Jaki był dzisiaj dzień tygodnia? Wczoraj był czwartek… czyli dzisiaj mamy piątek. A przecież dostałam jeszcze zaproszenie od Hangagoga na sobotę. No nieźle. Pójść, nie pójść? Dostałam zaproszenie, nie wypadałoby odmówić...
- Trochę zabawy nie zaszkodzi… Czy coś… - szepnęłam do siebie.
- Jakiej zabawy?
Przestraszyłam się, podskakując w miejscu. Nawet nie dostrzegłam, jak czarnowłosy zsiada z konia i podchodzi w moją stronę. Aktualnie stał naprzeciwko mnie, klepiąc wierzchowca po szyi. Aż ciarki przeszły mi po ciele.
- Ch-chodzi mi o to zaproszenie na jutro od ciebie… - wyznałam, odwracając wzrok.
- Aa, to… Co, jednak przyjdziesz? - zapytał. Kierował się do wyjścia do stajni.
- W końcu mnie zaprosiłeś – rzuciłam za nim. Poszłam w jego stronę. Wypadałoby już wrócić do domu. Zauważyłam mężczyznę prowadzącego konia do boksu. Podeszłam do niego.
- Dlatego… odwiózłbyś już mnie do domu? - zagaiłam. Niebieskooki spojrzał na mnie i wrócił do konia.
- Jasne – odpowiedział. Poczucie ulgi rozeszło się po całym moim ciele. Ruszyłam ku wyjściu ze stajni, kierując się do domu chłopaka po swoje rzeczy i pupile.
~*~
- Dziękuję za wczoraj… i dzisiaj – rzekłam do Hangagoga, kiedy zaparkował pod moim blokiem. Odpięłam pas bezpieczeństwa, uśmiechając się do chłopaka obok.
- Nie ma za co, Amy. Zawsze do usług – wyznał, puszczając mi oczko. Delikatnie się zawstydziłam, otwierając drzwi od pasażera. Zgarnęłam torebkę i wypakowałam swoich pupili z auta, biorąc Bell na ręce.
- To… do jutra. Na którą w ogóle to jest? Chyba mi nie powiedziałeś... – zaśmiałam się, zakładając kosmyk włosów za ucho. Ale wtopa, miałam przyjść, ale nie wiedziałam, na jaką godzinę.
- No tak... Jak przyjedziesz o dziewiętnastej, to będzie okey – odpowiedział, również się cicho śmiejąc. Odparłam „Okey” i pomachałam mu na pożegnanie, co odwzajemnił. Trzasnęłam drzwiami samochodu i skierowałam się do domu. Zerknęłam tylko przez ramię, jak odjeżdża i weszłam do budynku.
- Bell, daj mi chwilę – powiedziałam do suczki, powoli wyrywającej się z moich objęć. Przekręciłam klucz w drzwiach, wytarłam buty i weszłam do swojego mieszkania. Zwierzaki, wraz z Bell od razu wbiegły do środka do swoich misek z jedzeniem i piciem. Westchnęłam, zamykając za sobą drzwi.
- Wreszcie w domu… - jęknęłam, zdejmując buty. Poczołgałam się do kanapy, na którą upadłam. Oficjalnie przyznaje, że jestem zmęczona. Nie mam na nic siły. Nawet na ugotowanie obiadu. Ale muszę coś zrobić… W końcu czekały na mnie produkty do zrobienia sałatki. Kurczak został mi jeszcze ze środy. Jak na zawołanie rozległo się burknięcie mojego brzucha. Czyli trzeba się ruszyć. Spojrzałam w stronę moich zwierzakiem śpiących na swoich posłaniach. Oni też są zmęczeni, nawet się nie dziwię.
Hangagog?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz