Strony

29 cze 2019

Od Milo cd. Naffa

Z jednej strony współczułem. Wiedziałem, jak to jest stracić coś w ciele, czy to kończynę, czy zmysł. Z drugiej strony wiedziałem, że jeśli jego oczy staną się takie, jak mówi, nie będę mógł przestać na nie patrzeć i będę zmuszony mu ciągle zdejmować okulary, bo przez nie ich nie zobaczę.
- To źle? - zapytałem, czując, jak drapię mu w brodę kciukiem. - Pasują ci takie jasne – stwierdziłem przybliżając się do niego jeszcze bardziej. A potem nie mam pojęcia dlaczego i po co, ale musnąłem swoimi wargami jego. W końcu mi na to pozwolił, mogłem to robić kiedy chce, a czy to moja wina, że było to jednak przyjemne? W rzeczywistości, całowałem się w młodszych latach, ale to były jednorazowe buziaki, które mnie nie zachęciły. A teraz albo jestem starszy i dojrzalszy i czuje, że czegoś mi brat, albo to on. Na razie będę stawiał na pierwszą opcję. - Będę leciał – stwierdziłem, kiedy po paru sekundach się od niego odsunąłem. Zdjął rękę z mojej twarzy i skinął głową. Pożegnawszy się z nim, wróciłem do swojego pokoju. Wziąłem krótki prysznic, przygotowałem się na wykłady i poszedłem spać.

*

Minął tydzień i Naff rzeczywiście był normalnie. Może dalej sobie dokuczaliśmy i nie szczędziliśmy złośliwych komentarzy na nasz temat, ale ani razu się nie pokłóciliśmy na tyle, by się znowu znienawidzić. Cieszyłem się i aż żałowałem, że wesele było za kolejne sześć, po to oznaczało tylko sześciodniowego miłego Naff’a, potem zapewne wrócimy do starych zwyczajów, a raczej on. Miałem tylko nadzieje, że Tony’ego nie przestanie traktować gorzej.
Dzisiaj pojechałem z ojcem po mój wóz. Byłem podekscytowany i cały chodziłem, już czułem w rękach kierownice, a pod stopami gaz.
- Uspokój się, bo dzisiaj go jeszcze stracisz – ostrzegł.
- Człowiek się uczy na błędach – stwierdziłem, wyobrażając sobie, ile mogłem wycisnąć takim pojazdem. Miałem tylko nadzieję, że był taki, jaki sobie wyobrażałem.
- Ty do tych ludzi się nie zaliczasz – przewróciłem oczami, ale miał rację, jak w większości rzeczach. Tylko ja szedłem się bić z tymi samymi osobami i kłóciłem z tym samym nauczycielem, nie ważne, która strona była przegrana lub miała już kłopoty. Ja po prostu nie potrafiłem inaczej, taką miałem naturę buntownika, nie ważne ile razy bym dostał w łeb lub ile razy bym rozmawiał z terapeutą. - Właśnie. William coś mi mówił, że sobie wreszcie kolegę znalazłeś – usłyszałem w jego głosie zadowolenie. No tak, zawsze mi powtarzał, bym znalazł sobie jakiegoś znajomego, a ja każdego do siebie zrażałem. Czemu z Naff’em było inaczej? Może mieliśmy takie same charaktery? Ale czy to nie przeciwieństwa się przyciągały?
- Tak. Za tydzień jadę z nim na wesele – powiedziałem to spokojnie, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, chociaż zobaczyłem na twarzy mojego ojca zdziwienie i rozbawienie.
- Do kogo.
- Do jego siostry.
- Poznałeś już ich rodzinkę? - wiedziałem, o co mu chodzi. Moja rodzina była tolerancyjna, ale czy tamta była taka sama?
- No matkę. I darzę ją czystą niechęcią – postanowiłem nie wspominać nikomu o naszym planie, ani o tym, że kobieta nas zdemaskowała. Im mnie ludzi wie, tym lepiej się udaje.
- To żebyś mi tam nie zrobił niczego głupiego – ostrzegł mnie surowym tonem.
- No postaram się – mruknąłem bardziej pod nosem. Nie cierpiałem, gdy ktoś mi mówił, bym był grzeczny i nie sprawiał problemów. Jak Milo może być grzeczny?!
- I pamiętaj, jak chcesz kogoś upokorzyć, to na całego bez cackania się – uśmiechnąłem się na te słowa. Nie mógł ich przecież nie powiedzieć, to mój ojciec.
- Wiem – zaśmiałem się, chociaż nie miałem w planach poniżenia nikogo. No, może jego matkę, jeśli mnie zdenerwuje, albo ojca, jeśli będzie jeszcze gorszy, chociaż z doświadczenia wiedziałem, że to płeć damska jest walnięta.
Nareszcie dojechaliśmy do salonu. Wysiadłem pierwszy i ruszyłem sprawdzić, jak wygląda moje nowe auto. Kiedy je zobaczyłem, czułem się, jakbym był w niebie. Lakier błyszczał, pachniał nowością, skórzane fotele, silnik cudeńko… gdybym mógł, chyba bym zaczął krzyczeć z radości. Natychmiast odebrałem kluczyki i wsiadłem za kółko. Czułem, jak wtapiam się w siedzenie i staje się jednością z maszyną. Położyłem dłonie na kierownicy, już czułem te zakręty. Posadziłem nogi na gazie, poczułem zapach opon. I wtedy, nagle znikąd, przypomniała mi się książka, w której mężczyzna podniecał się rozjeżdżaniem ludzi. Uśmiechnąłem się na tą myśl, czyżbym teraz też tak wyglądał?
- Unikaj policji i nikogo nie rozjeżdżaj – ostrzegł ojciec. Skinąłem głową, mając ochotę się zaśmiać. Normalny rodziciel powie coś na temat prędkości, byś uważał, nie przejeżdżał na czerwonym świetle, a mój wyjeżdża ze śmiercią i psami. Kochałem go za to.
Kiedy on wsiadł do swojego auta, ja wyjechałem swoim z salonu. Na początku jechałem spokojnie, w końcu to teren zabudowany z korkami, dlatego miałem zamiar wyjechać na trochę puściejsze miejsca. Ale najpierw chciałem do kogoś zajechać.
Zatrzymałem się na parkingu przy akademiku, po czym wbiegłem po schodach na piętro. Zapukałem do drzwi i usłyszałem szczeknięcie psa. Naff pojawił się w progu po chwili, odkluczając drzwi. Stałem przed nim cały w skowronkach, szkoda, że nie mógł tego zobaczyć.
- Mam wspaniałe wieści – oznajmiłem na wstępie.
- Nie idziemy na wesele?
- Nie chcesz ze mną zatańczyć? - wszedłem do środka, by nie stać na korytarzu jak ten idiota. Potem dzięki dobremu humorkowi, wziąłem go za rękę i odwróciłem dwa razy.
- Milo! Kurwa! - zdenerwował się, ale mi uśmiech nie zszedł z twarzy.
- Ja ciebie też – oznajmiłem i wszedłem do pokoju, gdzie leżał Tony. Kucnąłem i go pogłaskałem.
- Skąd ten dobry humor? - zapytał, stojąc w progu. Odwróciłem się do niego.
- Mam auto. Właśnie je odebrałem i mam zamiar się przejechać. Na wschód od Avenley jest pusta droga, więc mogę przetestować auto. Jedziesz ze mną? - zaproponowałem.
- A po co ja?
- Po pierwsze, wiozę nas na wesele. Po drugie, chyba należy zabierać swojego chłopaka na przejażdżki – był jeszcze trzeci powód o którym nie mówiłem. Nie chciałem jechać sam, wolałem, gdy ktoś się ze mną cieszył, nawet, jeśli była to ślepa osoba, która nie zobaczy auta. Mimo to będę miał do kogo gębę otworzyć.
- Jak romantycznie, to może potem skoczymy na kolację? - zapytał sarkastycznie, delikatnie się uśmiechając.
- Jeśli mój kochanek ze chcę, to mu zrobię romantyczną kolację w domu – odpowiedziałem tak samo i wstałem z ziemi. - To co? Jedziesz? - zapytałem ponownie, stajać przed nim.

<Naff?>

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz