Głowa pulsuje bólem coraz bardziej. W ciągu zaledwie parunastu minut nabawiłam się tyle stresu, ile nie zdążyłam w ciągu ostatnich paru miesięcy. Ja i skrzypce? Ja i szkoła muzyczna? Też mi coś. Cokolwiek się dzisiaj wydarzyło, dzieliło jeden wspólny mianownik — Izzy. Och, tak, ona jest ośrodkiem, wylęgarnią mojego stresu, choć patrząc na nią widzisz tylko uroczą, niewinną istotę. Nazywając ją jednak niewinną, można popełnić największy w życiu błąd.
Ale nadchodzi czas podjęcia odpowiedzialności. Spoważnienia. Policjanci ciągle oblegają nasze mieszkanie, biedną Julię też, która nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo zła powinna być na nas za to wszystko, co zdążyłyśmy nawyczyniać. Izzy ma stuprocentową rację. To czarnowłosej piękności ciężej będzie wytłumaczyć co zaszło w tamtym miejscu niż jakimś tam policjantom na służbie.
- Nigdy nie rozmawiałam z policją — rzucam. — Albo nigdy nie byłam w takiej pozycji.
- Jakiej pozycji? — Unosi jedną brew.
- Boże. Nigdy nie byłam tą złą. Wiesz. Nie chcę, żeby mnie przesłuchiwali. — Staram się jej to sensownie wytłumaczyć, ale im więcej yyy i eee pada, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że brzmię jak totalny nieogar.
Dziewczyna obrusza się odrobinę. Chwyci się przy tym pod boki.
- Ależ my nie jesteśmy te złe — mówi swobodnie, na co ja unoszę wątpliwie jedną brew. — Pewnie byli przesłuchać Dupka w szpitalu, on się wygadał, a my będziemy co najwyżej świadkami.
- No właśnie, świadkami. Ale ty byłaś kimś więcej niż świadkiem — zaznaczam z impetem. — Nie zmyślimy nagle jakiejś niedorzecznej historyjki. A co, jeśli wyciągną odpowiedzialność z tego, że w ogóle tam byłyśmy? Ach, i za to, że, kurka rurka, wzięłaś udział w tym cholernym wyścigu!
Izzy wzdycha tylko na to, co powiedziałam.
- Uu, powiedziałaś kurka rurka. Robi się groźnie. — Zaraz sama wyciągnę konsekwencje. — No Candy! Będzie okej. Musi być. Ale musimy się ruszyć, bo komuś skończy się cierpliwość. — Dziewczyna rusza do wyjścia. Idę z nią, nie chcąc pozostać w tyle, gdyż przypadkiem znów mogłabym natrafić na Nataniela i tym razem nie mogłabym niczego powiedzieć o swojej dopiero co odkrytej pasji.
- Mówisz o funkcjonariuszach czy Julii? — Zastanawiam się.
Wyraz twarzy dziewczyny pozbawia mnie wszelkich wątpliwości.
- Zgadnij.
Julii.
Kiedy niezbyt pospiesznym krokiem wychodzimy z windy i kierujemy się prostym korytarzem, widzę już drzwi do naszego mieszkania. Nie wiem, czy bardziej się boję czy stresuję, ale granica między tymi uczuciami tak się zatarła, że czuję wielką frustrującą mieszankę. Zerkam jeszcze na swoją przyjaciółkę. Nie jest tak zestresowana, jak ja, ale bijące od niej spięcie zauważam z łatwością. Zbieram w sobie odwagę i wchodzę za drzwi. Dookoła czuję rozsiewany przez policjantów mocny, męski zapach. Chociaż mają gust.
Rozmawiają z Julią w salonie i szczerze mówiąc, lepszą opcją byłoby im nie przeszkadzać. Lepszą, ale niemożliwą.
- Witam. — Naprawdę, Candy? Uważasz, że to przywitanie było okej? Stopy Izzy roznoszą dźwięk gdzieś za mną, w mroku. — Więc co panów do nas sprowadza?
Obaj witają się skinieniem głowy. Ich poważne spojrzenia padają na nas.
- Funkcjonariusz Blake. — Przystojniejszy pokazuje odznakę i kontynuuje. — Nic jeszcze nie jest stwierdzone. Szukamy świadków sprawy nielegalnego wyścigu, w którym doszło do ofiar. Jedna leży jeszcze w szpitalu. Z zeznań wychodzi, że panie mogły brać w tym udział — dopowiada.
- Nie zamierzamy kłamać — mówię, zaciskając usta w kreseczkę. — Jeśli trzeba, odpowiemy na pytania.
Policjant uśmiecha się jednym kącikiem ust w aprobacie.
- Dobrze. Tego oczekiwaliśmy.
Posyłam spojrzenie Julii. Jest odrobinę wściekła. Tylko odrobinę. Może ma ochotę nas zabić, nie wiem, nie znam się na ludziach aż do tego stopnia.
- Tylko mam prośbę — wyrywa się Izzy. — Zanim pójdziemy na komisariat, możemy zamienić słówko z tą oto Julią? — Wyczekująco patrzy na funkcjonariusza, który nie mogąc znaleźć argumentu przeciw, po prostu pozwala nam na to.
Dwóch policjantów opuszcza nasze mieszkanie, wobec czego w prywatnych czterech ścianach możemy wyznać Julii prawdę.
- Tłumaczcie się. Już. I bez przekrętów — ostrzega nas.
Na przekręty zaczyna się robić zbyt poważnie. Izzy siada obok na kanapie, składa ręce jak do modlitwy. Ja kręcę się po salonie, między kanapą a stolikiem, bo nie potrafię usiedzieć w miejscu z tak ogromną chmurą myśli w głowie.
- To moja wina — odzywa się Izzy. Patrzę na nią z niedowierzaniem. Wręcz sprzeciwem, choć wiem, że gdyby nie marna prowokacja, nic takiego by się nie wydarzyło. — Najpierw było spotkanie z Nealem. Potem jeden gość mnie wkurzył. Sprowokowałam go. Nie miałam pojęcia, że to się tak skończy — mówi.
Zamiast ją zbesztać, znów wzdycham i staję po jej stronie.
- Nikt nie miał pojęcia. Rzeczywiście mogło nas w ogóle tam nie być — zaznaczam — ale mleko się rozlało.
- Sprowokowałaś go, tak? — Julia wraca do tematu. — I co było dalej?
- No i zależało mu na tym, żeby nie przegrać. Wygląda na to, że próbował mnie wyprzedzić, ale stracił panowanie nad motocyklem.
- I skończył na asfalcie z niegroźnymi obrażeniami. — Wzdycham, kończąc za Izzy. — Widocznie ktoś nagłośnił sprawę. Ale spokojnie. Każdy żyje i, wbrew pozorom, ma się całkiem dobrze. — Próbuję uspokoić dziewczynę swoją gestykulacją, ale okazuje się, że nie trzeba jej tak znowu zażarcie uspokajać. Jej rysy twarzy znacznie łagodnieją. Traci chęci do dyskusji i wzdycha cicho.
- Po co wy się w to wplątałyście?
- Ach, to niewinna historia — kwituję tylko. — Powinnyśmy już spadać na komisariat. Ten przystojniejszy policjant nie może tyle czekać. — Mrugam porozumiewawczo do Julii, na co ta wywraca oczami.
Nie dziwię się. Czasem podziwiam ją, że tyle z naszych głupot słucha.
- Nie, bo ja będę pierwsza, goń się. — Izzy śmieje się pod nosem i niczym strzała wybiega z mieszkania. Biorę tylko torebkę, żegnam się krótko z przyjaciółką, następnie zlatuję na dół, nie siląc się na to, by być tam szybko.
Choć wsiadanie do radiowozu policyjnego nie należy do komfortowych, układam się wygodnie na tyłach. Mogło być znacznie gorzej. Policjanci mogli wynosić nas zakute w kajdankach i szarpiących się wte i we wte — to dopiero byłby niezły przypał, który zmiąłby moją reputację jak zwykłą kartkę z papieru. Obecność Izzy dodaje mi jeszcze otuchy. Przez zaledwie moment zapominam, że to właśnie moja przyjaciółka ma większy kłopot. Oby uratował ją urok osobisty.
Docieramy po jakimś kwadransie. Na komisariacie kręci się mnóstwo ludzi; nie brakuje osób rzecz jasna pracujących tu, ale widzę także nieletnich przestępców, ich zdenerwowanych rodziców, a nawet emerytów. W uszy na każdym kroku kłuje mnie dźwięk szybkiego pisania na klawiaturze. Tu jakieś odgłosy dzwoniących naraz telefonów. Można oszaleć.
- Candy? — Z roztargnienia wyrywa mnie Izzy. Orientuję się, że delikatnie łapie mnie za ramię. — Wiesz, że nie musisz tam ze mną wchodzić. Jesteś niewinna, a ja nie chcę być kryminalistką i od razu się przyznam, a może konsekwencje będą mniejsze — mówi całkiem poważnie. — Poza tym... funkcjonariusz Blake wydaje się całkiem otwarty do nawiązania kontaktów. — I powagę szlag trafia.
Kręcę głową pewnie.
- Nie, Izzy, nie zostawię cię w tym. Wiem, że lubisz zgrywać bohaterkę, ale chcę być przy tym, jak to wszystko się potoczy — odzywam się w końcu. — Powiesz im całą prawdę?
- Nie mam innego wyjścia — oznajmia. Odnoszę wrażenie, że nie jest wcale tak bardzo zestresowana.
- Dobra. Idzie Pan Przystojny. — Dyskretnie każę jej się odwrócić. Dojrzały, czarnowłosy mężczyzna gładzi się przez moment po kilkudniowym zaroście. Potem macha ręką.
- Proszę za mną.
Podążamy za rozkazem i kierujemy się długim korytarzem.
- Dyskusja z nim to będzie czysta przyjemność — szepcze mi dziewczyna. Szturcham ją, żeby się uciszyła, ale zamiast tego tłumi rozbawienie.
- Obyś miała rację.
Przesłuchanie zapowiada się spokojnie. Policjanci wyglądają na uprzejmych, ale widać w nich nutkę profesjonalnej stanowczości i zawziętości, których można by było się bać, szczególnie jeśli miałoby się większą winę na karku. Zadają nam prostą serię pytań: co, gdzie i dlaczego. Kwestią czasu pozostało to, zanim Izzy wyznałaby całą prawdę. Kiedy to robi, nieustannie na nią patrzę, jakby właśnie stwierdzała coś, co może przybić jej gwoździa do trumny. Dodaje jeszcze, że ja jestem niewinna, przez co ostatecznie policjanci mnie wypraszają, by móc porozmawiać rzeczowo z moją przyjaciółką. Na początku stanowczo oponuję, ale w końcu daje się przekonać uspokajającemu spojrzeniu Izzy.
Czekam na zewnątrz. Dalej czekam. Czas ciągnie się w nieskończoność.
Wreszcie drzwi się otwierają i mam wrażenie, jakby ktoś przerwał uczucie rosnącego stresu, zastępując je ulgą.
- Boże, mów, jak poszło — mówię od razu z wyraźnym naciskiem. Przyglądam się jej twarzy, ale nie widzę śladu niepokoju czy strachu. To mnie delikatnie dziwi.
- Chyba prawie dostałam numer od tego Blake'a. — Szczerzy się. Zaraz ją zabiję.
- Co? — Mrużę oczy. Zebrałam w sobie zdecydowanie za dużo powagi, żeby teraz nagle pożartować.
Bawi ją moja reakcja.
- Wszystko będzie dobrze. Nie idę za kratki — tłumaczy mi.
- To było oczywiste, że nie. — Wzdycham. — Chociaż czasem taka izolacja od ludzi by się przydała.
- Ludziom czy mi?
- Ludziom — wyjaśniam rozbawiona. — To co, chyba teraz powinnyśmy odwiedzić Dupka?
Rozmawiają z Julią w salonie i szczerze mówiąc, lepszą opcją byłoby im nie przeszkadzać. Lepszą, ale niemożliwą.
- Witam. — Naprawdę, Candy? Uważasz, że to przywitanie było okej? Stopy Izzy roznoszą dźwięk gdzieś za mną, w mroku. — Więc co panów do nas sprowadza?
Obaj witają się skinieniem głowy. Ich poważne spojrzenia padają na nas.
- Funkcjonariusz Blake. — Przystojniejszy pokazuje odznakę i kontynuuje. — Nic jeszcze nie jest stwierdzone. Szukamy świadków sprawy nielegalnego wyścigu, w którym doszło do ofiar. Jedna leży jeszcze w szpitalu. Z zeznań wychodzi, że panie mogły brać w tym udział — dopowiada.
- Nie zamierzamy kłamać — mówię, zaciskając usta w kreseczkę. — Jeśli trzeba, odpowiemy na pytania.
Policjant uśmiecha się jednym kącikiem ust w aprobacie.
- Dobrze. Tego oczekiwaliśmy.
Posyłam spojrzenie Julii. Jest odrobinę wściekła. Tylko odrobinę. Może ma ochotę nas zabić, nie wiem, nie znam się na ludziach aż do tego stopnia.
- Tylko mam prośbę — wyrywa się Izzy. — Zanim pójdziemy na komisariat, możemy zamienić słówko z tą oto Julią? — Wyczekująco patrzy na funkcjonariusza, który nie mogąc znaleźć argumentu przeciw, po prostu pozwala nam na to.
Dwóch policjantów opuszcza nasze mieszkanie, wobec czego w prywatnych czterech ścianach możemy wyznać Julii prawdę.
- Tłumaczcie się. Już. I bez przekrętów — ostrzega nas.
Na przekręty zaczyna się robić zbyt poważnie. Izzy siada obok na kanapie, składa ręce jak do modlitwy. Ja kręcę się po salonie, między kanapą a stolikiem, bo nie potrafię usiedzieć w miejscu z tak ogromną chmurą myśli w głowie.
- To moja wina — odzywa się Izzy. Patrzę na nią z niedowierzaniem. Wręcz sprzeciwem, choć wiem, że gdyby nie marna prowokacja, nic takiego by się nie wydarzyło. — Najpierw było spotkanie z Nealem. Potem jeden gość mnie wkurzył. Sprowokowałam go. Nie miałam pojęcia, że to się tak skończy — mówi.
Zamiast ją zbesztać, znów wzdycham i staję po jej stronie.
- Nikt nie miał pojęcia. Rzeczywiście mogło nas w ogóle tam nie być — zaznaczam — ale mleko się rozlało.
- Sprowokowałaś go, tak? — Julia wraca do tematu. — I co było dalej?
- No i zależało mu na tym, żeby nie przegrać. Wygląda na to, że próbował mnie wyprzedzić, ale stracił panowanie nad motocyklem.
- I skończył na asfalcie z niegroźnymi obrażeniami. — Wzdycham, kończąc za Izzy. — Widocznie ktoś nagłośnił sprawę. Ale spokojnie. Każdy żyje i, wbrew pozorom, ma się całkiem dobrze. — Próbuję uspokoić dziewczynę swoją gestykulacją, ale okazuje się, że nie trzeba jej tak znowu zażarcie uspokajać. Jej rysy twarzy znacznie łagodnieją. Traci chęci do dyskusji i wzdycha cicho.
- Po co wy się w to wplątałyście?
- Ach, to niewinna historia — kwituję tylko. — Powinnyśmy już spadać na komisariat. Ten przystojniejszy policjant nie może tyle czekać. — Mrugam porozumiewawczo do Julii, na co ta wywraca oczami.
Nie dziwię się. Czasem podziwiam ją, że tyle z naszych głupot słucha.
- Nie, bo ja będę pierwsza, goń się. — Izzy śmieje się pod nosem i niczym strzała wybiega z mieszkania. Biorę tylko torebkę, żegnam się krótko z przyjaciółką, następnie zlatuję na dół, nie siląc się na to, by być tam szybko.
Choć wsiadanie do radiowozu policyjnego nie należy do komfortowych, układam się wygodnie na tyłach. Mogło być znacznie gorzej. Policjanci mogli wynosić nas zakute w kajdankach i szarpiących się wte i we wte — to dopiero byłby niezły przypał, który zmiąłby moją reputację jak zwykłą kartkę z papieru. Obecność Izzy dodaje mi jeszcze otuchy. Przez zaledwie moment zapominam, że to właśnie moja przyjaciółka ma większy kłopot. Oby uratował ją urok osobisty.
Docieramy po jakimś kwadransie. Na komisariacie kręci się mnóstwo ludzi; nie brakuje osób rzecz jasna pracujących tu, ale widzę także nieletnich przestępców, ich zdenerwowanych rodziców, a nawet emerytów. W uszy na każdym kroku kłuje mnie dźwięk szybkiego pisania na klawiaturze. Tu jakieś odgłosy dzwoniących naraz telefonów. Można oszaleć.
- Candy? — Z roztargnienia wyrywa mnie Izzy. Orientuję się, że delikatnie łapie mnie za ramię. — Wiesz, że nie musisz tam ze mną wchodzić. Jesteś niewinna, a ja nie chcę być kryminalistką i od razu się przyznam, a może konsekwencje będą mniejsze — mówi całkiem poważnie. — Poza tym... funkcjonariusz Blake wydaje się całkiem otwarty do nawiązania kontaktów. — I powagę szlag trafia.
Kręcę głową pewnie.
- Nie, Izzy, nie zostawię cię w tym. Wiem, że lubisz zgrywać bohaterkę, ale chcę być przy tym, jak to wszystko się potoczy — odzywam się w końcu. — Powiesz im całą prawdę?
- Nie mam innego wyjścia — oznajmia. Odnoszę wrażenie, że nie jest wcale tak bardzo zestresowana.
- Dobra. Idzie Pan Przystojny. — Dyskretnie każę jej się odwrócić. Dojrzały, czarnowłosy mężczyzna gładzi się przez moment po kilkudniowym zaroście. Potem macha ręką.
- Proszę za mną.
Podążamy za rozkazem i kierujemy się długim korytarzem.
- Dyskusja z nim to będzie czysta przyjemność — szepcze mi dziewczyna. Szturcham ją, żeby się uciszyła, ale zamiast tego tłumi rozbawienie.
- Obyś miała rację.
Przesłuchanie zapowiada się spokojnie. Policjanci wyglądają na uprzejmych, ale widać w nich nutkę profesjonalnej stanowczości i zawziętości, których można by było się bać, szczególnie jeśli miałoby się większą winę na karku. Zadają nam prostą serię pytań: co, gdzie i dlaczego. Kwestią czasu pozostało to, zanim Izzy wyznałaby całą prawdę. Kiedy to robi, nieustannie na nią patrzę, jakby właśnie stwierdzała coś, co może przybić jej gwoździa do trumny. Dodaje jeszcze, że ja jestem niewinna, przez co ostatecznie policjanci mnie wypraszają, by móc porozmawiać rzeczowo z moją przyjaciółką. Na początku stanowczo oponuję, ale w końcu daje się przekonać uspokajającemu spojrzeniu Izzy.
Czekam na zewnątrz. Dalej czekam. Czas ciągnie się w nieskończoność.
Wreszcie drzwi się otwierają i mam wrażenie, jakby ktoś przerwał uczucie rosnącego stresu, zastępując je ulgą.
- Boże, mów, jak poszło — mówię od razu z wyraźnym naciskiem. Przyglądam się jej twarzy, ale nie widzę śladu niepokoju czy strachu. To mnie delikatnie dziwi.
- Chyba prawie dostałam numer od tego Blake'a. — Szczerzy się. Zaraz ją zabiję.
- Co? — Mrużę oczy. Zebrałam w sobie zdecydowanie za dużo powagi, żeby teraz nagle pożartować.
Bawi ją moja reakcja.
- Wszystko będzie dobrze. Nie idę za kratki — tłumaczy mi.
- To było oczywiste, że nie. — Wzdycham. — Chociaż czasem taka izolacja od ludzi by się przydała.
- Ludziom czy mi?
- Ludziom — wyjaśniam rozbawiona. — To co, chyba teraz powinnyśmy odwiedzić Dupka?
Izzy?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz