Zbudziłam się w samej bieliźnie z przedziurawioną kilkukrotnie pamięcią. Ból przelatywał moją głowę bez namiastki litości, przez co szybko doszło do mnie, że wczorajsze kieliszki czystej wódki lały się zbyt szybko i bezsensownie. Mądra Althea po szkodzie. Ale bolało. Bolało i to cholernie. Każda myśl ważyła z tonę, uprzedzając tępy, uciskający ból głęboko zakorzeniony w głowie. Nie wstawałam szybko. Wiedziałam, że gdy tylko to zrobię, cały potok wczorajszego jedzenia nagna mnie do łazienki.
I faktycznie tak się stało. Nawet zbyt szybko — żałowałam tak, że smak wódki zbrzydł mi właśnie do najpóźniejszej okazji. W tym stanie nie byłam w stanie stwierdzić, czy Tyler w ogóle zajmował drugą część łóżka, czy dawno wstał. Umyłam więc zęby, ogarnęłam twarz, którą opisywało siódme nieszczęście, i po sporym apartamentowcu zaczęłam poszukiwania Tylera.
W korytarzach bił chłód i nieprzerwana cisza, którą dopiero w przeciągu paru chwil zaczęły wypełniać ciche pomruki snu. Mężczyzna zasnął w swoim gabinecie nad paroma dokumentami. Jedno spojrzenie już uświadamiało mi mój wstyd. Wiedziałam, że zaledwie parę godzin wcześniej rzuciłam się na niego z erotycznymi, niepohamowanymi myślami, a wszystko winą alkoholu płynącego w żyłach. Momentami miałam wrażenie, że dalej nie wyparował, a ja lekko chwiałam się nierówno na boki, jeszcze jakiś czas starając się oprzeć temu dziwnemu uczuciu.
- Tyler? — Tylko szepnęłam, a to wystarczyło, by go zbudzić. Podniósł głowę z biurka, kartka przykleiła mu się do policzka i oglądając to, pojawił mi się nawet malutki uśmiech na twarzy.
- Co się dzieje? — Rozejrzał się w konsternacji, dopiero po chwili dostrzegając mnie przy framudze drzwi. — Och, to ty. — W końcu odkleił kartkę od swojej skóry, marszcząc na to brwi.
- Ja...
- Już nie masz kaca? — mruknął.
- Ja chciałam tylko przeprosić za wczoraj. Nadal pamiętam... trochę szczegółów i nie chciałam, żebyś musiał reagować na to. — Te wytłumaczenia były godne dziecka z podstawówki. Cichutki, żałosny głosik, zawstydzony niekontrolowanymi czynami.
Tyler popatrzył na mnie przez moment.
- Zwykle nie odmawiam seksu, ale byłaś napierdolona, więc nie dziw się, że zareagowałem, jak zareagowałem.
- Nie dziwię się. Najlepiej pójdę się umyć. — Niemal się skrzywiłam na wyrazistą woń wódki, którą nadal roztaczałam za sobą.
Okropny zapach.
Wzięłam z szafki w sypialni nowe, świeże ubrania, czyli zwykłe szorty i koszulkę na ramiączka. Pogoda robiła się coraz ładniejsza. Na zewnątrz, mimo wczesnej pory, ludzie już biegali w letnich ubraniach, a liście nie poruszały się na znak żadnego wiatru.
Kąpiel zajęła mi niewiele czasu. Ostatnie minuty służyły jako zwykły relaks dla ciała i ducha w gorącej parze, która koiła wszelkie bóle. Kolejne godziny ulatywały swoim tempem, właściwie to nawet nie robiłam zbyt wiele. Ja — jeden pokój, Tyler drugi, w którym załatwiał swoje sprawy. Czasem odezwał się jakiś dźwięk telefonu i mężczyzna dyskutował o czymś bez chwili wytchnienia, dopóki nie doszło do zupełnie nowej konkluzji.
Po chwili kroki zbliżające się do sypialni stały się coraz głośniejsze, po czym nastąpiło rozchylenie drzwi. W szparze znalazła się tylko głowa Tylera.
- Niedługo przyjdzie klient. Nie ruszaj się stąd. — Dwa proste zdania. Zimne polecenia, rozkazy. Skinęłam tylko głową i nawet się w to nie zagłębiałam, wchłonięta serialem w telewizji, który nieszczególnie znałam. Jak można coś znać, zaczynając od ósmego odcinka czwartego sezonu.
Za jakiś czas i to mi się znudziło. Przewracałam się na łóżku w przepływie nudy bez możliwości opuszczenia tych czterech, niezwykle monotonnych ścian, które zaczynały w moich oczach zwyczajnie brzydnąć.
Trochę też podsłuchiwałam. Nie tylko Tylera, ale drugiego człowieka, jaki zagościł w jego progach. Ten głos na dole stawał się niejako głośniejszy. Bardziej znajomy. Nie miałam pojęcia, czy specjalny wytwór mojej wyobraźni kazał mi myśleć, że ten głos należał do kogoś szczególnego, czy to naprawdę ktoś szczególny. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale cichutko zeszłam z łóżka, zbliżając się do drzwi. Klamka była kusząca. Naprawdę kusząca. Delikatnie za nią chwyciłam — tak delikatnie, jakby za chwilę miała poparzyć mnie żywym ogniem. Potem niepostrzeżenie wydostałam się za drzwi, gotowa, by potwierdzić swoje spekulacje odnośnie tego, kim był człowiek, który miał odwagę wejść na terytorium nieobliczalnego gangstera.
Schodek. Jeden za drugim, cicho i powoli. W ukryciu, dostrzegając postać, niemal zamarłam. Buzia rozchyliły mi się w zdziwieniu. Bałam się, że wydałam dźwięk, przez co natychmiast zakryłam sobie mocno usta ręką.
Antonio Santos. Człowiek, który z mafiami i szemranymi interesami miał zamiar skończyć. Powiedział to. Obiecał. Właśnie z trudem obserwowałam złamanie całej smutnej przysięgi i obietnicy, że z naszą cudowną rodziną będzie tylko lepiej.
Atmosfera między mężczyznami stawała się coraz bardziej gęsta. Napięcie rosło do tego stopnia, że mój wzrok — przestraszony i czujny — śledził najmniejszy ruch obu z niemal namacalną świadomością, nawet obawą, że za moment stanie się coś naprawdę złego. Intuicja szalała, wskazując tylko na jedno, oczekiwane przeze mnie zakończenie tego spotkania, do którego dopuścić nie mogłam.
I krzyknęłam w odpowiednim momencie.
Bardziej odpowiedniego, niż celowanie w Santosa, a może Fabio Moraleza, z ręką na spuście, być nie mogło. Serce waliło mi niczym młot. Słyszałam je mocno i wyraźnie w całym swoim rozdygotanym z czystych emocji organizmie. Obaj zwrócili na mnie swój zdziwiony wzrok, kiedy weszłam im w paradę, łamiąc zakaz Owena.
- Nie strzelaj. — Tylko dwa złamane słowa wydostały się z mojego ściśniętego gardła. — Proszę.
I faktycznie tak się stało. Nawet zbyt szybko — żałowałam tak, że smak wódki zbrzydł mi właśnie do najpóźniejszej okazji. W tym stanie nie byłam w stanie stwierdzić, czy Tyler w ogóle zajmował drugą część łóżka, czy dawno wstał. Umyłam więc zęby, ogarnęłam twarz, którą opisywało siódme nieszczęście, i po sporym apartamentowcu zaczęłam poszukiwania Tylera.
W korytarzach bił chłód i nieprzerwana cisza, którą dopiero w przeciągu paru chwil zaczęły wypełniać ciche pomruki snu. Mężczyzna zasnął w swoim gabinecie nad paroma dokumentami. Jedno spojrzenie już uświadamiało mi mój wstyd. Wiedziałam, że zaledwie parę godzin wcześniej rzuciłam się na niego z erotycznymi, niepohamowanymi myślami, a wszystko winą alkoholu płynącego w żyłach. Momentami miałam wrażenie, że dalej nie wyparował, a ja lekko chwiałam się nierówno na boki, jeszcze jakiś czas starając się oprzeć temu dziwnemu uczuciu.
- Tyler? — Tylko szepnęłam, a to wystarczyło, by go zbudzić. Podniósł głowę z biurka, kartka przykleiła mu się do policzka i oglądając to, pojawił mi się nawet malutki uśmiech na twarzy.
- Co się dzieje? — Rozejrzał się w konsternacji, dopiero po chwili dostrzegając mnie przy framudze drzwi. — Och, to ty. — W końcu odkleił kartkę od swojej skóry, marszcząc na to brwi.
- Ja...
- Już nie masz kaca? — mruknął.
- Ja chciałam tylko przeprosić za wczoraj. Nadal pamiętam... trochę szczegółów i nie chciałam, żebyś musiał reagować na to. — Te wytłumaczenia były godne dziecka z podstawówki. Cichutki, żałosny głosik, zawstydzony niekontrolowanymi czynami.
Tyler popatrzył na mnie przez moment.
- Zwykle nie odmawiam seksu, ale byłaś napierdolona, więc nie dziw się, że zareagowałem, jak zareagowałem.
- Nie dziwię się. Najlepiej pójdę się umyć. — Niemal się skrzywiłam na wyrazistą woń wódki, którą nadal roztaczałam za sobą.
Okropny zapach.
Wzięłam z szafki w sypialni nowe, świeże ubrania, czyli zwykłe szorty i koszulkę na ramiączka. Pogoda robiła się coraz ładniejsza. Na zewnątrz, mimo wczesnej pory, ludzie już biegali w letnich ubraniach, a liście nie poruszały się na znak żadnego wiatru.
Kąpiel zajęła mi niewiele czasu. Ostatnie minuty służyły jako zwykły relaks dla ciała i ducha w gorącej parze, która koiła wszelkie bóle. Kolejne godziny ulatywały swoim tempem, właściwie to nawet nie robiłam zbyt wiele. Ja — jeden pokój, Tyler drugi, w którym załatwiał swoje sprawy. Czasem odezwał się jakiś dźwięk telefonu i mężczyzna dyskutował o czymś bez chwili wytchnienia, dopóki nie doszło do zupełnie nowej konkluzji.
Po chwili kroki zbliżające się do sypialni stały się coraz głośniejsze, po czym nastąpiło rozchylenie drzwi. W szparze znalazła się tylko głowa Tylera.
- Niedługo przyjdzie klient. Nie ruszaj się stąd. — Dwa proste zdania. Zimne polecenia, rozkazy. Skinęłam tylko głową i nawet się w to nie zagłębiałam, wchłonięta serialem w telewizji, który nieszczególnie znałam. Jak można coś znać, zaczynając od ósmego odcinka czwartego sezonu.
Za jakiś czas i to mi się znudziło. Przewracałam się na łóżku w przepływie nudy bez możliwości opuszczenia tych czterech, niezwykle monotonnych ścian, które zaczynały w moich oczach zwyczajnie brzydnąć.
Trochę też podsłuchiwałam. Nie tylko Tylera, ale drugiego człowieka, jaki zagościł w jego progach. Ten głos na dole stawał się niejako głośniejszy. Bardziej znajomy. Nie miałam pojęcia, czy specjalny wytwór mojej wyobraźni kazał mi myśleć, że ten głos należał do kogoś szczególnego, czy to naprawdę ktoś szczególny. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale cichutko zeszłam z łóżka, zbliżając się do drzwi. Klamka była kusząca. Naprawdę kusząca. Delikatnie za nią chwyciłam — tak delikatnie, jakby za chwilę miała poparzyć mnie żywym ogniem. Potem niepostrzeżenie wydostałam się za drzwi, gotowa, by potwierdzić swoje spekulacje odnośnie tego, kim był człowiek, który miał odwagę wejść na terytorium nieobliczalnego gangstera.
Schodek. Jeden za drugim, cicho i powoli. W ukryciu, dostrzegając postać, niemal zamarłam. Buzia rozchyliły mi się w zdziwieniu. Bałam się, że wydałam dźwięk, przez co natychmiast zakryłam sobie mocno usta ręką.
Antonio Santos. Człowiek, który z mafiami i szemranymi interesami miał zamiar skończyć. Powiedział to. Obiecał. Właśnie z trudem obserwowałam złamanie całej smutnej przysięgi i obietnicy, że z naszą cudowną rodziną będzie tylko lepiej.
Atmosfera między mężczyznami stawała się coraz bardziej gęsta. Napięcie rosło do tego stopnia, że mój wzrok — przestraszony i czujny — śledził najmniejszy ruch obu z niemal namacalną świadomością, nawet obawą, że za moment stanie się coś naprawdę złego. Intuicja szalała, wskazując tylko na jedno, oczekiwane przeze mnie zakończenie tego spotkania, do którego dopuścić nie mogłam.
I krzyknęłam w odpowiednim momencie.
Bardziej odpowiedniego, niż celowanie w Santosa, a może Fabio Moraleza, z ręką na spuście, być nie mogło. Serce waliło mi niczym młot. Słyszałam je mocno i wyraźnie w całym swoim rozdygotanym z czystych emocji organizmie. Obaj zwrócili na mnie swój zdziwiony wzrok, kiedy weszłam im w paradę, łamiąc zakaz Owena.
- Nie strzelaj. — Tylko dwa złamane słowa wydostały się z mojego ściśniętego gardła. — Proszę.
Tyler?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz