Strony

1 maj 2019

Od Camerona do Noelii

     Każdy poranek okazuje się być kolejną walką o ciche opuszczenie mieszkania. Tak się składa, iż wychodzę do pracy jako pierwszy, więc moim obowiązkiem jest zachowanie kultury podczas toczenia porannego boju z toaletą czy kuchnią. Na domiar złego, trzaskom szafek akompaniuje miauczenie kota, którego humorki znoszę gorzej, niż ciążowe zachcianki Raven. Jeżeli mam być szczery, ze wszystkich sił staram się nie myśleć o tym, co czeka nas za pięć miesięcy i tym, ile wydatków nagromadzi się przez następne lata. Nie, jeszcze inaczej. Boję się tej odpowiedzialności, w końcu czarnowłosa będzie musiała wytłumaczyć dzieciakowi, kto jest jego (lub jej) ojcem i dlaczego nie jest z mamusią. Z tego względu będę musiał się wynieść za jakiś czas, nie mam zamiaru bawić się w pieprzoną niańkę i w tym momencie włącza się u mnie ta nieodpowiedzialna kontrolka, która mówi, abym uciekał od problemów tak, jak ludzie w moim życiu. Jestem pewien, że Rav nie będzie domagać się alimentów, jednakże wpierw muszę z nią poważnie porozmawiać.
     Jednakże wracając do przyziemnych spraw, właśnie napełniam miseczkę rudego kociaka mokrą, śmierdzącą karmą, po czym dwa razy myję ręce, by pozbyć się tego zapachu. Kiedy pochłonięty śniadaniem pupil na chwilę zapomina o robieniu hałasu, opuszczam kuchnię z talerzem i kubkiem w dłoniach. Jak to zazwyczaj, na głównym kanale leci program informacyjny, podobnie na kilkunastu innych, a później pojawia się strefa filmowa z mdłymi dramatami rodem z Calor.


     — Dla kogo grasz? — Pyta męski bohater, który jest, rzecz jasna, bogiem seksu i najpewniej casanova, chociaż kto wie, co jeszcze. Stoi tak ze splecionymi na piersi rękoma i przygląda się dziewczynie w czarnej kurtce.
     — Nie potrafię grać — odpowiada kobieta, a zanim to, pociąga struny gitary i rozlega się niezbyt przyjemny dźwięk. Dobrze, dla kogoś, kto potrafi grać to wręcz niemiły odgłos.
     — Nie potrafisz też śpiewać, o ile pamiętam. — O cholera, naprawdę? Bycie niemiłym już wyszło z mody, halo.
     — Nieważne.
     — A może ja zagram? — To jest z pewnością ten moment, gdzie nasz drogi chłopak zagra cudownie romantyczną balladę z nadzieją, że ta dziewczyna rzuci się w jego ramiona. Co jak co, ale sam praktykowałem to chyba w liceum i, wbrew pozorom, szło mi świetnie.
     Włączam informator i z opisu serialu dowiaduję się, że to już trzeci sezon całej produkcji, a na dodatek trzeci odcinek, więc bez wahania przełączam na inny kanał. Nienawidzę oglądać czegoś wyrwanego z kontekstu, a do zrozumienia tej sceny naprawdę potrzebuję pozostałych części. W pamięci zapisuję sobie tytuł. Niestety, jak się okazuje, kanały muzyczne nie oferują od siebie dosłownie nic ciekawego i jestem zmuszony kontynuować oglądanie tamtego serialu.
     Opuszczam dom o siódmej piętnaście, aby bez stresu dostać się do marketu na czas. Tutejsze linie komunikacyjne są złudne i nieważne, czy jedziesz do centrum czy na koniec miasta, zanim dostaniesz się do samego autobusu czy tramwaju, zostaniesz stratowany przez tłumy i przez całą podróż będziesz gnieść się niczym sardynka w ciasnej przestrzeni puszki. Z tego względu idę dzisiaj na pieszo, w głębi duszy mając nadzieję, iż znajdzie się jakaś dostępna taksówka gdzieś po drodze.
     Avenley River jest duże. Mało powiedziane. Avenley River jest ogromne, przepełnione ludźmi i drogie, a na pewno drogie jest Nashville, gdzie zapewne nigdy nie zamieszkam. Mogę tylko tak snuć, idąc ulicą i wsłuchując się w te rutynowe hałasy — klaksony, warkoty samochodów, krzyki ludzi, jakaś muzyka w tle, płacz dzieci, szczekanie psów. To wszystko jest tak charakterystyczne dla tego miasta, choć z pewnością dla innych również. Mam być szczery? Sam nie wiem, czy chciałbym wrócić do Ameryki. Tamten czas wydaje się tak odległy, a równocześnie mam wrażenie, że pamiętam większość spraw jeszcze z ‘poprzedniego życia’, jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi. Pamiętam, jak mój starszy brat pokazywał mi płyty winylowe, a na nich utwory Queen, pamiętam, jak spacerowaliśmy niegdyś ulicami Nowego Jorku, kiedy w moje szesnaste urodziny zabrał nas na wycieczkę życia. Gdybym zapytał kogoś z tutejszych, czy wie, czym jest serial “Friends”, pokręciliby głową, a ja bym wygooglował i wtedy okazałoby się, że tutaj nie istnieje coś, przy czym spędzałem każdy wolny wieczór. Odkąd tylko tutaj trafiłem, zadaję sobie kilka podstawowych pytań. Gdzie znajduje się Ethia, a gdzie moja Ziemia? Czy ta planeta jest potwierdzeniem wszelakich ludzkich domysłów na temat cywilizacji innej, niż ziemska? Dlaczego wyglądają, zachowują się i właściwie są tacy, jak my? Litości, to przecież normalni ludzie i powiem, że nie różnią się niczym od nas. Tylko, nie ukrywam, to dość osobliwe uczucie, kiedy idę sobie szarym chodnikiem identycznym, jak ten w Akademii Williston i jestem świadom, że na swój sposób odróżniam się od nich wszystkich i na samą myśl o tym uśmiecham się pod nosem, bo brzmi to wręcz żałośnie. Z pewnością posłaliby mnie do psychologa, gdybym zaczął wygadywać rzeczy, o których nie mają pojęcia. Szczerze powiedziawszy, ja nawet nie znam historii tego miasta, kraju czy kontynentu, nie znam nawet mapy tej całej Ethii, ważnych naukowców, wynalazców czy artystów, a jak już to tylko ze słyszenia. Na próżno szukać tutaj dzieł Leonardo Da Vinci czy Vincenta Van Gogha, bo tutejsze galerie prezentują zgoła innych malarzy, co jest oczywiste. Ethia to po prostu inny świat, jednak z tymi samymi rasami i… ze wszystkim tym samym, najprościej. Ethia to odległe uniwersum, a z drugiej strony tak bliskie Ziemi. To brzmi tak filozoficznie i poważnie, że w głębi duszy kręcę głową i mam ochotę zrobić to naprawdę, ale moją uwagę odwraca coraz to szybsze pikanie — w centrum mojej uwagi staje sygnalizacja świetlna, która jasno oświadcza, że mam się zatrzymać i grzecznie czekać na swoją kolej. Będąc świadom, iż czeka mnie chwila stania, wyciągam z kieszeni kurtki telefon. Swoją drogą, ostatnio kupiłem nowy telefon i czuję wielki strach, iż zaraz coś się stanie i mój nowiutki sprzęt niezaopatrzony w szkiełko ochronne zostanie naruszony w większym czy mniejszym stopniu. Sam nie wiem, dlaczego, ale orientuję się, że mam możliwość przejście dopiero w momencie, kiedy pikanie przyspiesza i po prostu ruszam przed siebie, wciąż wpatrzony w ekran smartfona. W tym momencie rozlega się trąbienie i odgłos hamowania — samochód jadący z mojej lewej strony prawie we mnie uderza, praktycznie pozostaje w odległości kilku centymetrów od mojego uda. Przez ułamek sekundy patrzę na kierowcę samochodu, jedynie biegnę na drugą stronę. Gratulacje, Cameron, właśnie prawie się zabiłeś.
     Zakładam firmową koszulkę i z uśmiechem na twarzy idę na magazyn. Z tego, co powiedział szef, moim zadaniem na tę chwilę jest wymiana tuj w dziale ogrodowym na te świeższe, w końcu zaczyna się wiosna. Będąc w połowie drogi po trzecią lub czwartą pulę zauważam, jak kierowniczka rozmawia z kimś, posyłając znaczące spojrzenia asystentowi klienta, który powinien stać w punkcie informacyjnym. Po chwili zbiega się więcej osób, wszyscy robią dziwny szum wokół jednej dziewczyny wyższej od nich samych.
     — Hej. — Łapię za ramię pierwszego lepszego pracownika. O, trafiło na… kimkolwiek ona jest. — O co chodzi?
     Zanim dziewczyna rozchyla usta, aby udzielić odpowiedzi, podchodzi do nas Tessa i z wymuszonym uśmiechem prosi, żebym obsłużył klientkę. Dodaje, że to naprawdę ważny gość i mam tego nie spieprzyć. Okej. Odwracam się do owej klientki, a przed oczami staje mi obraz dzisiejszego poranka.
     — Dzień dobry. Witamy w sklepie budowlanym “Żuczek”.
     A teraz, drogi Cameronie, staniesz twarzą w twarz z kobietą, która rano prawie cię potrąciła przez twoją nieuwagę.


NOELIO?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz