Drzwi otworzyły się jak na zawołanie.
— Lawrence? — Stojąca przed nim osoba nie była już małą dziewczynką. Najpierw w oczy rzuciły się jej bielawe włosy, które w mroku przedsionka zdawały się otaczać właścicielkę aurą tajemniczości. Ostro zarysowane kości policzkowe, wyraźna żuchwa. Długie nogi, szerokie biodra. Kto by pomyślał, że z niegdyś byle dziecka wyrośnie całkiem porządna, przyjemna dla oka kobieta, chociaż nieco wyższa od niego.
Skinął w końcu głową, nadal omiatając spojrzeniem właścicielkę zachrypłego, delikatnego głosu.
— Wejdź. Proszę bardzo — Wszedł do środka, ruszył dobrze sobie znanym korytarzem i rozsiadł się w salonie na jednym z foteli położonych bliżej okna. — No, proszę, proszę, tyle lat ciebie nie widziałem, a pana jak malowana, normalnie z obrazka — zauważył z ciepłym uśmiechem, zmieniając pozycję na siedzisku na nieco bardziej wygodniejszą.
— Przyznam, że spodziewałem się cieplejszego powitania, ale wiadomo, że w interesach zawsze wszystko jakieś takie bardziej oziębłe i nijakie. Nie zaprzątajmy tym sobie na razie głowy, jak sobie radzisz, drogie dziecko? — zapytał, przesadnie ckliwym tonem, kręcąc dla efektu głową. — Taka tragedia rodzinna, kto by pomyślał. Tyle musiało spaść na twoją głową, formalności związane z takim nazwiskiem to w końcu nie byle co. Byłoby miło, jakbyś zaczęła się pojawiać wśród swoich. Wiele z nas wciąż tęskni za prawdziwym Wunderbrischer na salonach — kontynuował, aż w końcu klasnął w dłonie z przejęciem. — I znowu ta niepotrzebna nikomu polityka, opowiadaj lepiej, co tam u ciebie, jak sobie radzisz?
Skinął w końcu głową, nadal omiatając spojrzeniem właścicielkę zachrypłego, delikatnego głosu.
— Wejdź. Proszę bardzo — Wszedł do środka, ruszył dobrze sobie znanym korytarzem i rozsiadł się w salonie na jednym z foteli położonych bliżej okna. — No, proszę, proszę, tyle lat ciebie nie widziałem, a pana jak malowana, normalnie z obrazka — zauważył z ciepłym uśmiechem, zmieniając pozycję na siedzisku na nieco bardziej wygodniejszą.
— Przyznam, że spodziewałem się cieplejszego powitania, ale wiadomo, że w interesach zawsze wszystko jakieś takie bardziej oziębłe i nijakie. Nie zaprzątajmy tym sobie na razie głowy, jak sobie radzisz, drogie dziecko? — zapytał, przesadnie ckliwym tonem, kręcąc dla efektu głową. — Taka tragedia rodzinna, kto by pomyślał. Tyle musiało spaść na twoją głową, formalności związane z takim nazwiskiem to w końcu nie byle co. Byłoby miło, jakbyś zaczęła się pojawiać wśród swoich. Wiele z nas wciąż tęskni za prawdziwym Wunderbrischer na salonach — kontynuował, aż w końcu klasnął w dłonie z przejęciem. — I znowu ta niepotrzebna nikomu polityka, opowiadaj lepiej, co tam u ciebie, jak sobie radzisz?
Z tej perspektywy nawet przypominała mu Słowika. Jeżeli dobrze pamiętał, Noelia również interesowała się muzyką. Może i jej cienkie, zgrabne palce wygrywały najdziksze melodie. To była jedna z niewielu rzeczy, które zazdrościł Lindzie, bo sam miewał z tym problemy. Z trudem przelewał emocje na papier, nie mówiąc już o tym, żeby wyrażać je na głos. A tu gardło ścisnęło się samo, a tu znowu uniósł się dumą czy zbyt gwałtowanie zareagował. Pojawiające się od czasu wzdrygnięcia Wróbla przy chociażby stuknięciu się ramionami świadkiem. Wlewanie całego siebie w instrument za młodu stanowiło dla niego stratę czasu, a teraz mógł jedynie zazdrościć osobom z prawdziwą pasją, które mogły porzucić siebie dla sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz