Strony

11 cze 2019

Od Theo C.D Louise

Bezczynne siedzenie w marnym areszcie rozciągało się w nieskończoność. Był dzień bez wizyty Lou, który okazał się, prosto mówiąc, ciężki i pozbawiony nadziei. Potem drugi. Reszty kolejnych już nie liczyłem. Wtedy zastanawiałem się, dlaczego jej tyle nie ma. Może po prostu zajmowała się twoją sprawą, idioto? To na pewno to. Najważniejsze, że jeszcze nie mam odpowiednio mocnego powodu, żeby z marszu wsadzić siebie za kratki, nawet jeśli dalej nie znam żadnych dowodów na moją niewinność.
Kiedy Rudowłosa w końcu mnie odwiedza, czuję wyraźną ulgę. Wprawdzie jej wizyta, jak się okazuje, przynosi więcej pytań niż odpowiedzi, ale kolejne przeszkody przestają mnie dziwić.
ego przyjaciele mówili, że jest niewdzięcznym łajdakiem. Jego przyjaciele kłamali na jego temat.
- Może to dlatego, że spędzam z tobą tak dużo czasu. Może tego nie rozumieją… — mówi, a potem kiwa głową lekko.
Na jej słowa, chcąc je dostatecznie dobrze zrozumieć, opieram czoło o zimną kratę w głębokim zamyśleniu. To, co powiedziała rudowłosa, wydaje się być sednem sprawy. Właściwie nie wydaje się, naprawdę może nim być.
Tak czy inaczej — wzdycham — dzięki, że mnie odwiedziłaś, to pomaga mi mentalnie.
Kącik ust dziewczyny unosi się w nieco nieśmiałym uśmiechu. Nie odpowiada nic, a następnie tłumaczy, że ma coś jeszcze ważnego do zrobienia, i z krótkim pożegnaniem znika, odprowadzana moim wzrokiem.



***

W czasie rozprawy słyszę wszystko od nowa, dokładnie tak, jakby ktoś cofnął taśmę tego całego koszmaru. Kłamstwa moich przyjaciół, którzy stoją za bramką i wcale nie zamierzają mnie bronić. Mars Wellington — postawiono mu zarzuty. Potem wisienka na torcie, jaką jest Rocks. Mam go dość od samego patrzenia. Od jego parszywych zagrań, przekrętów, aż do finalne zrobienie mnie w przysłowiowego chuja. Ale Louise wraz z całkiem dobrym prawnikiem są wielką opoką. Kiedy nie wiem, co mówić, najpewniej zerkam w ich stronę i od razu magicznie dodaje mi to sił w układaniu spójnych, sensownych zdań. Sąd wydaje się być przychylny. Pozwala w końcu mówić moim dwóm, wiernym i oddanym przyjaciołom, którzy przyczynili się do pogorszenia sprawy.
- Jak ocenia pan oskarżonego? Jest coś, co chce pan dodać, zanim wydamy osąd? — Kobieta formalnie doprowadza sprawę do samego sedna. Spoglądam z ostrożnością na Thora, wiedząc, że nie widzę w nim tego samego towarzysza, pogromcę nudy nawet w zimne, pełne zwątpienia dni. Nie mam pojęcia, kiedy i dokąd to uciekło.
- Mówiłem już o nim tej rudej. Andrews to tchórzliwy łajdak, który zapomniał o przyjaciołach, kiedy go potrzebowali — Zwieńczeniem tych słów jest wredny uśmieszek.
- „Kiedy go potrzebowali”? — Wtrącam się bez prawa, co spotyka się z nagłym spojrzeniem sędzi. Ale kobieta więcej nie reaguje, bo pozwala mi kontynuować. — Wytłumacz mi to. Proszę, wytłumacz, kiedy mnie nie było.
- Daliśmy ci żarcie. Schronienie. 
- Żarcie? Schronienie? — Emocje zaczynają mną władać. Czuję to w mięśniach, które dosłownie drżą, a ja nie potrafię temu już zaradzić. — Te schronienie, które wspólnie straciliśmy? Te jedzenie, które cudem znajdowałem i te, które wam kupiłem po tym, jak znalazłem pracę? Jako jedyny z tej pieprzonej grupki robiłem coś, żebyśmy wszyscy wyszli na prostą. To nazywasz zapominaniem o przyjaciołach? Uważasz, że to są twoje zasługi, że macie co jeść? Chleliście co wieczór. Nie wiem za co, ale chleliście. — Wzruszam ramionami ze sztuczną obojętnością. Ba, w tej chwili lata świetlne dzielą mnie od cudownego uczucia zobojętnienia. — Narkotyki też skądś pobieraliście. I powtórzę się, bo chuj mnie obchodzi, skąd to bierzecie. Najbardziej boli mnie wasze kłamstwo. To, że mieliście w dupie to, co dla was robiłem. Nawet to, co razem robiliśmy. Wbiliście mi nóż w plecy. Po prostu. — Pole widzenia częściowo zachodzi mi mgłą. Dlaczego, cholera, to tak boli. Oczekiwałem zwykłej, formalnej rozprawy, a za chwilę ból w klatce piersiowej stanie się nie do wytrzymania i popłaczę się jak dziecko. 
- Jak zaczynałeś spotykać się z tą panną, to co jest dziwnego w naszej reakcji? Próbowaliśmy cię zatrzymać, bo byś całkiem od nas odszedł. 
- Spotykać? Daj spokój. Co jest złego w przyjaźni? Macie pretensje, bo zacząłem żyć. Wybaczcie, ale dla mnie to nic złego, tym bardziej, że to wy mnie odsunęliście, a nie na odwrót. Sami sobie to zgotowaliście. Bóg wie jak długo między sobą mówiliście o mnie to, co mówiliście, a ja mimo to przystawałem na każdą prośbę, kiedy ssało w żołądku — tłumaczę z wyraźnym wyrzutem. Ani jeden, ani drugi więcej się nie odzywa. Na sali nastaje grobowa, nieprzyjemna cisza. 
Zaciskam usta ze stresu. Pięści. Walczę wewnętrznie sam ze sobą, żeby nie ulec zbierającej się we mnie frustracji. 
- Dobrze więc — odzywa się sędzia, po czym uderza młoteczkiem. — Zarządzam przerwę na naradę. Po kwadransie zapraszam z powrotem do sali. 
Nikt nie musi mnie zachęcać do wyjścia. Sam przechodzę przez bramkę, mijam strażników i głębokie tchnienie odnajduję dopiero na białym korytarzu. Siadam zgarbiony na krześle, po czym chowam twarz w dłoniach. Ocieram nawet łezkę, która zdążyła mi ulecieć. 
- Theo? — słyszę Louise. Tym bardziej nie powinna wiedzieć, że aż tak mnie ruszyła rozprawa, ale myślę, że dowiedziała się już nawet za dużo, choćby z tej krótkiej dyskusji z Thorem. — Wszystko idzie w dobrą stronę. Będziesz uniewinniony — wyraża swoją pewność. 
Kiwam głową, ale niezbyt zadowolony. 
- Chociaż tyle. — Unoszę wzrok na rudowłosą, która pomagała mi w ostatnim czasie tak jak nikt inny. Do tej pory nie mam zielonego pojęcia, jak mam odpłacić się jej za tyle przysług. Moje spojrzenie jest absolutnie bezradne i zmęczone wszystkim. Siedzenie w celi wcale nie niszczyło mnie fizycznie, ale psychicznie czuję się niemal poturbowany. Te niekończące się długie dni, w których sam nie wiedziałem, czy sprawa ruszy, albo, że o mnie zapomniano. Codziennie, dzień w dzień, zalewała mnie ta sama fala zwątpienia i całkowitej beznadziei.
Dziewczyna siada obok mnie. Kładzie delikatnie swoją delikatną, bladą dłoń na moim ramieniu i pocieszająco głaszcze, dodając otuchy. Posyłam jej wtedy swój subtelny uśmiech. Zawsze umiała go wywołać. Wspominam wtedy tyle miłych, wspólnych chwil, do jakich bez przerwy chcę wracać.
- Denerwujesz się? — pytam cicho. Louise całą rozprawę wypowiadała się w mojej obronie i przedstawiała kolejne dowody. Gdyby teraz z decyzji sądu okazało się, że wszystko to szlag trafił i jednak moje miejsce jest za kratami, nawet nie wyobrażam sobie jej zawodu.
Zresztą czuję, że bardziej boję się o jej reakcję, niż o swoją.
- Najgorsze już za nami — wzdycha cichutko. — Teraz musimy czekać.
- Czekanie jest najgorsze, nie lubię tego — mamroczę pod nosem i patrzę się w swoje buty, które mimo wielu przetarć nie wyglądają jeszcze najgorzej. — Powinniśmy skończyć jak najwcześniej, bo zabraknie mi czasu na szukanie jakiegoś w miarę chłodnego schronienia.
- Domyślam się, że nie będziesz już, no — zatrzymuje się — „mieszkał” z Trevorem i Thorem. Masz coś na oku?
- Dobrze się domyślasz — odpieram. — Pomysłu jako tako nie mam, ale miejsc w mieście jest dużo, a jak nie, to jakaś ławka w parku się przysłuży.
Lou krzywi się nieco, a ja parskam cichym śmiechem.
- Z czego się śmiejesz? — Jej poważny ton wcale nie napawa mnie żadną powagą.
- Lepiej się śmiać, niż płakać, no nie? — Rzucam jej uśmiech. Jeden z tych szerokich i zwykle szczerych.
Niezobowiązującą rozmowę przerywa później strażnik, który gestem ręki ponownie zaprasza nas do sali. Po przejściu przez framugę sporych, drewnianych drzwi, ręce zaczynają mi się już pocić ze strachu. Na nic mi pewność, jaką próbowała tchnąć we mnie Lou. Nie widzę żadnego sensu w szukaniu pozytywów. Staram się po prostu oczyścić głowę z emocji aż do zapadnięcia osądu.
Czekam, czekam.
Nadal czekam.
Czekanie robi się, cholera, strasznie niewygodne.
- Niniejszym ogłaszam, iż Theo Andrews... — zaczyna sędzia. Serce podchodzi mi do gardła. Swoim głośnym dudnieniem prawie zatyka mi uszy. Kobieta jeszcze patrzy w dokument, zaraz potem podnosząc spojrzenie na zebranych. — Uznany jest za niewinnego. Nathanie Rocks, pan dopuścił się  wielu zbro... — Nawet dalej jej nie słucham.
Całe napięcie ze mnie schodzi. Oddycham głośno pełną piersią, odczuwając niezwykłą, piękną i kojącą ulgę.
Nigdy w życiu nie czułem się lepiej.
Kiwam głową w wyrazie szacunku i przekręcam ją za chwilę w kierunku ławeczki prawnika, na której zauważam Louise. Uśmiecha się do mnie z tą samą ulgą. Zdaje mi się nawet, że jej skóra przestała być tak trupio blada i zyskała trochę rumianego koloru. Czuję, że wszystko, co złe, jest już daleko za mną. Za nami. 
Kiedy wszyscy wychodzą z sali, nawet nie rozmyślam długo nad jedną, niezwykle silną chęcią. Na korytarzu niespodziewanie łapię Louise w mocny, ciepły uścisk, którym chcę wyrazić całą swoją dozgonną wdzięczność.

Louise?

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz