Strony

19 kwi 2019

Od Nivana cd Noelii

Kłamstwo, parszywy uśmiech i kłamstwo, którego nie dostrzec się po prostu nie dało. Tak czyste, tak proste, jakby nawet nie starała się go ukryć, a wręcz przeciwnie. Wystawiała je jak najbardziej na widok. Chcąc się bawić bądź też całkowicie nieświadomie podejmując niektóre ścieżki. Nierozważnie. Wręcz głupio.
Huk. Moje zmarszczenie czoła i przeniesienie się do pozycji siedzącej. Bez większych problemów, bez oporów ze strony ciała. Wyjątkowo nie miało zamiaru się buntować, a wręcz przeciwnie, spokojnie dało sobą operować, jak gdyby nigdy nic. Strzyknięcie kośćmi, przeciągnięcie się, ściągnięcie brwi, gdy poczułem dalsze bóle głowy. Dziewucha wyparowała, zostawiając po sobie spory niesmak i zdezorientowanie.
Zapłata chciałem tylko zapłaty i stąd wykurwiać, niczego więcej. Wyciągnąłem telefon. Pora późna.
Krzyk.
Wypierdalam w podskokach, nic tu po mnie nie było, naprawdę mogłem obyć się bez tego całego certolenia. W domu czekało mnie tylko szybkie wyklikanie odpowiedniej sumy z jej konta, bo nawet nie miałem zamiaru upominać się o zapłatę. Dopiszę sobie jakieś dodatki, czy co innego. Szczerze to pierdoliłem.
A gdy wróciła do pomieszczenia, wręcz warknąłem, podnosząc się ociężale z kanapy.
— Aj coś ta karetka nie przyjeżdża... A może ja bym pana odwiozła? Będzie o wiele szybciej — rzuciła, znowu z tym dziwnym grymasem wymalowanym na twarzy i krzaczastymi brwiami uniesionymi odrobinę zbyt wysoko. Prychnąłem cicho, wręcz pod nosem, przecierając potylicę i chrząkając.
— Podziękuję. Pojadę jednak sam — odparłem i nim dobrze dokończyłem wypowiedź, już mnie nie było. Już siedziałem za kierownicą z mocnymi zawrotami głowy, już wyjeżdżałem z posiadłości, by po jakimś czasie zatrzymać się na pierwszym lepszym parkingu przy pierwszym lepszym lokalu, nachylić przy drzewie i zwrócić wszystko, co znajdowało się w żołądku.
— No kurwa — jęknąłem, przecierając usta zewnętrzną stroną dłoni. Byle nic nie zostało w brodzie.
Dalej jechać nie mogłem. Tyle. Zostawało mi wyciągnięcie telefonu. Zastanowienie się nad tym wszystkim.
Renula zbyt daleko. Yamir pewnie miał nareszcie chwilę z Wandą. Antek miał sprawdzać prace uczniów. Był już wystarczająco zdenerwowany.
— Halo — wydukałem cicho.
— Nivan? Co jest?
— Rav, proszę, przyjedź. Proszę.
— Brałeś coś? — zdenerwowanie w głosie. Pokręciłem głową, świadomy, że tego nie zauważy.
— Nie — szloch.
— Gdzie jesteś?

Dłoń na karku. Druga na czole, trzymająca spadające do oczu włosy. Za chwilę pierwsza przeniesiona do ramienia, starając się poprawić telefon, przez który rozmawiał.
— Nivan, to wstrząśnienie, co znowu robiłeś — spytał tak miękko. Wzruszyłem ramionami. — Nivan.
— Przewróciłem się, dobrze? — jęknąłem, kierując palce do oczu, by wytrzeć niezidentyfikowaną, słoną ciecz, która znajdowała się tam, nie wiem czemu.
Ciepła ręka przejechała po plecach, raz, drugi.
— Daj mi kluczyki. — Wiedział, że tak będzie. Przyjechał uberem. Wręczyłem mu je bez słówka. — Możesz spać dzisiaj u nas — dodał jakby nieśmiało. Pokiwałem głową.
— Dziękuję i przepraszam.
— Przestań, Niv.
— Zawsze miałem do nich słabość, co? — zaśmiałem się słabo. Odpowiedział mi delikatnym, ale smutnym uśmiechem.
— Odpoczywaj — wyszeptał, pomagając mi wsiąść do samochodu, a za chwilę samemu siadając za kierownicą. — Ale jakby coś się działo to...
— Mam ci komunikować, tak, wiem.
— Chcesz...
— Torebkę? Mam w schowku, bez obaw — parsknąłem, kręcąc głową. Zapalił lampkę nad naszymi głowami.
— Zapniesz się? — Kiwnięcie głową w odpowiedzi i wykonanie polecenia. Prośby. Pytania.
— Jeszcze raz dziękuję.
— Nie ma za co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz