Poprawić krawat, iść do pracy, wrócić do domu, spać.
Poprawić krawat, iść do pracy, wrócić do domu, pracować w nocy.
Poprawić krawat, biec do pracy, wrócić późno do domu.
Poprawić krawat, iść do psychologa, wrócić do domu, spać.
Co to jest? Otóż moi drodzy, to grafik. Nieszczęsny grafik, który towarzyszy mi już od kilku dobrych miesięcy. Tak, uwielbiam pracować. I to wcale nie jest sarkazm! Wierzcie lub nie, ale stałem się pracoholikiem. Dokładnie takim jak mój ojciec. Zabawne. Zawsze myślałem, że jeszcze nie przekroczyłem granicy, że potrafię oddzielić życie prywatne od zawodowego i nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stanu się doprowadziłem.
*
Moją twarz zdobił kilkudniowy, nieokiełznany zarost. Fryzura, niegdyś idealnie przygładzona, teraz żyje własnym życiem. Oczy utraciły nieco przeszywającego błękitu, a twarz nabrała bladości i ostrych, zawziętych rys. Otworzyłem lodówkę, mruknąłem nerwowo, po czym wyciągnąłem z niej kilka składników i skleciłem coś zdatnego do jedzenia. Ci, którzy dobrze mnie znają, powinni zapytać się: Aaron, ty nie w pracy? Oj nie moi drodzy, nie tym razem.
Marszczę brwi i zerkam nerwowo na leżący na biurku dokument, po czym chowam go do jednej z szufladek, aby zniknął mi z oczu. Ten niewart niczego świstek to potwierdzenie, iż znajduję się na przymusowym urlopie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak moja rodzina zaborczo naciskała, abym wreszcie odpoczął. Najpierw ojciec próbował rozmawiać ze mną na osobności, później przechodziłem to samo z matką, a na końcu, jakby tego było mało – zorganizowali rodzinną pogawędkę, w której obrzucali mnie żałosnymi argumentami dotyczącymi mojego zdrowia fizycznego oraz psychicznego. Odnosiłem wrażenie, iż cała rodzina chciałaby, abym wziął urlop. Oprócz Noah. On chyba chciałby, żebym zdechł z przepracowania. Już wyobrażam sobie jego ironiczny uśmieszek, kiedy stoi nad moim nagrobkiem.
Pokrzątałem się trochę po domu, bo cóż innego miałem zrobić? Poprawić wyimaginowany krawat? Ubrałem się w pierwszą lepszą koszulkę polo i spodenki, po czym ruszyłem w stronę miasta, aby odpocząć od przytłaczających ścian mojego apartamentu. Spacerując po okolicy, rozmyślałem o tym, jak wiele się zmieniło. Szczerze powiedziawszy, jeszcze nigdy nie było tak źle ze mną, ale i z moimi bliskimi. Ojciec wyraźnie przejął się moim schorzeniem i próbuje organizować nam jakieś wspólne wypady, czy to na miasto, czy na ryby. Matka tym bardziej, Noah unika mnie jak ognia, a moja mała brandy odeszła, a na jej miejscu pojawiły się leki uspokajające i nasenne, a to wszystko przez to, iż chciałem jak najlepiej dla swojej firmy.
Słońce prażyło niemiłosiernie, a gdy w dalszym ciągu maszerowałem przez zieloną okolicę miasta, coś na ziemi błysnęło tak mocno, iż nie dało się tego ominąć. Zmarszczyłem z zaciekawieniem brwi, nachyliłem się i podniosłem cienką, złotą, [najprawdopodobniej – jestem facetem, proszę mi wybaczyć pomyłki w tej kwestii] bransoletkę.
— I co ja mam z tobą zrobić, co? — mruknąłem ponuro, obracając przedmiot w dłoni.
Tak, kochani. Jeżeli nie możesz rozmawiać z ludźmi, to próbujesz nawiązać kontakt z biżuterią.
— No cóż, wyglądasz mi na coś drogocennego, więc muszę oddać cię właścicielce.
Powolnym ruchem stuknąłem się kilka razy po tylnej kieszeni spodni znajdującej się na pośladku, czerwieniąc się przed spojrzeniem pewnej kobiety, która patrzyła na to z lekkim zdezorientowaniem. Moje poszukiwania nie trwały długo, gdyż po chwili zdałem sobie sprawę, iż telefon zostawiłem w domu. Wydałem z siebie ciche westchnienie, po czym mozolnym krokiem ruszyłem w kierunku apartamentu. Gdy tam dotarłem, zrobiłem zdjęcie przedmiotu i wstawiłem post na jednej ze stron na Rivenley, która zajmowała się taką tematyką. Cóż, moje oczekiwania nie trwały długo, gdyż po chwili otrzymałem wiadomość od nieznajomej kobiety, która upomniała się o zaginioną bransoletkę.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz