Gdy w końcu moja świadomość w pełni wraca i chcę przekręcić głowę, coś mi to uniemożliwia. Natychmiast czuję dotyk na karku. Czyjaś dłoń unosi mi głowę i wyjmuje, teraz zgaduję, respirator. Cicho pokaszluję, nadal czując ucisk w płucach, ale gdy nabieram powietrza i wypuszczam je, jest to nieporównywalnie mniej bolesne, niż wcześniej.
- Julien? Słyszysz mnie? - delikatny, gładki głos dociera do mnie, ale nie otwieram oczu. Choć dalej nie mogę nabrać pełnego oddechu, to teraz oddychanie jest gładkie i prawie bezbolesne.
- Jeśli mnie słyszysz, to kiwnij głową - głos znowu się rozlega, tym razem bliżej twarzy. Nadal nie otwieram oczu, bo mam wrażenie, że moje siły odeszły gdzieś daleko.
Po chwili skłaniam delikatnie głowę. Ta odpowiedź widocznie starczy lekarce. Sprawdza wszystko, co najwyraźniej jest jej potrzebne do oceny sytuacji. Wykonuję jej wszystkie polecenia na miarę swoich możliwości. Potem oblizuję spierzchłe usta i staram się ruszyć, aby sprawdzić, jak bardzo moje ciało jest zdrętwiałe. Postanawiam otworzyć oczy, ale dopiero po chwili mi się to udaje. Lekarka spogląda na mnie uważnie, zapisując coś w swoim zeszycie.
- Nazywam się Virginia Novoa. Jestem pana lekarzem - przedstawia się - Wszystkie reakcje odruchowe są sprawne, źrenice zwężają się, reagują na światło, Czucie jest - mówi na głos i od razu wszystko zapisuje. Nie powiem, że jej słucham. Przemyka mi to trochę jak cień - Powiedz mi, czy czujesz ucisk w płucach? - mówi wyraźnie i powoli. W końcu jest specjalistką, a ja dopiero co przyswajam, że jestem w szpitalu.
- Lekki - odpowiadam. Mówienie już nie jest takie trudne, ale odnoszę wrażenie, że na chwilę obecną dłuższa rozmowa nie będzie możliwa.
- Przez pierwsze kilkanaście godzin ciężko będzie ci mówić coś więcej - blondynka tylko potwierdza to, co podejrzewałem - Jeszcze dłużej nie będziesz mógł zbytnio się nadwyrężać. Każdy gwałtowny ruch nasili ból. Zero intensywnych treningów. Oczywiście rzucamy palenie bez dwóch zdań. Twoja klatka piersiowa była poważnie poobijana, nie wspomnę o innych częściach ciała. Obrażenia płuc na szczęście nie były na tyle poważne, aby usuwać zniszczony fragment, ale pęcherzyki płucne części płatu były zmiażdżone, przez co krew zbierała się w jamie opłucnej. Mówiąc prościej, gdybyś zawczasu nie trafił do szpitala, udusiłbyś się we własnej krwi - nie wiem, czy ona właśnie mnie opieprza, ale uważam, że właściwie to nie moja wina. Może w jakiejś części, ale skąd miałem wiedzieć, że o mało się nie utopiłem? - Oczywiście zrobimy wszystko, żebyś wyzdrowiał. Gdy dojdziesz do siebie, wszystko ci wytłumaczę. A teraz odpoczywaj i staraj się zbytnio nie nadwyrężać płuc. Potrzebują regeneracji i ty także - kobieta uśmiecha się nieznacznie, więc może nie jest taka zła i odchodzi.
Najbardziej z tego wszystkiego zmartwiła mnie konieczność rzucenia palenia. Nikotyna mnie uspokaja, a pozbawiając się jej, czuję, że zrobię się jeszcze bardziej spięty niż zazwyczaj.
- Jak się czujesz? - otwieram oczy na dźwięk głosu siostry. Jej wyraz twarzy jest skupiony, ale oczy cały czas żywe.
- Przepraszam - mówię, licząc, że zrozumie, o co mi chodzi. Nie wiem, co się działo po tym, jak straciłem przytomność, ale nie trzeba mieć 160 IQ, by wiedzieć, że pewnie była wystraszona. Nie dość, że cała ta sytuacja przed, to jeszcze była świadkiem, jak o mało nie umarłem.
- Nie mam nikogo, prócz ciebie i taty, więc nie rób tak - jej słowa uderzają we mnie, aż czuję ukłucie w klatce. I nie jest to bynajmniej spowodowane uszkodzonymi płucami - Bałam się, okey? - to wyznanie przychodzi jej z trudem, ale najwyraźniej rodzinne jest, że otwieranie się przed kimś nie należy do rzeczy najłatwiejszych. Cóż, trudno myśleć inaczej, gdy jest się wychowywanym na zasadzie "Nie pokazuj swoich słabości".
- Wiem - przyznaję jej rację, widząc, co przez to chciała powiedzieć. Nie będę ukrywał, że czuję się winny. Jestem w stanie jej teraz wynagrodzić wszystkim i powiedzieć co leży mi na sercu, ale zauważam stojącą w wejściu znajomą sylwetkę. Mrużę oczy, bo z daleko rozpoznałbym ten garnitur i idealnie wiązany krawat. Lata praktyki. Zaciskam zęby i staram się pamiętać o tym, że każdy ruch może spowodować ból.
Ojciec podchodzi bliżej i opiera dłoń na ramieniu Auburn. Dziewczynka spogląda w górę.
- Idź kochanie do Renesmee, czeka na korytarzu - unosi nieznacznie kącik ust do córki, która schodzi z krzesełka i wychodzi z sali. Odprowadzam ją wzrokiem, a potem obdarowuję morderczym spojrzeniem mężczyznę. Stoi i nie wie, czy usiąść, być może ma problem z decyzją, co zrobić konkretnie. Ostatecznie jednak decyduje się na utrzymanie postawy stojącej. No tak. Zawsze lubił mieć przewagę nad wszystkimi i czuć wyższość.
Odwracam wzrok od niego, wyrażając tym samym niechęć na rozmowę, która na pewno się odbędzie i nie będzie przyjemna.
- Pan biznesmen przyszedł do szpitala - mówię pod nosem, ledwo udaje mi się wypowiedzieć na głos wszystko.
- Przyszedł do swojego syna, który dziwnym zbiegiem okoliczności trafia do szpitala poobijany, zaraz po tym, jak pojawił się artykuł o rozliczeniach dwóch mafii - mówi ostrym tonem - I o mało nie umiera w mieszkaniu, gdyby nie pomoc pani Beatrice Yates - jego niezadowolenie jest tak wyraźne, że niemal namacalne.
Więc już wiem, kto poinformował mojego ojca. Domyślam się, że poczucie odpowiedzialności nie dawało jej spokoju i w końcu zwyciężyło, ale oczekiwałem... właściwie nie wiem, czego oczekiwałem od niej.
- Przypadek - odpowiadam, ale na więcej mi nie pozwala.
- Przypadek? - powtarza i opiera się o łóżko od drugiej strony - Cholera, Julien, jesteś moim synem z wyjątkowym talentem do mieszania się w tego typu sprawy. Nie wmówisz mi, że nie urządził cię tak któryś z tych przestępców - ojciec nigdy nie podnosi głosu. Jest na tyle donośny i niski, że nie potrzebuje tego. Ludzie czują do niego respekt.
A ja w obecnej chwili nie mogę się bronić. On doskonale o tym wie, więc wykorzystuje sytuacje, kiedy nie mogę mu w żaden argumentacyjny sposób odpowiedzieć.
Nie odpowiadam. Nie mam siły na użeranie się z nim.
Ojciec przeczesuje nerwowo włosy i wypuszcza powietrze. Już wie, że nie może liczyć na nic konkretnego z mojej strony. Czuję, że wbija we mnie spojrzenie, ale myślami jest gdzieś daleko. Jego sylwetka po jakimś czasie się rozluźnia, jakby wyżycie się na mnie jakoś mu pomogło. Zdaje mi się, że chce coś dodać, ale w ostatniej chwili odwraca się do wyjścia.
Kiedy byłem dzieciakiem, chciałem, aby był moim wzorem. Nieustannie próbowałem zbudzić u niego dumę, choć tak trudno było go zadowolić. Nie chciałem ojca. Tęskniłem za tatą.
To ja zawsze pierwszy wychodziłem z jego gabinetu, nie odwracając się do niego. Zazwyczaj robiłem to w złości, bo Malvin nie przyjmował sprzeciwu. Nie obchodziło mnie, czy podąża za mną wzrokiem, czy nie. Znajdujemy się teraz w odwrotnej sytuacji. Ja jednak utrzymuję spojrzenie na jego plecach przez cały czas.
- Nie spytasz, jak się czuję? - mój głos zatrzymuje go przy wyjściu. Nie wiem, po jaką cholerę to powiedziałem, ale jakaś wyższa siła kazała mi to zrobić. Będę tego żałować. Już żałuję.
Parskam cicho pod nosem i uśmiecham się sam do siebie.
- Nieważne. Wyjdź - rozkazuję.
Mężczyzna przez chwilę stoi z rękoma w kieszeniach od garnituru, a potem znika.
Po niedługim czasie - a przynajmniej tak mi się zdaje - do sali z powrotem wchodzi Auburn. Otwieram oczy i zauważam za nią Dearden. Przez chwilę utrzymuję na niej wzrok. Wygląda, jakby nie była pewna, czy ma wejść, czy jednak zostać w miejscu, gdzie nie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji. Nasze spojrzenia krzyżują się, więc przekazuję jej nieme wyzwanie po chwili nawiązania kontaktu wzrokowego. Dziewczyna podchodzi bliżej.
- Dobrze wyglądasz - mówi, mierząc mnie spojrzeniem. To taki rodzaj obrony, zanim dojdzie do ataku, tak?
No dobrze. Nie znam jej od tej chwili. I wiem, że z chęcią porozmawiałaby o tym wszystkim. Wręcz jestem przekonany, że powstała u niej oddzielna przegroda w umyśle podpisana moim imieniem i nazwiskiem. Albo jakimś wyzwiskiem.
Kłócę się ze sobą, czy to, co chcę zrobić, nie jest głupie. Na pewno dla mnie jest, ale ta lepsza część mnie mówi, że jestem zobowiązany jej podziękować. Nie często osoba, którą irytujesz do granic możliwości, ratuje ci życie... dwa razy jednego dnia. Gdybym nie czuł obowiązku wypowiedzenia tego jednego słowa, pewnie bym z niego zrezygnował, ale niech chociaż ten jeden raz będzie moja strata.
- Auburn - zwracam się do siostry. Unosi głowę - Czy czekolada w szpitalnym automacie jest dobra? - dziewczynka się krzywi.
- Jest ohydna - mówi z przesadą, aby podkreślić dokładniej wszystko.
Tak, domyślam się.
- Więc proszę razy dwa.
Pretekst, aby na chwilę wyszła, udał się doskonale, ale jej biegające to po mnie, to po Dearden spojrzenie, mówi mi, że domyśla się o chęci prywatnej rozmowy z mojej strony. Wychodzi po cichu.
Przenoszę spojrzenie na Beatrice. Jak dla mnie, to jest wyjątkowo spięta.
No dobra, szybko i będzie po wszystkim.
- Dziękuję - mówię pod nosem, ale wiem, że to słyszy - Że tego nie zignorowałaś i pomogłaś Auburn - przybieram kamienny wyraz twarzy, ale nie spuszczam z niej spojrzenia. Uważnie obserwuję jej reakcje, aby mieć całościowy obraz. Oczywiście nie zrezygnuję ze złośliwych docinek. Nadal uważam, że ta dziewczyna pcha palce między drzwi niepotrzebnie, ale podziękowania jej się po prostu należą.
Dearden?
+10PD
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz