Mimo jej słów nadal czułam w środku znajome kłucie. Doskonale wiedziałam, że obie mamy w sobie wsparcie, ale nie sądziłam, że będę żyć w tak wielkiej niewiedzy tyle czasu — to właśnie bolało. Dowiadywanie się o cholernie ciążącej niewiedzy. Widziałam w oczach siostry tyle emocji, że drążenie tematu zapewne nie przyniesie nic dobrego.
W końcu uśmiechnęłam się na jej słowa, ciągle wpatrując się w jej jasne oczy.
- Dobra, ale bądźmy jak siostry, a nie matka z córką, okej? — Moje czoło zetknęło się na moment z jej w miłej chwili, kiedy dotknęłam jej szyi, chcąc mieć ją na parę sekund w swoich objęciach. Usłyszałam tylko przy uchu cichy śmiech siostry.
- Jasne, jasne.
- Wracajmy do domu. Masz już wakacje — oznajmiłam. — Prawie. — Obie powoli zbliżałyśmy się do wyjścia z pustej już placówki. Nawet nie zamierzałyśmy patrzeć wstecz, tym bardziej Lucia, która szkołę miała na co dzień i nawet nie próbowałam poddawać wątpliwościom faktu, że ma jej dość.
Do mieszkania dotarłyśmy akurat w porę obiadową. Bez zbędnych słów uzupełniłam miskę Ducha karmą, nie zapominając o codziennym poczochraniu jego puszystego futra. Jak zwykle odpowiedzią na to było łaszenie się do mojej ręki i cały jęzor na wierzchu — brak zainteresowania pokarmem również. Pomyśleć, że jest z nami od tak długiego czasu, że nie wyobrażam sobie wstawać bez spojrzenia na śpiący obok mojej kanapy pysk. Chyba, że jest w pokoju Lucii, to wówczas i tak idzie do salonu, by sprawdzić, czym tym razem robię hałas każdego poranka.
Na obiad trafiło nam się dzisiaj wołowina z ziemniakami oraz sałatką. Przygotowałam mięso w wielu przyprawach, takich, że od samego łapania powietrza chciało mi się kichać na cały dom, co na szczęście powstrzymywałam. Lucia skroiła wszelkie warzywa na zdrową, dającą energię sałatkę, a niedługo potem przy stoliku skonsumowałyśmy posiłek.
- Dawno nie jadłyśmy czegoś takiego — skomentowała dziewczyna, z czym się rzeczywiście zgadzam z tej racji, że wołowina drogą nie chodzi. Hodowlami już może tak… W każdym razie z dodatkiem ładnie zapowiadającej się sałatki i lekko zapiekanych ziemniaków wyglądało to tak, że nawet szkoda było to jeść.
- Czasem trzeba — oznajmiłam, nie czekając więcej z pewną znaną już mi od pewnego czasu nowiną. — Wiesz, nie wspominałam, ale moje zarobki ostatnio się zwiększyły. Może nie jest to jakaś mordercza suma, ale jednak jakaś — wyznałam z zadowoleniem.
- Alt, czemu się nie chwaliłaś?! — Na moment odłożyła widelec obok talerza, a na jej twarzy zagościł podziw i zdumienie. Była szczęśliwa, naprawdę była, ale najwidoczniej szczytującą emocją był szok. — To super, jestem dumna z ciebie, siostrzyczko.
- Nie chciałam się pochwalić i potem, żeby się okazało, że to bujda. — Parsknęłam cichym śmiechem. — Najważniejsze, że powoli zaczyna się układać. I to bez pomocy taty.
- Tak… bez pomocy taty — mruknęła, topiąc ostrze widelca w mięsie.
Malutki grymas, jaki mogła zauważyć tylko siostra, nie umknął mojej uwadze, przez co na moment zupełnie zapomniałam o jedzeniu.
- Wolałabyś, żeby było inaczej?
- Wiesz, Al, nie narzekam, ale spójrz — zaczęła. — Gdyby tata z nami żył wspólnie na co dzień, nie musiałybyśmy się o nic martwić. Może nawet zyskałybyśmy w efekcie zgraną rodzinę. Po co tak patrzeć w to, co było kiedyś? — Wyczułam na sobie jej spojrzenie. — Tylko proszę, nie złość się. Nie musimy o tym mówić.
Ku naszemu zdziwieniu zaskoczyłam nawet samą siebie. Zaglądając w sam środek swojego umysłu, nie poczułam żadnej odrazy wobec jej słów, a był to nie do końca niewyjaśniony spokój, dokładnie tak, jakbym słuchała czegoś, co zupełnie mnie nie dotyczy. Co jest tylko wyimaginowaną, odległą opowieścią.
- Wiem, o co ci chodzi — odparłam bez wyrazu. — Wiesz, jak jest, i raczej prędko nie uda mi się zmienić mojego nastawienia. Odraza, jaką żywię do tego człowieka, jest zbyt wielka i sięga zbyt wielu lat.
Jej oczy znikąd rozjaśniła nutka nadziei.
- Prędko? — Rozszerzyła odrobinę oczy w zdziwieniu. — To znaczy, że rozważasz to kiedyś w przyszłości?
- Rozważać, rozważam — mruknęłam bez przekonania. — Zobaczymy, czy wszystko się ułoży tak, jak tego chcemy.
- Zwykle jestem pesymistyczna, ale teraz jestem skłonna powiedzieć, że mam wielką nadzieję, że to nastąpi. — Jej uśmiech był moim wszystkim. — Tata naprawdę chce naszego dobra i nie wątpię w to.
- Może i tak. Jeśli ufam tobie to i jemu, choć nie zawsze podoba mi się ta myśl.
Jeszcze tego samego dnia, tylko że po zmywaniu naczyń i sprzątaniu po smacznym obiedzie, przysiadłam do laptopa, czując rzadkie uczucie totalnego odprężenia — czas wolny i przede wszystkim nuda była czymś, czego od dawna potrzebowałam. W głowie miałam nawet zwykłe wpatrywanie się w sufit, wyczyszczenie umysłu z wszelakich myśli z całego tygodnia i lenienie się tak, jak na to zasłużyłam.
Bo zasłużyłam.
Wiedząc, że Lucia była zajęta swoimi zajęciami w pokoju, weszłam na stronę, która ściągała w jedno miejsce wszystkie oferty mieszkaniowe w całym Avenley River. Tak, jak to miałam już w zwyczaju, przeglądałam wszystkie możliwe opcje wraz z cenami, ale bez zamiaru kupna. Jednak teraz, właśnie tego dnia, w moim umyśle coś się ruszyło. Zaczęłam wykonywać szybkie rachunki, chcąc obliczyć nasz bilans, uwzględniając także wysokość mojej wypłaty i liczbę zaoszczędzonych pieniędzy. Starczyłoby na inne, lepsze mieszkanie. Naprawdę by starczyło.
Wtedy nagłe trzaśnięcie drzwiami zagrzmiało hałaśliwie w pokoju. Laptop prawie spadł mi z kolan, więc zamknęłam go i natychmiast wsunęłam pod biurko, z wielkimi oczami wpatrując się w kierunku drzwi, w których zobaczyłam dwóch śmiejących się mężczyzn. Per Santos i Javier opierali się o framugę drzwi, ledwo wchodząc do środka, a ich oczy wyglądały niczym za mgłą alkoholową.
- Cholercia, Al — czknął Santos. — Jak zacząłem się poznawać z Javim, to dopiero teraz skończyliśmy! Och, mieliśmy sobie tyyyle rzeczy do opowiedzenia. — Zachichotał, wciskając się do naszego mieszkania. Kątem oka zauważyłam Lucię, która w cieniu swojego pokoju nieco rozbawiona wpatrywała się w tę scenę.
- Wow, to... super, bardzo super — mruknęłam z zerowym entuzjazmem, ale tym dwóm jego brak chyba w ogóle nie przeszkadzał, bo wypieki na twarzy spowodowane alkoholem i dobry humor pozostawały całkiem nienaruszone. — A po co tu przyszliście?
Na moje pytanie obaj uciszyli się tak, jakbym powiedziała coś skrajnie nieprzyzwoitego. Moje brwi zmarszczyły się, kiedy dyskretnym ruchem starszy Santos wyjął z płaszcza butelkę czystej wódki.
- Jak rodzinne pojednanie, to rodzinne pojednanie! — zaśmiał się. Może nie wyglądali tak, jakby mieli zaraz zaliczyć glebę na mojej podłodze, ale zdecydowanie byli po przynajmniej jednej bądź dwóch butelkach.
- No chyba sobie żartujesz. — Mój apatyczny wzrok ciągle próbował zatrzymać tę karuzelę śmiechu. Rodzinne pojednanie, też mi coś.
- Nie żartuję! Obiecuję, Lucii nic nie dam! — Położył palec na ustach, szepcząc przy okazji ciche shh.
Dobra, może będzie zabawnie.
Rzucając Lucii pojedyncze spojrzenie, w którym przemknął błysk, otworzyłam szerzej drzwi, by w końcu nie zakłócali porządku na klatce schodowej i kontynuowali robienie z siebie błaznów wewnątrz.
Lucia?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz