Telefon zabrzęczał na stole, zadrżał, a ja się skrzywiłem, bo dźwięk był wręcz przeszywający, aczkolwiek zdecydowanie lepszy od badziewnego dzwonków, które ustawiały sobie nauczycielki i nauczyciele, by raz na jakiś czas zirytować współtowarzyszy w pokoju nauczycielskim.
Żyliśmy prawie pięćdziesiąt lat w dwudziestym pierwszym wieku, a gusta z jego początku chyba nadal nie zdążyły się poprawić czy wrócić do stanu swojej świetności z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy nawet odrobinę bardziej błyskających osiemdziesiątek.
Już sam barok, choć potrafił, był zdecydowanie mniej kiczowaty. Oj, stanowczo.
Telefon był konkretny, wszystkie szczegóły i jak i ogóły zostały podane bez nędznych mamrotów. Sprawa prosta, korki z fizyki dla siedemnastoletniego chłopaka, który musiał po prostu mieć jakieś braki, matematyka na poziomie wybitnym, problemów być nie powinno.
Och, jak bardzo bym tego chciał.
Spakowałem podstawowe materiały do wiernej teczki, oczywiście w kieszeni prochowca wylądowała jeszcze nie zaczęta, nowiusieńka paczka papierosów i różowa zapalniczka. Tak na wszelki wypadek, gdyby moje zadanie miało wywołać we mnie przekroczenie pewnych granic i potrzebowałbym po nim po prostu się wyciszyć.
Telefon poinformował mnie również, że mieszkanie ów panicza znajdowało się na samej górze już odrobinę wiekowej, sześciopiętrowej kamienicy. Nie podano mi jednak informacji, iż winda niestety przestała działać, a mi pozostało, z dosyć słabą wydolnością prawdopodobnie od okropnego nałogu, wspinać się na samą górę.
Mój własny Mount Everest.
I w końcu dotarłem przed drzwi, by, wcześniej oczywiście przyklepawszy odrobinę rozczochrane włosy, zapukać kilka razy w twarde drewno.
— Zapraszamy, zapraszamy, profesor Antoni Watson, mam rację? — Wrota zostały otwarte przez ładną panią z ładnym uśmiechem i ładnymi oczętami, które ładnie błyszczały, iskrzyły. Dłoń musnęła zwinnie powietrze, zapraszając gościa do środka.Skinąłem głową, również się uśmiechnąłem, może odrobinę bardziej wyprostowałem, przy okazji spoglądając dziewczynie za ramię.
— Tak, jak najbardziej — oświadczyłem, ponownie przenosząc wzrok na panienkę. — Przepraszam za drobne spóźnienie, ale nie spodziewałem się, że winda okaże się być zepsuta, przez co odrobinę źle obliczyłem czas swojego przybycia — dodałem jeszcze, po raz kolejny skinąłem głową i w końcu, zachęcony odpowiednim gestem dziewczyny, wkroczyłem do pomieszczenia.
Ba, jamy smoka, tylko nie takiego, którego mogłem uderzyć w nos czy podrapać po lśniących, niebieskich łuskach.
Prędzej gada, który już ostrzył sobie zęby, by w odpowiednim momencie zaatakować, gdybym tylko popełnił niechcianą gafę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz