Salę ogarnął niski pomruk, bo w końcu chmara chłopaków nie znała takiego pojęcia jak cisza czy spokój, musieli memłać jęzorami, bez przerwy i wytchnienia.
Gadać, gadać, gadać, żeby jeszcze o jakiś sensownych tematach wnoszących cokolwiek do ich życia. Westchnąłem, pokręciłem głową, zająłem się swoją robotą, bo w końcu tak brzmiała umowa. Wy róbta co chceta, a ja będę ślęczeć nad waszymi karygodnymi błędami, załamując ręce i zastanawiając się, co wy w ogóle robicie na fizyce i dlaczego edukacja w tym wieku jest obowiązkowa. Potrafią pisać, czytać, liczyć podstawowe rzeczy (bo o tabliczce mnożenia musimy jednak zapomnieć), czego więc chcieć więcej, czego szukają w liceum? Poszliby do technikum czy zawodówki, mieliby od razu robotę, całkiem nieźle płatną. A na pewno lepiej niż nauczyciel ze stażem.
Ah, jak cudownie.
— Psze pana? Może pan przypomnieć, kiedy mamy konsultacje? — pytanie wyrwało mnie z toku myśli.
Zamrugałem kilka razy w szoku, podniosłem nieżywy wzrok i spotkałem się ze spojrzeniem. Analizującym, chłodnym.
Strasznie podobnym do mojego, co powodowało nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez kręgosłup.
— Wciąż mam problem z definicją własności korpuskularnych — dodał chłopak, a ja od razu pokiwałem gwałtownie głową, jakby nagle powracając do rzeczywistości. Odchyliłem się do tyłu na krześle, założyłem ręce za głowę.
— Ten czwartek, przed twoją pierwszą lekcją, czyli przed drugą godziną w planie. Ósma, jak chcesz, może być ósma piętnaście, ale wtedy będziemy musieli się odrobinę sprężyć — odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie.
Niech ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz