Strony

13 lip 2019

Od Carneya CD. Michaeli

- Panie prokuratorze!- usłyszałem.
Sądowym korytarzem biegł za mną Andrew Jones, strażnik więzienny, który bardzo chciał zdobyć moje względy. Liczył na awans, kompletnie ignorując fakt, że nie miałem na to najmniejszego wpływu.
- Co tam, Drew?- zapytałem, kryjąc irytację.
- Panie prokuratorze, jest taka sprawa, kazał pan meldować o wszystkim, co dotyczy "Karuzeli", więc...
- Co się stało?- błyskawicznie wykazałem zainteresowanie.
- Może to nic takiego...- Strażnik przestępował z nogi na nogę.- U "Tuli" była obrończyni.
Miałem niesamowitego pecha, że przypadkiem trafiłem na sprawę, która dotyczyła bezpośrednio mnie. Goniłem własny ogon, a wszyscy, którzy nie mieli pojęcia o obecnym obrocie spraw, kibicowali mi z głębi serc, abym w końcu to rozwiązał. "Tula" niemal dobrowolnie zgłosił się na tymczasową odsiadkę. Było to konieczne, żeby prokuratura nie połapała się, że celowo opóźniam sprawę.
- I? To chyba normalne, że była.
- No właśnie nienormalne, bo on jej coś mówił, że wygląda pięknie jak kiedyś, a ona się zaczerwieniła i kazała mu się zamknąć.
Momentalnie zalała mnie krew. Załatwił sobie swoją kochankę. A ja od samego początku podsuwałem mu ustawionych adwokatów, którzy nie rozgrzebywali tej sprawy, nie proponowali mu żadnych układów, a na sali zachowywali się na tyle wiarygodnie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń.
Założyłem togę i powoli skierowałem się do sali sądowej. Kochałem swoją pracę, jednak dzisiejszy proces był wyłącznie przykrym obowiązkiem. Ot kolejny kozioł ofiarny, który znalazł się tu ponownie z powodu "Karuzeli". Miałem przedstawić lipne dowody w postaci zeznań "Tuli" wyssanych z palca, a obrona miała szybko wszystkie wyprzeć fałszywymi zaświadczeniami o braku pełnej świadomości świadka. Mecenas syknęła coś do oskarżonego, po czym spojrzała na mnie i skinęła głową, dając tym samym znak, że jest gotowa na cały teatrzyk.
Rozejrzałem się szybko sali i w bardzo szybkim tempie dostrzegłem znajomą kobietę. Michaela wpatrywała się we mnie i była chyba w większym szoku niż ja. Czułem, jak ciśnienie krwi rośnie, w oczach mi ciemnieje, a kurwica paruje uszami.
- Panie prokuratorze?- usłyszałem spokojny głos sędziego, który przewodniczył składowi orzekającemu.
Uświadomiłem sobie, że mówił coś od dłuższego czasu.
- Przepraszam, wysoki sądzie, zamyśliłem się.
- Sprawa dziś nie odbędzie się ze względu na chorobę Adama Browna pseudonim Tula. Aktualny pozostaje kolejny termin, za dwa tygodnie. Miejmy nadzieję, że do tego czasu oskarżony dojdzie do siebie.
Zamarłem, głośno przełykając ślinę. Jaką chorobę? Tego nie było w planie.
- Oczywiście- odpowiedziałem.
- Nadto mecenas Elizabeth Wilson złożyła w czwartek wniosek dowodowy na piśmie dotyczący dopuszczenia nowej opinii biegłych psychiatrów- dodał spokojnie sędzia.- Pani mecenas?
- Wysoki sądzie. Poprzednia opinia biegłych psychiatrów, stworzona na etapie postępowania przygotowawczego, przeprowadzona była przez lekarza, który podlegał wyłączeniu na zasadach artykułu sto dziewięćdziesiąt sześć w związku z artykułem czterdziestym, paragraf pierwszy kodeksu postępowania karnego, była nim powiem małżonka obrońcy oskarżonego "Tuli". Opinia ta stwierdziła, że Adam Brown jest w pełni poczytalny i świadomy swoich czynów. Należy zwrócić uwagę, iż jego wyjaśnienia są głównym dowodem oskarżenia w niniejszej sprawie.
- Bzdura- rzuciłem wściekle.- Wysoki sądzie, biegła Martin jest uznanym specjalistą w swojej dziedzinie, jej opinie...
- Z pewnością, panie prokuratorze- przerwał mi sędzia.- Jednak nie możemy sobie pozwolić na takie uchybienia. Dopuszczam wniosek obrońcy. Dziękuję państwu i do zobaczenia za dwa tygodnie.
Jego ton nie zachęcał do dalszej dyskusji. Zacząłem powoli chować akta do torby, skupiając się na tej czynności całkowicie i zupełnie ignorując Dominica Toretto, który wyraźnie wściekał się na taki obrót spraw. Miał zostać uniewinniony już dzisiaj.
Opuściłem salę i zdjąłem togę, przewieszając ją sobie przez ramię. Wiedziałem, że muszę przegrać tą sprawę. Nienawidziłem przegrywać i to była dopiero druga przegrana sprawa w mojej karierze. Ale wiedziałem, że to konieczne.
- Toretto!- krzyknąłem za chłopakiem.
Byłem na niego wściekły za to, że wychodząc z sali przyjął taką postawę. Nie rozumiał tego, że gdy ja wpadnę, razem za mną poleci cała karuzela, której był częścią. Jednak gdy dostrzegłem Michaelę przy jego boku, odsunąłem złość na bok.
- Będziemy musieli porozmawiać- niemal niezauważalnie wsunąłem mu świstek papieru do kieszeni.- Ale przed tym... Twoja dziewczyna?
Wypowiadając te słowa zmierzyłem blondynkę spojrzeniem, a moją głowę przeszyły wspomnienia poprzedniej nocy.
- Siostra- odparł chłodno.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Ciekawe czy powiedział siostrzyczce czym się zajmuje. Jeśli tak, będzie miał niemałe kłopoty.

Zerknąłem na zegarek i spojrzałem w okno, skupiając wzrok na zwijającym budę człowieku. Miał ciemną cerę, czarne włosy i wyglądał na osobę zmęczoną swoją pracą.
Skrzynki z owocami znikały w imponującym tempie, ale straganiarz od czasu do czasu patrzył w kierunku ciemnego auta. Jego pracy przyglądał się również Aleksander, który odruchowo zaczął bębnić plecami o kierownicę. Spojrzałem na jego ogolony kark, po którym pełzły ciemnozielone wstążki tatuażu, będące częścią większego wzoru skrytego pod koszulą i stoczyłem wewnętrzną walkę, aby go nie uderzyć.
- Przestań- warknąłem.
Pokryte pierścionkami palce znieruchomiały natychmiast. Ciemne i szeroko otwarte oczy spojrzały w lusterko, wychwytując moje spojrzenie. Mężczyzna nie wytrzymał ciężaru mojego wzroku i ponownie wyjrzał przez okno.
Straganiarz zdążył się już uporać z owocami i zaczął przykrywać skrzynki z warzywami.
- Przybłędy zalały cały ten pieprzony kraj- odezwał się w końcu.
Miałem już dość jego rasizmu. Całą drogę gadał o potępieniu ludzi o innym kolorze skóry i wyznaniu, a jego głos działał mi już na nerwy. Uderzyłem go w tył głowy. Cios spadł szybko i mimo, że nie był szczególnie mocny, chłopak się skrzywił.
- Stul pysk, Sasza- rzuciłem, przeczesując włosy palcami.- Tacy jak on dla nas pracują.
Aleksander skinął głową i zamilkł na chwilę.
- Znowu się spóźnia, szefie- mruknął, chcąc zmienić temat.
Wiedziałem o tym doskonale. Umówiliśmy się na dwudziestą, a dochodził kwadrans po. Nienawidziłem czekać. Spóźnienia odbierałem jako przejaw braku szacunku.
Nagle drzwi otworzyły się i do wnętrza wdarł się chłód. Nie spojrzałem na Dominica, wpatrując się w swoje  dłonie i co chwila zerkając na zegarek.
- Przepraszam za spóźnienie- powiedział chłopak.- To kawał drogi i...
- Jeżeli spóźnisz się jeszcze raz, każde pięć minut będzie cię kosztowało jeden palec- wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.- Spóźniłeś się piętnaście, a to oznacza, że straciłbyś trzy.
Przesunąłem wyimaginowanym nożem po swoich palcach i podwijając palce, zaprezentowałem mu dwa, które zostały.
- Rozumiesz?- zapytałem, zabierając dłoń.
Wystraszone szare oczy nowo przybyłego błądziły od mojej twarzy do lusterka wstecznego, w którym całą sytuację obserwował Sasza. Trwał w napięciu, które paraliżowało jego ciało.
- Przepraszam, szefie- powiedział cicho.
Ruchliwe dłonie Dominica nie potrafiły znaleźć sobie miejsca.
- Beth uniewinni cię za dwa tygodnie. O ile wykonasz małe zadanko- oznajmiłem spokojnie, podając chłopakowi torebkę z niepozorną tabletką.- Dostarcz to do więzienia, w którym przetrzymują "Tulę". Przekaż to strażnikowi o nazwisku Walsh. Raczej nie będziesz miał problemu ze znalezieniem go.
Szarooki spojrzał na tabletkę badawczo i schował ją w kieszeni. Zmierzyłem go szybkim spojrzeniem i pstryknąłem palcami. Aleksander wyciągnął ze schowka na rękawiczki średnich rozmiarów kopertę. Obróciłem ją w dłoni i wyciągnąłem ją w stronę Dominica.
- A jeśli znowu wyrazisz jakiekolwiek niezadowolenie powierzonymi ci zadaniami albo będziesz próbował się wywinąć- spojrzałem mu prosto w oczy.- Miej to na względzie
Chłopak wziął kopertę i uniósł pytająco brwi, jakby czekał na przyzwolenie.
- Śmiało- rzuciłem.
Dominic wyjął pierwszą fotografię. Przełknął ślinę, a ręce zaczęły mu drżeć. Pierwsze zdjęcie przedstawiało Michaelę w pracy, następne tą samą dziewczynę, wchodzącą do kamienicy, w której mieściło się jej mieszkanie. Kolejne obrazy przedstawiały jego rodziców w codziennych sytuacjach. Na zakupach, w domu, na ogródku.
Chłopak schował zdjęcia do koperty trzęsącymi się dłońmi i spuścił wzrok.
- Oczy mamy wszędzie- dodałem.- Pamiętaj o tym, na wypadek, gdyby coś głupiego strzeliło ci do głowy.
- Szefie, ja nigdy...
Przerwał, gdy gestem nakazałem mu wyjść. Drzwi otworzyły się i zamknęły, a zszokowany Dominic ruszył w stronę swojego lokum, kurczowo przyciskając wręczoną mu kopertę do piersi. Ponownie utkwiłem spojrzenie w bocznej szybie. Straganiarz dalej uwijał się jak w ukropie.
Sięgnąłem za pazuchę marynarki i wyciągnąłem telefon. Wybrałem dobrze znany numer i przyłożyłem słuchawkę do ucha.
- Halo?- usłyszałem twardy głos z drugiej strony.
- Dalej obserwujcie dziewczynę. Ustalcie ile wie. Staruszków możecie zostawić w spokoju- powiedziałem, dalej obserwując straganiarza.
- Tak jest, szefie- odparł mężczyzna.
Rozłączyłem się i gestem nakazałem Saszy ruszyć.


Michaela? 
Słowa: 1286

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz