Strony

6 mar 2019

Od Wandy do Ophelii

Czasami po prostu trzeba było wziąć bordową szminkę pomiędzy palce i rozsmarować ją na wargach. Upiąć włosy, założyć ciut wyższe szpilki i ubrać się trochę ładniej, bardziej elegancko niż zazwyczaj, nawet jeżeli ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że to żadna zmiania. Umalować oko, przejechać rozświetlaczem po kościach policzkowych czy nosku i ładnie uśmiechnąć się do lustra z myślą, że niezła ze mnie laska.
W dodatku w końcu z wydepilowanymi nogami, bo i na to naszła mnie ochota.
Po raz ostatni zajrzałam do torebki, sprawdzając i upewniając się, czy aby na pewno wszystko się w niej znajdowało. Portfel, telefon, papierośnica i zapalniczka (którą i tak pewnie ktoś miał mi zabrać za kilka godzin, złodzieje zapalniczek zdecydowanie się nie oszczędzali), klucze, no i podstawowy asortyment pomocniczy znajdujący się w malutkiej kosmetyczce.
Przezorny zawsze ubezpieczony.
I wyszłam na to nieszczęsne miasto, może i w poszukiwaniu przygody. A mama przecież zawsze powtarzała, że Wandziuchna, nie wychodź na miasto sama, jeszcze ktoś ciebie porwie, udusi czy zgwałci, dosypie do napoju i co będzie. Nogi same poniosły na pierwszą lepszą uliczkę i do pierwszego lepszego baru, do pierwszego lepszego blatu i barmana z ładnym uśmiechem, gdzie zamówiłam pierwszego lepszego drinka, oczywiście, bez szaleństw, a więc z czymś w miarę bezpiecznym.
Wszyscy wiemy, że i tak zostałabym zrugana przez rodziców, jak i wszystkich przyjaciół czy tych wykładowców mówiących o samoobronie kobiet. To po prostu nie należało do rzeczy ostrożnych.
A następnie spojrzenie mimowolnie spojrzało w pierwsze lepsze błyszczące ładnie oczy.
I pozostało jedynie odwzajemnić tę iskierkę odrobinę szerszym uśmiechem, niby przypadkowo zahaczając wargami o krawędź kieliszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz