Cztery spotkania później Larry mógł w końcu wrócić do domu. Nie lubił przebywania na cudzym terenie, jeszcze mniej proponowania ofert biznesowych w cudzych biurach, ale ściąganie tylu osób jednego dnia do jego kamienicy, skończyłoby się tragicznie. Już teraz przyciągał z parą "krewnych" studentów, mieszkających u niego, wystarczająco dużo uwagi. Mimo wszystko nadal wolał zacisze własnego pomieszczenia, granatowe ściany, drewniane akcenty, filiżankę herbaty (najlepszej, bo parzonej przez Słowika, ewentualnie ustępującej jedynie tej z herbaciarni Pelagoniji, do której nadal chodzili od czasu do czasu).
Wrócił do kamienicy, po drodze spotykając uprzejmą, ale kapryśną i krzykliwą staruszkę z piętra niżej. Wciągnęła mężczyznę w rozmowę o pierdołach, od których zaczynał czuć napływającą w kierunku głowy migrenę. Lawrence zawsze traktował kobiety z dozą dystansu, wrodzoną naturze dżentelmena, ale te stare prukwy mogłyby zająć się czymś innym niż plotkowaniem z sąsiadami. Niedyskretnie zerknął na zegarek, ukłonił się ostatni raz siwiejącej kobiecie, zanim uciekł schodami wyżej prosto do swojego mieszkania.
Winda znowu nie działała, nic dziwnego, od lat nieremontowany budynek posuwał się wraz z biegiem czasu, a przeżył niejedno, choćby imprezy namolnych dzieciaków z trzeciego piętra. Wynajmujący mieszkanie studenci zniknęli jak kamień w wodę, kilka dni potem, jak na jedną ze swoich, jak oni to nazywali? Balang? Wyciągnęli Wróbelka. I zwrócili w stanie naruszonym, na wpół pijanego, na wpół skacowanego, to przecież aż na kilometry śmierdziało kłopotami.
W końcu mężczyzna dotarł do mieszkania, przechodząc szybkim krokiem przez przedpokój, zawieszając płaszcz i kapelusz na jednym z wieszaków. Następnie ruszył do salonu, rozsiadł się wygodnie na ulubionym fotelu, udając, że wcale nie widzi, ignorującej go młodzieży. Zadudniły filiżanki, zaklekotała łyżka osunięta na spodeczek i już po chwili na stoliku wylądowała taca z kawą, herbatą i ulubione ciastka Larry`ego.
Siedzący przy stole jadalni Wróbel, zerwał się jak oparzony, zatrzaskując laptopa i bez żadnego pożegnania wyrwał się z pomieszczenia, jak zawsze, gdy dostrzegał objawy słowikowej chęci rozpoczęcia następnej kłótni. Czy uciekał w przestrachu, że zostanie jeszcze złapany w ogniu cudzej wojenki, czy raczej w wyniku chęci odseparowania się od ich problemów, Larry nadal nie wiedział. Tfu, nadal, kiedyś wydawało mu się, że są na dobrej drodze, z tą nicią porozumienia, delikatną i wątpliwą, ale niewiele dało się uzyskać po dołączeniu do nich Lindy. Która właśnie zasiadła w fotelu naprzeciwko, wpatrując się groźnie w mężczyznę.
— Nie podoba mi się to — oświadczyła łaskawie, upijając łyk własnej herbaty — w jakim kierunku idą interesy. A tym bardziej próba wmanerwowania w czyjegokolwiek plany tej suki — Larry zgromił dziewczynę wzrokiem, doskonale wiedziała, jakie ma zdanie na temat przekleństw — od tych Wuntercosiów. — Skrzywiła się wyraźnie, biorąc kolejnego łyka gorzkiego napoju. — Ale nie o tym chciałam mówić, zdecydowanie myślałam nad wprowadzeniem pewnych zmian... — Dalsza rozmowa była głośna, wzburzona i nijaka, jak większość kłótni, w których jedna strona miała zbyt wiele do powiedzenia, a druga nie była w stanie zebrać nawet słów wyjaśnienia. W takich momentach Słowik nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś, kto nie jest w stanie porządnie podnieść głosu, mógł dojść do takiej pozycji jak jej... jakby to nazwać? A zresztą.
Pukanie do drzwi wyrwało parę z zamyślenia, jedynie wskazówki zegara i temperatura zimnej kawy wskazywały, że zdecydowanie zbyt długo siedzieli nad własnymi słowami. Linda podniosła się z siedzenia, odchrząknęła i poprawiła dłonią niesforne kosmyki włosów.
— Jeszcze przez jakiś czas na pewno nie wyjadę, ale chciałabym zabrać ze sobą Sammy`iego — powiedziała w końcu i nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi. Otworzyła je szeroko, z uśmiechem i lekkim dygnięciem zapraszając do środka kobietę.
— Dobry wieczór, mam nadzieję, że awaria windy nie dała się pani we znaki. Lawrence czeka już w salonie, kawy, herbaty?
W końcu mężczyzna dotarł do mieszkania, przechodząc szybkim krokiem przez przedpokój, zawieszając płaszcz i kapelusz na jednym z wieszaków. Następnie ruszył do salonu, rozsiadł się wygodnie na ulubionym fotelu, udając, że wcale nie widzi, ignorującej go młodzieży. Zadudniły filiżanki, zaklekotała łyżka osunięta na spodeczek i już po chwili na stoliku wylądowała taca z kawą, herbatą i ulubione ciastka Larry`ego.
Siedzący przy stole jadalni Wróbel, zerwał się jak oparzony, zatrzaskując laptopa i bez żadnego pożegnania wyrwał się z pomieszczenia, jak zawsze, gdy dostrzegał objawy słowikowej chęci rozpoczęcia następnej kłótni. Czy uciekał w przestrachu, że zostanie jeszcze złapany w ogniu cudzej wojenki, czy raczej w wyniku chęci odseparowania się od ich problemów, Larry nadal nie wiedział. Tfu, nadal, kiedyś wydawało mu się, że są na dobrej drodze, z tą nicią porozumienia, delikatną i wątpliwą, ale niewiele dało się uzyskać po dołączeniu do nich Lindy. Która właśnie zasiadła w fotelu naprzeciwko, wpatrując się groźnie w mężczyznę.
— Nie podoba mi się to — oświadczyła łaskawie, upijając łyk własnej herbaty — w jakim kierunku idą interesy. A tym bardziej próba wmanerwowania w czyjegokolwiek plany tej suki — Larry zgromił dziewczynę wzrokiem, doskonale wiedziała, jakie ma zdanie na temat przekleństw — od tych Wuntercosiów. — Skrzywiła się wyraźnie, biorąc kolejnego łyka gorzkiego napoju. — Ale nie o tym chciałam mówić, zdecydowanie myślałam nad wprowadzeniem pewnych zmian... — Dalsza rozmowa była głośna, wzburzona i nijaka, jak większość kłótni, w których jedna strona miała zbyt wiele do powiedzenia, a druga nie była w stanie zebrać nawet słów wyjaśnienia. W takich momentach Słowik nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś, kto nie jest w stanie porządnie podnieść głosu, mógł dojść do takiej pozycji jak jej... jakby to nazwać? A zresztą.
Pukanie do drzwi wyrwało parę z zamyślenia, jedynie wskazówki zegara i temperatura zimnej kawy wskazywały, że zdecydowanie zbyt długo siedzieli nad własnymi słowami. Linda podniosła się z siedzenia, odchrząknęła i poprawiła dłonią niesforne kosmyki włosów.
— Jeszcze przez jakiś czas na pewno nie wyjadę, ale chciałabym zabrać ze sobą Sammy`iego — powiedziała w końcu i nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi. Otworzyła je szeroko, z uśmiechem i lekkim dygnięciem zapraszając do środka kobietę.
— Dobry wieczór, mam nadzieję, że awaria windy nie dała się pani we znaki. Lawrence czeka już w salonie, kawy, herbaty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz