~*~
Najpierw zaatakował mnie Benjamin, nasz libero. Skoczył mi na plecy, mocno obejmując dłońmi szyję i nogami brzuch. Drugim był atakujący Kenneth, wyższy ode mnie ledwo o pięć centymetrów. Również wziął mnie od tyłu, miażdżąc moją głową i pewnie libero przy okazji. Reszta, widząc pewnie moją minę, darowała sobie mocne obejmowanie mnie. Cóż, w końcu zdobyłem ostatni punkt w meczu, dzięki któremu wygraliśmy. Mój pomysł jednak wypalił, mimo że dwaj inni gracze z mojej drużyny byli gotowani do skoku i zaatakowaniu piłki. Z jednej, jak i z drugiej strony przeciwnicy byli gotowi do bloku, więc zrobiłem coś, czego mogli się nie spodziewać. Poza tym piłka i tak była na moją korzyść – została wyrzucona blisko siatki, przez co delikatnie, ale i dosyć mocno wrzuciłem ją na pole przeciwników, dosłownie pod ich stopy. Nawet libero nie zdążył jej sięgnąć. To było pierwsze ryzyko, z drugiej strony mogłem dotknąć materiału oddzielającego boisko.
Gdy w końcu moja drużyna się ode mnie odkleiła, a my dostaliśmy możliwość pójścia do szatni, wypuściłem powietrze, które nieświadomie wstrzymywałem. Naprawdę się bałem, że moja „kiwka” mogła nie wypalić.
Będąc w szatni i próbując się przebrać, cały czas albo zostawałem klepnięty po plecach, albo słyszałem o mojej „genialnej akcji”. Nie wiedziałem, że aż tak to docenią.
- To co, panowie? Kierunek bar! - krzyknął Benjamin, stojąc na jednej z ławek. Zaśmiałem się, zresztą jak reszta drużyny. No racja, trzeba oblać zwycięstwo.
- Dokąd nas tym razem zaprowadzisz, Benuś? - spytał Zeron, drugi rozgrywający. Nieźle się kumplował z Benjaminem, tylko on mu pozwalał mówić do siebie „Benuś”. Osobiście byliśmy z Zeronem rywalami. W końcu to ja gram w większości meczach, gdy on grzeje ławkę. Nawet dzisiaj nie wyszedł na boisko.
- Zobaczysz! - zawołał, po czym skoczył na plecy swojego przyjaciela i ruszyli do wyjścia, a za nimi cała reszta. Szedłem jako jeden z ostatnich, grzecznie idąc za tłumem. No i doszliśmy do miejsca wskazanego przez libero.
Pierwsze piwa, pierwsze toasty. Głównie za wygraną dzisiaj, na następnych meczach i za więcej moich pomysłów. Zaczynali przesadzać. Po północy większość drużyny zaczynała się zbierać. Ja oczywiście wrócę autobusem, ale pewnie nieco dłużej posiedzę. Dzisiaj nie miałem ochoty widywać się ani z bratem, ani z ojcem – zwłaszcza że rano mieliśmy lekką sprzeczkę. Mieli dzisiaj jechać na jakąś akcję i miałem być im potrzebny. No cóż, dla mnie mecz był o wiele ważniejszy. Dla nich niekoniecznie. Głupi mafiozi.
- Muszę iść do toalety – rzuciłem w pewnym momencie. Benjamin wraz z Zeronem pokiwali mi głową, wracając do tematu rozmowy, więc ja wstałem ze swojego miejsca i ruszyłem w kierunku toalet. Wtem w barze rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Instynktownie odwróciłem się w kierunku, skąd ten huk dobiegł, a w moje oczy rzucił się prawie niewidoczny obraz osoby leżącej na ziemi. A dokładniej kobiety leżącej na ziemi. No nieźle. Toaleta poczeka.
Automatycznie ruszyłem w kierunku miejsca wypadku. Kilka razy z moich ust padło „Przepraszam”, gdy rozpychałem się pomiędzy ludźmi, gdy w końcu dotarłem do dziewczyny i to jakby znajomej. Najpierw się śmiała, a potem chyba zaczęła płakać. Nawet nie jestem pewien. Zrobiłem jeszcze krok w jej stronę, nieco się garbiąc.
- Wszystko w porządku? Nic pani nie jest?
Zauważyłem u niej ruch, jakby się sobie przyglądała.
- Huh… Chyba nie – odezwała się, a następnie podniosła głowę. Z daleka mogłem się pomylić, ale teraz byłem wręcz przekonany, że gdzieś ją widziałem. I to całkiem niedawno. Ale gdzie? Szybko się otrząsnąłem.
- Możesz wstać? - kolejne pytanie padło z moich ust, jednocześnie wyciągając dłoń, aby pomóc prawdopodobnie kelnerce wstać.
- T-tak… Nie! Nie wiem…
- To znaczy?
Zrobiła gest dłonią, abym się do niej schylił. Zdziwiłem się nieco, no ale nic, biedne plecy. Ukucnąłem przy niej na jedno kolano.
- Musisz mi pomóc. Mnie raczej nic nie jest, ale za to moja spódnica nie przetrwała tego upadku.
„A” - taka była moja reakcja. Zdziwienie i nic więcej. W zasadzie to na początku nawet jej nie zrozumiałem. Przejrzałem jeszcze z dwa razy w swojej głowie wypowiedź dziewczyny, nim do mnie kompletnie dotarła. Przyznaję, nieco się zawstydziłem. I w tym momencie gratulowałem sobie, że miałem jedną z moich rozsuwanych bluz. Ulubioną, ale mówi się trudno. Zdjąłem ją z siebie, zostając w krótkich rękawie i podałem kobiecie obok mnie. Unikałem jej wzroku, a przynajmniej próbowałem. Mimo że światło było kiepskie, to i tak nie mogłem oderwać od niej oczu. Miała ciekawy kolor tęczówki. I kolczyka w nosie. I chyba nieco za duży dekolt. Tylko raz na niego spojrzałem, nie miałem odwagi zrobić to ponownie.
Nieznajoma popatrzyła się zaskoczona na czarny materiał w mojej dłoni. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Zasłoń nią miejsce porwania, zawiązując w pasie – rzekłem. Dziewczyna odwzajemniła nieśmiało mój uśmiech, zabierając bluzę i robiąc to, co jej podpowiedziałem.
- Gotowa? - zapytałem, znowu kierując do niej swoją pomocną dłoń. Skinęła głową, podając mi rękę. Jednym pociągnięciem postawiłem ją z powrotem na nogach, po czym ponownie się schyliłem, biorąc blaszaną tacę w dłoń i zbierając na nią większe odłamki szkła. Kiedy ponownie wstałem, usłyszałem „Dziękuję” ze strony dziewczyny pode mną.
- Nie ma za co – odpowiedziałem, oddając jej rzecz. - Mam na imię Ken – wypaliłem niemal od razu, ponownie podając jej swoją rękę. Delikatnie się zaśmiała.
- Ja Lucy – odpowiedziała, symbolicznie zaciskając swoją dłoń na mojej. Ładne imię pomyślałem. I wręcz od razu powiedziałem. Wtem przypomniałem sobie o potrzebie do toalety.
- Przepraszam, muszę iść – szybko dodałem i wyminąłem nową koleżankę, śpiesząc się w upragnione przeze mnie miejsce. Mój pęcherz zaczynał zagłuszać większość moich myśli.
Moja przygoda w toalecie trwała dosyć długo. Głównie przez to, że jakaś para urządzała sobie „zabawę” w jednej z kabin, a ja nie chciałem im za bardzo przeszkadzać. Dziwnie się tam czułem.
Po moim ciele przeszedł dreszcz przerażenia. Rozejrzałem się po sali, a w moje oczy wpadł obraz Lucy z powrotem za barem. Ciekawe, czy sprzątnęła resztę szkła z parkietu. I czy bluza dobrze się sprawuje. Zamiast wrócić do reszty mojej drużyny, jeśli ktoś został i poszedłem więc w kierunku dziewczyny.
- Hej – rzuciłem, siadając na stołku barowym. Lucy wnet podniosła głowę, uśmiechając się, a następnie wracając do nalewania piw do kufli.
- Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc i za bluzę – powiedziała.
- Podziękujesz, gdy skończysz pracę i wrócisz do domu. Dużo ci jeszcze zostało roboty? - spytałem, rzucając wzrok na ledwo dostrzegalny zegar na ścianie. Powoli dochodziła druga nad ranem. Szybko czas minął.
- O drugiej mogę znikać. Sytuacja wyjątkowa – odpowiedziała, wzrokiem wskazując na moją bluzę. No tak. Też chciałem zniknąć gdzieś o tej godzinie.
- Odprowadzić cię? - zapytałem, nim nawet zdążyłem o tym pomyśleć.
Lucy?
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz