Od czasu rychłego ograniczenia kontaktu z Adamem nic nie przychodziło łatwo. Ani udawanie przed jego rodziną, że wszystko jest w porządku, ani udawanie, że blondwłosy właściciel niebieskich oczu już nic dla mnie nie znaczy. Łudziłam się i wmawiałam sobie te dwie sentencje całymi dniami w pracy, byleby otrząsnąć się z druzgocącej porażki. Musiałam zrozumieć, że to nie koniec świata, a zakończenie jakiegoś rozdziału w życiu, w którym dowiadujemy się, że pozytywne myślenie, bycie na zawołanie czy możliwość poświęcenia się dla innych to nie wszystko. Że nikt tego nie doceni. Że nigdy nie będzie tak pięknie jak w bajce.
Co ja sobie wmawiałam całe życie? Że kochanie ludzi przyniesie radość. Że w końcu dobro wróci do ciebie ze zdwojoną siłą. A dotąd spotkałam się wyłącznie z pustym uczuciem zawodu, na które nic nie mogę poradzić. Pobyt w domu Lancasterów, głównie na życzenie dwóch pociech, również nie czynił sytuacji lepszej. Ciągle obezwładniało mnie skrępowanie, przez co trudno było mi się bawić z dziewczynkami. Kiedy obie uciekły na górę spać, został mi do sprzątania całkiem spory stos plastikowych i pluszowych zabawek. Siedząc na dywanie, zgarniałam po kolei każdy osobny obiekt do kolorowego kuferka, gdy zza pleców dobiegł mnie bardzo znajomy głos, na którego dźwięk zastygłam w miejscu.
- Pomóc ci?
Moja głowa natychmiast odwróciła się w tamtym kierunku.
- Ja... — zaczęłam się jąkać. Standard. — Chyba sobie poradzę.
- No nie wiem, trochę tego jest. — Słyszałam je. Słyszałam kroki na podłodze poruszające się wprost w moją stronę. Moje serce drżało w piersi w takim tempie, że nie sposób było je opanować.
- Wątpisz we mnie? — Zerknęłam kątem oka. Zajęło mi to sekundę.
- W życiu — odparł przekonująco.
Widziałam, że ukucnął nieopodal i pozbierał resztę klocków. Potem bez słowa wziął kuferek w dłonie i odstawił na bok, po czym wrócił do mnie już znacznie odważniejszym wzrokiem, choć dalej drżał tak samo, jak ja. Oboje wydawaliśmy się tak niestabilni, jak ta konwersacja. Wprawdzie ona już umarła. Nieważne, że miałam mu sporo do powiedzenia.
O swoich uczuciach, o wszystkim, co mnie spotkało ostatnio.
O tym, że jest dla mnie ważny i chciałabym móc z nim normalnie żyć, uśmiechać się do niego i mówić, że go kocham. Moje usta jednak nie potrafiły otworzyć się w tym celu. Te słowa dusiły się w moim wnętrzu ze świadomością, że w końcu niechciane, zamknięte we mnie kompletnie wymrą.
Wzięłam szybko kurtkę z wieszaka, założyłam naprędce buty. Przed wyjściem wysiliłam się tylko na jedno słowo.
- Dobranoc.
Zamknęłam za sobą drzwi zanim dowiedziałam się, czy w ogóle otrzymałam odpowiedź.
***
Nazajutrz w pracy już od pierwszych minut mojej zmiany pochłonął mnie wir obowiązków. Choć nie były to jeszcze godziny szczytu, to klientów ciągle przybywało, nie pozwalając mi chociaż pomyśleć o czymś innym niż pracy. Spisywałam zamówienia, chowałam notatnik do kieszeni fartuszka i tak w kółko.
Przy jednym ze stolików znów go wyciągnęłam, a wtedy, unosząc wzrok na pewnych klientów przy stole, poczułam się mile zaskoczona. Nawet bardzo. Na jednym krześle siedział Kenneth, mój kolega z wydziału biologii, a na drugim jego kumpel Seth, którego kojarzyłam tylko z widzenia. Obu otrzymało mój miły uśmiech, po jakim wydawałoby się, że opuściły mnie wszelkie negatywne myśli.
- Odette! Zapowiadaliśmy się kiedyś, więc oto jesteśmy. — Kenny oparł ramię o oparcie krzesła. — Setha już pewnie znasz. Też nie mógł się doczekać, aż tu przyjdzie.
- Kenny, pozwól, że powiem to sam — odparł rozbawiony Seth, po czym znacząco odchrząknął i ułożył się wygodniej na siedzeniu. — Więc nie mogłem się doczekać, aż tu przyjdę. Wiesz, Kenny chciał się pochwalić swoją mądrą koleżanką — zaczął się śmiać, w czym mu zawtórowałam. Efektem było to, że paru klientów spojrzało się na nas z lekkim zniesmaczeniem, co dało mi do zrozumienia, że czas bezwzględnie wrócić do swoich obowiązków.
- Chyba nie mam teraz dla was czasu — mruknęłam smutno.
Spotkało się to z ich dezaprobatą.
- Spokojnie, znajdzie się jeszcze czas, bo z tego, co wiem, nie mam zajętego żadnego weekendu — dodałam dosyć obojętnie, przypominając sobie nawet, że gdyby nie moja sytuacja, pewnie spotkałabym się z Adamem.
Odette, wyrzuć to z głowy, to bez sensu.
- To dziwne, że masz coś takiego, jak samotne weekendy. — Kenneth zmierzył mnie łagodnym wzrokiem.
- No widzisz, mam takie weekendy. — Wzruszyłam ramionami. — Co podać?
W tym momencie chłopcy chwycili za menu i w ciągu paru minut wybrali sobie obiad. Zapisałam nazwy w notatniku, rzuciłam przyjaznym uśmiechem, który natychmiast został odwzajemniony, i ruszyłam w końcu z miejsca. Jednakże wyłącznie po to, żeby znowu zastygnąć w lekkim szoku. Adam wpatrywał się we mnie, a gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, odwrócił głowę zupełnie tak, jakby nigdy niczego nie widział.
Czyżby patrzył się przez ten cały czas?
Porzucając myśl, powiodłam powolnym krokiem prosto do kuchni, gdzie podałam zamówienie, które miało zostać zrealizowane. Mój wzrok był szczególnie wyczulony na Adama. Nie chciałam tego, ale był. I z każdym momentem zaczęłam się utwierdzać w przekonaniu, że jednak wciąż go coś rusza. Nie potrafiłam tego w żaden sposób tego zinterpretować, a przez myśl od razu przemknęło mi, że to mi się podoba. Podoba mi się, że nadal zawiesza na mnie wzrok, że być może czuje zazdrość, która daje mi jakąś nadzieję. Gorzej, jeśli była to nadzieja złudna, a ja jak zwykle interpretowałam to w najlepszy dla siebie, optymistyczny sposób, który koniec końców mógł być powodem mojego przelewania łez.
Wróciłam do stolika moich kolegów z wydziału. Podałam prawdziwie męskie jedzenie, na które zareagowali ochoczym zacieraniem rąk. Uśmiechnęli się obaj, po czym jeden z nich, Kenneth, gestem dłoni kazał mi się schylić. Wykonałam to z małą wątpliwością.
- Masz tu mały napiwek dla ciebie. — I z tymi słowami dyskretnie wsunął pięćdziesiąt avarów do kieszeni znajdującej się w fartuchu. Jego usta były tak blisko mojej twarzy, że mogłam poczuć ciepły oddech na swoim rumianym już policzku. W tej chwili niemal zapomniałam o wdzięczności, którą zaraz wyraziłam miłym słowem „dziękuję”.
- Hej, Odette. — Głos sprawił, że się wyprostowałam.
- Słucham? — odparłam, nawet zbytnio nie reagując na fakt, że woła mnie Adam stojący przy swoim biurze, a jego twarz zwiastuje spore przejęcie. Przeprosiłam chłopaków i niespieszącym się krokiem podeszłam do źródła głosu, by stanąć twarzą w twarz z szefem. Strach gdzieś totalnie zaniknął, a może po prostu był niwelowany przez fakt, że prawdopodobnie spełniłam kobiece pragnienie i wywołałam zazdrość. Mimo iż sama nie wiedziałam do końca, co to było.
- Coś się stało? — odezwałam się raz jeszcze, obserwując twardy wyraz czający się w oczach.
- Musimy pogadać.
Pokręciłam głową delikatnie.
Czyżby rozmowa o pracy?
- Nie mam o czym ro...
- Mamy o czym rozmawiać. Uwierz, że mamy. — Te słowa wyprowadziły moją pewność siebie całkowicie z równowagi. Wpatrywałam się w niego z pytaniem w oczach, stojąc przy tym w miejscu, jak gdyby oblało mnie czyste przerażenie dotyczące rozmowy. — Pozwól mi coś powiedzieć.
- Dobrze — wydusiłam z siebie po paru sekundach ciągnącej się, nieznośnej ciszy.
Adam?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz