- Świetnie panienka wygląda. - powiedział znajomy, męski głos.
Trace po prostu śmiał się z mojego cudownego wyglądu, który był chyba w najgorszym stanie jak kiedykolwiek.
- Przyniosłem trochę jedzenia. Jeszcze przypadkiem schudniesz, a to ci nie potrzebne. - spojrzał się na mnie, zostawiając dwie torby z zakupami przy blacie.
- I ja mam to rozpakować?
- Eh...- westchnął na co zaśmiałam się, kiedy tylko próbował znaleźć miejsca na pożywienie w mojej dość rozbudowanej kuchni. Wstałam powoli i kierowałam się w jego stronę. Oczywiście nie można nazwać tego takim idealnym chodem. Przejście odcinka salon-kuchnia było istną katorgą, a przecież nie powinno. Dla sprawnej osoby przejście dwudziestu metrów jest niczym. Ja podczas tego przemarszu czuję, jak wszystkie kości strzykają, a szczególnie kręgosłup, który oberwał od podłogi dosyć porządnie. Do tego przy każdej próbie wyprostowania wydawało mi się, że szwy z rany popękają.
- Nie spodziewałeś się pewnie, że będziesz pomagał babie, która prawie cię zabiła co? - zapytałam łapiąc za kawę.
- No nie powiem. Ciekawe doświadczenie. - odpowiedział na co parsknęłam śmiechem.
- Nigdy nie skrzywdziłabym twojej siostry. To był mały szantaż, który najwidoczniej mi się udał. - widziałam jego zdenerwowaną minę, jednak nie za bardzo chciało mi się to komentować.
- Cukier gdzie?
- Do ostatniej szuflady.
Spoglądałam co chwilę na jego kolano, które mocno mu okaleczyłam.
- Oddać ci pieniądze za operację?
- Jaką operację?
- No kolana. - pierwszy raz w życiu uśmiechałam się często. Można powiedzieć, że za często. Wychodziło to poza mój standard życiowy. Chociaż nadal, kiedy patrzyłam mu w oczy, miałam ochotę je wydłubać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz