Wystarczyła jedna obecność, żeby wywrócić moje poczucie bezpieczeństwa do góry nogami. Ale ostatnie dwa wyraźne słowa oddały mi wszystko, co bezustannie uciekało ode mnie miesiącami. Nadzieję. Spokój. Radość. Wydźwięk tego wyrażenia odebrał mi zdolność racjonalnego myślenia i pozbawił cienia podejrzeń. Może nie musiałam obawiać się już niczego. Brama została za mną zamknięta. Jestem wolna. W ciągu ostatnich miesięcy nie usłyszałam innych słów, w jakie tak bardzo chciałam uwierzyć. Koperta z pieniędzmi, choć niewartymi bólu, dalej leżała nietknięta na moich kolanach. Wodziłam po niej wzrokiem, następnie wracając nim do Tylera. Był wstawiony, jego oczy zachodziły mgłą, wydawały się odrobinę nieobecne, lecz jedno mogłam stwierdzić — mówił prawdę. I pomimo ilości wypitego alkoholu jego głos wypowiadał słowa z niemal namacalną autentycznością.
Otworzyłam wypełnioną kopertę. Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają, lecz w takim razie dlaczego w duchu prawie skaczę wskutek tego przelotnego uczucia, nieprzeplatanego żadnym kłamstwem?
Nie wiedziałam nawet, jak skomentować słowa Owena. Podnosząca się z kolan duma nakazywała mi splunąć mu na pożegnanie w twarz, sprawić, by poczuł niewyobrażalny wstyd. Ale po tym, czego nasłuchał się od matki i co zdecydował się zrobić dla mnie, nie mogłam tego zrobić. Choć niczego nie ukazywałam, a tłumiłam głęboko w sobie, to nawet uczucie długiej nienawiści nie dawało mi prawa do stawania się w jakimś stopniu czyimś oprawcą. Oprawcą, którego sama nie chciałabym ponownie ujrzeć.
— Sama wolność by wystarczyła — odezwałam się krótko.
— Co nie zmienia faktu, że pieniądze weźmiesz. — Stanowczy, ale wyjątkowo zmęczony głos mężczyzny nie dawał mi złudzeń. To był koniec.
— Wezmę, nawet zrobię z nich pożytek. — Schowałam kopertę w kieszeń bluzy, którą dostałam od troskliwej mamy Tylera. Poznając ją dogłębnie, zdałam sobie sprawę, że to nie od niej Owen odziedziczył wszystkie te barwne geny.
— Rób z nimi co chcesz. — Odsunął się bardziej. — Rano odzyskasz swoje rzeczy. Mój człowiek przywiezie ci je pod drzwi. Nie przegap, bo inaczej szumowiny spod twojej kamienicy przerobią ci ubrania na szmaty pod swoje zmarznięte dupska.
— Postaram się to zapamiętać. — Podniosłam się zręcznie, ściągając koc z ramion. Dotąd opatulał mnie przez dobre parę godzin i wyjątkowo trudno było mi się z nim rozstać. — Pójdę już.
— Jest środek nocy.
— Jeszcze umiem korzystać z zegarka — parsknęłam cicho. Nie dbałam nawet o to, że moja pewność siebie niebezpiecznie osiągała jeszcze większą skalę. — A co, zatrzymujesz mnie?
Tyler w odpowiedzi pokręcił głową. Wydawał się obojętny.
— Nie. Droga wolna. — Zasiadł na rogu kanapy, zaciskając palce na nasadzie nosa.
Zanim wyszłam, na usta cisnęło mi się pytanie.
— Żadnego haczyka?
— Żadnego — oznajmił.
Nie musiałam się już bać.
Ostatnie wspomnienia w tej rezydencji to żegnający trzask ogromnych dębowych drzwi. Wrota zamknęły się za mną i wchłonęła mnie ciemność. Nie dziwota, w końcu była trzecia w nocy. Blady blask latarni miejskich nie pomagał. Pociągnęłam zimne, zamglone powietrze pełną piersią. Bez wahania, bez strachu. Naprzód ruszałam tak, jakbym nie obawiała się, że coś może czaić się za każdym rogiem. Głupia euforia wyparła nawet wszędzie i zawsze potrzebną ostrożność — jedyna myśl to szybkie dotarcie do domu. Komunikacja miejska o tej godzinie umarła. Byłam tylko ja, wiatr i długi, brukowy chodnik, na którym pewnie stawiałam kroki.
A wszystko owijała cudowna beztroska.
***
Każdy kolejny tydzień był jeszcze normalniejszy od poprzedniego. Z mojej głowy wyleciały tamte feralne wspomnienia i nawet zaczęłam sobie uświadamiać, że strach mógł być tylko fikcją — bo tak dużo czasu minęło, że sama, chcąc nie chcąc, nie potrafiłam wedrzeć się w skórę tamtej spłoszonej dziewczyny. Oddzieliłam się od niej i nauczyłam żyć tak spokojnie, jak się tylko da. Jedynym wrogiem była teraz szara rzeczywistość i narastające rachunki. Problem z rachunkami mogłam rozwiązać na pstryknięcie palca, ale koperta wypełniona pieniędzmi nadal pozostawała nieotwarta. Schowana głęboko w szafie.
Czy cokolwiek jeszcze zmieniło się we mnie? Nie. Żyłam w tym samym miejscu. Dalej pracowałam w barze, znów zaczynając doceniać każdy pieniądz płynący ze żmudnego ścierania blatów i wykonywania drinków. Atmosfera przy ladzie gęstniała. Pracownicy w nerwach sprzątali każdy opuszczony stolik. Rozkazano mi przetrzeć blat jeszcze raz, byleby lśnił i błyszczał. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo nawet mój znienawidzony szef okazywał wyjątkowy niepokój.
— Em? — Próbowałam zwrócić na siebie uwagę Emily, pracownicy z tej samej zmiany. — Co się dzieje? Czemu każdy pracuje w takim popłochu?
— Nie wiesz? — Wydawała się zdziwiona. — Jeden mafiozo ma tu przyjść ze swoją szajką. Szef wspominał, że wszystko musi być idealne.
Mafiozo. Nazwałabym takich zwykłymi przestępcami, tyle że dysponującymi ogromnymi wpływami. Nie sądziłam, że dożyję czasów, w których rozsiewanie strachu, narkotyków i śmierci będzie tak wysoko cenione.
— Zapraszam — skwitowałam z sarkazmem, na co koleżanka odpowiedziała wzrokiem typu „błagam, postaraj się”. A zamierzałam robić tylko to, czego wymagała ode mnie praca. Wypolerowałam blat i wymyłam shaker, w którym przygotowuję znane na całe miasto drinki.
Wreszcie drzwi uchyliły się szeroko. Grupa osób zajęła miejsce w kącie całego baru, gdzie wysłano jedną z przerażonych kelnerek. Gdzieś w głowie przeszła mi myśl, że mafia kojarzyła mi się wyłącznie z Tylerem Owenem, ale szybko przyłapałam się na tym, że ani trochę nie chciałam o tym myśleć. Pewna kobieta opuściła grono, by zamówić coś samodzielnie — i tu rozpoczęła się moja rola. Gdybym była innej orientacji, wzrok zapewne od razu skierowałabym na wyjątkowo wyraźnie podkreślony dekolt. Skupiłam się jednak na oczach.
— Witam, poproszę martini i whiskey. — Usłyszałam jej melodyjny głos.
Whiskey. Jeden, którego znałam, mógł to pić codziennie. Westchnęłam cicho na tę niepotrzebną dygresję.
— To będzie osiemnaście avarów — oznajmiłam, oddalając się do półki z alkoholami. Nie umknęło mi jednak to, że kobieta zamilkła na moment i zmarszczyła brwi, jakby w moich słowach zaistniało coś, czego nie rozumiała.
Wyjęłam naczynia.
— Osiemnaście avarów? Jestem tu z panami. — Wskazała za siebie na grupę rozmawiających w rogu mężczyzn. Odebrałam jej słowa jako pewnego rodzaju ostrzeżenie, bo w końcu panowie byli nikim innym, jak członkami mafii.
— Rozumiem — odparłam z wątpliwością w głosie. — No to niech pani przejdzie się do panów — mówiłam z emfazą — i poprosi o portfel, bo nie odnotowałam żadnego wcześniejszego wynajmu lokalu, ani opłacenia drinków z góry.
No błagam. To, że przyszła tu mafia, nie znaczyło, że ze strachem w oczach powinnam serwować im wszystko za darmo. Tego nie było w umowie.
— Jasne — rzekła z mało wyrazistym przekąsem. — Przekażę. — I powróciła do swojej grupy, mijając kelnerkę, która akurat zbliżała się do mnie, by przekazać zamówienie od reszty mężczyzn.
— Coś ty zrobiła? — szepnęła mi. — Choć nie było to wspominane, im trzeba dawać pić za darmo. Tak zbiera się profity, dziewczyno, a tamta szycha właśnie poszła naskarżyć! — Jej szept był jeszcze głośniejszy.
— Tego nie wiedziałam. — Wzruszyłam ramionami, zaczynając przeglądać listę zamówionego alkoholu. Kiedy ponownie odwróciłam się od szafki z dziesiątkami trunków, przy ladzie czekała na mnie bardzo znajoma twarz, na widok której krew w moich żyłach przestała krążyć.
Tyler Owen we własnej osobie. Chcąc stłumić swoje zdziwienie, nie przebierałam w pytaniach i rzuciłam to, co pierwsze przyszło mi do głowy.
— Coś nie tak?
— Nie. — W jego spojrzeniu dostrzegłam naturalny cień. — Przyszedłem tylko przekazać należność. Ile? — Pierwszy raz przyszło wam płacić?
— Osiemnaście avarów — powtórzyłam. Po chwili dostałam pieniądze w swoje ręce.
Korciło mnie, by się odezwać. Naprawdę mnie korciło. I to było coś, czego nie dało się tak po prostu pohamować, szczególnie jeśli bywa się tak złośliwym człowiekiem, jak ja.
— Podoba jej się twoja kasa czy seks? — spytałam swobodnie.
Co za wścibskość.
Tyler?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz