Strony

20 wrz 2019

Od Caina cd. Candice

Jej nadzieja na porozumienie się ze mną jest naprawdę słodka, tyle że w społeczeństwie nie tak to działa. Obie strony muszą chcieć, a ja, bez cienia wątpliwości, nie chcę. Wyczuwam, że pragnie zakończyć tę ciągnącą się wojnę, ale mi to sprawia zbyt wiele przyjemności. Mam zajęcie. Mam coś, co sprawia, że czuję jakąś iskrę satysfakcji.
Już mam jej odpowiedzieć, po raz kolejny próbując się pozbyć, chociaż ze świadomości, bo nie ma opcji, aby się ode mnie odczepiła, ale świat najwyraźniej ostatnimi czasy, albo i jak zawsze, stoi przeciwko mnie. Zatrzymuję się gwałtownie, przez co dziewczyna o mało nie uderza we mnie i wiem to tylko, bo trzymając fragment mojej bluzy, delikatnie odpycha się ode mnie.
Tyle zakodował mój mózg podświadomie, bo całą uwagę skupiam na tym, co widzę przed sobą. Darren Wheeler i Pieprzona Meredith w tym samym czasie mierzą mnie spojrzeniem, różnica jest taka, że ten gnojek uśmiecha się prowokująco, jakby mu wszyscy święci pańscy rozum odebrali.
Savannah wspominała, że są w mieście. Czy się na to nastawiłem? Oczywiście. Czy byłem gotów się z nimi spotkać? Myślę, że tak.
Ale, do kurwy nędzy, co oni robią w tym miejscu?
- Hawthorne - moje nazwisko wypowiadane przez Darrena brzmi jak bluźnierstwo - Słyszałem, że tu grasz? Całkiem fajny występ.
Całkiem fajny? Całkiem, kurwa, fajny!?
Całkiem fajna to będzie jego twarz, jak już go dotknę, nie ukrywam, wcale nie delikatnie.
Zaciskam pięści i nie ukrywam jaki w danej chwili jestem wkurzony. Czekam tylko na jedną rzecz. Czekam, aż ta zdrajczyni u jego boku się odezwie. Jednak najwyraźniej Meredith nie zamierza się odzywać. A szkoda. Wywołałaby lawinę, którą chętnie bym na nich skierował.
- Jak zdrowie? - Darren nie hamował się, więc i mi puściła gumka recepturka, trzymając mnie całego.
- Ja cię kurwa zabiję - warczę, ale coś powstrzymuje mnie przed - jak sam uważam - spełnieniem przeznaczenia wprowadzenia samemu tego faceta do grobu. Mógłbym mu wykopać dół na trzy metry tu i teraz.
Eric staje przede mną, tym samym nie pozwalając zbliżyć się do tego gnoja o krok bliżej. Opiera dłonie na moich ramionach i zaciska na nich palce z taką siłą, żebym poczuł to przez skórzaną kurtkę i bluzę. Próbuję go odepchnąć i w tej chwili żałuję, że mój menadżer nie jest starszy.
- Cain, uspokój się - nie krzyczy, ale mówi - Jeszcze brakuje nam afery medialnej, zresztą kolejnej - w dupie mam tabloidy i media. Niech sobie pokazują, co chcą, a najlepiej to, jak bardzo mój były przyjaciel zasługuje na lincz. Chętnie sam mu go zgotuję. Własnymi rękami.
- A ty, Darren - tym razem odwraca się i zwraca do niego - Odpuść. I najlepiej odejdź - nie odpowiada, tylko łapie dziewczynę za dłoń i odchodzi. Z triumfalnym uśmiechem na ustach, jakby wygrał pieprzonego Oscara. Czuję, jak we mnie gotuje się krew. Obrzucam ich gniewnym spojrzeniem, jakbym chciał, żeby właśnie teraz zginęli najgorszą śmiercią, jaką tylko jestem w stanie w obecnej chwili wymyślić. Meredith spogląda przez ramię. Krzywię się, bo mam świadomość, że idzie za tym gnojkiem.
Biorę głęboki wdech, ale to mnie za grosz nie uspokaja. Zrzucam z siebie dłoń Erica, odwracam się na pięcie i odchodzę.
- Cain - mój menadżer próbuje mnie zatrzymać, bo jako jedyny jest na tyle odważny, żeby się w tej chwili do mnie odezwać. Nie mam pojęcia, czy reszta za nim podąża, ale szczerze, to mnie to gówno obchodzi.
- Idę sam i jeśli ktoś za mną pójdzie, to przysięgam, że mu przywalę! - krzyczę, a wszyscy wokół oglądają się za źródłem dźwięku. Ignoruję cały świat, bo jestem zbyt wściekły, żeby wiedzieć, co robię, dlatego idę do garderoby, bo tam właśnie mam zamiar spędzić mój czas. I nikt, kurwa, więcej. Nikt.
Wchodzę do środka i trzaskam drzwiami przed nosem ludziom, którzy za mną idą. Nie tłumacząc się nikomu, nie zatrzymując się, licząc w myśli, że przy okazji ktoś z nich oberwał. Nie wiem, ale poczułbym się lżej. Siadam na wolnym miejscu, odchylam głowę i wypuszczam z siebie całe powietrze nagromadzone w płucach. Ze studiów pamiętam, że człowiek nie jest w stanie wypuścić całego powietrza, bo zawsze zostaje jakiś zapas w płucach. Zamierzam ten zapas zanieczyścić tytoniem, bo tylko on jest jedyną rzeczą, która pozwoli mi się uspokoić. Wolałbym coś znacznie mocniejszego, ale tak się składa, że w dzisiejszych czasach dbają o to, aby wokalista nie występował pijany. Za to moja horda dba o to, abym to ja nie występował pijany. Skutecznie.
Bycie gwiazdą rocka to jak bycie Bogiem. Ludzie są jednak na tyle głupi, by zapominać cały czas, że Bóg ma masę pracy. Bóg tworzy. Dwadzieścia, kurwa, cztery na siedem. Bóg jest wychwalany. Oczekuje się od niego odpowiedzi, spełnienia marzeń, pociechy, zdrowia, szczęścia i tego, co się życzy każdemu na każde święto. A gdy już schodzi na ziemię, żeby sobie poradzić z ludźmi, to oni są z niego niezadowoleni.
Tak samo jest w tym przypadku. Fani mają oczekiwania, a ty bierzesz je jak spragniony wodę na pustyni i błagasz o więcej. Chcesz wiedzieć, że jesteś geniuszem, chcesz być zapewniany, że twoja muzyka żyje, słowa są nieśmiertelne, brzmienie doskonałe. Chcesz być nieodparty i wyjątkowy. Możesz być milionerem i mieć w łóżku co noc inną kobietę, ale koniec końców i tak jesteś tylko człowiekiem. Takim, od którego oczekuje się, żeby był kimś więcej.
Od zawsze byłem sam i choć teraz nigdy nie jestem, to nadal czuję się rozpaczliwie samotny. Na scenie człowiek czuje się kompletnie nagi. To wtedy poczułem prawdziwą intymność, gdy stanąłem przed tysiącami obcych ludzi i podarowałem swoją piosenkę. To było jak prośba, aby mnie pokochali. Aby zaakceptowali. Poparli. I to właśnie zrobili.
Obracam papierosa w palcach i wpatruję się tępo w sufit. Występ był niezły. Nie, cholernie dobry. Zarąbisty. Wiem, bo tam byłem. Naprawdę, a nie tak jak wtedy, gdy się napiję i ujeżdżam sztuczną chmurę pewności siebie. I dlatego muszę pisać. Pragnę pisać. W samotności. Muszę znaleźć złoty środek.
- Hawthorne! - słyszę głos Nowej, która puka kilkukrotnie w drzwi, wcale nie delikatnie - Otwórz, albo zadzwonię do pani Williams! - nie poprosiła. Nie umknęło to mojej uwadze. Zaczyna dopasowywać się do otoczenia, co jest przykre, bo nie zamierzam jej zatrzymać.
Zaciskam powieki, nie ruszając się z miejsca.
- Idź sobie! - warczę.
- Uwierz mi, spędzanie z tobą czasu znajduje się bardzo nisko na mojej liście rzeczy do zrobienia, ale to jedno z moich zadań. Nie wolno ci przebywać samemu za zamkniętymi drzwiami!
- Jakim cudem możesz być taka wkurzająca?
- A jakim cudem ty możesz być takim dupkiem? - uderza otwartą dłonią w drzwi - Otwieraj. Ale. Już!
- Uuu, używasz kropek między słowami. Naprawdę mam kłopoty! - kpię i prycham pod nosem.
Kłopoty z Savannah to ostatnie czego teraz chcę. A jestem pewien, że Nowa zadzwoni do niej i wyśpiewa wszystko, a ona wtedy przyjedzie i urwie mi głowę.
Wzdycham, wstaję, podchodzę do drzwi i otwieram. Eric, ci dwaj idioci, technik i ktoś tam jeszcze stali za nową, zaciekawieni zaglądając jej przez ramię. Odchodzę na bok, żeby mogła wejść.
- Tylko ona i nikt więcej - rzucam i ponownie trzaskam drzwiami, zaraz po tym, jak dziewczynie udaje się przedostać między mną a futryną - Niczego nie dotykaj. Na nic nie patrz. Właściwie to najlepiej nie oddychaj. A już wcale to nie gadaj. Tak by było najlepiej.
Zanim jednak przechodzę do swoich rzeczy, zatrzymuję się i dodaję:
- Aha. I zakoduj sobie w tej swojej małej, ślicznej główce, że pieniądze, które dostaniesz od Savannah, są moje. Ona na mnie zarabia. Płacę jej, żeby była moją agentką. To samo tyczy się Erica, Harveya i Jaspera. A w tym również ciebie, więc to, co dostajesz, jest ode mnie. Nie ma za co.
Nic nie mówi. I dzięki Bogu. Milczy i siada po przeciwnej stronie na wprost mnie, uprzednio rozglądając się po pomieszczeniu, zapewne w celu sprawdzenia, czy nie mam przy sobie jakichś nielegalnych rzeczy, za które mogłaby mnie potępić.
Sięgam po notes, długopis i rozkładam się wygodnie na fotelu, przewieszając nogi przez jedno z jego ramion. Otwieram zatyczkę zębami, wypluwam ją na podłogę, robiąc to z premedytacją, specjalnie dla rudowłosej.
Dziewczyna zdążyła wstać i podejść do okna, obserwując widok za nim.
Przyglądam się białej, pustej kartce ze zmarszczonymi brwiami, ze wbitym w nią wzrokiem, z myślami krążącymi gdzieś w oddali.
Nic.
Pustka.
Muza zniknęła.
Uciekła.
Nowa ją zabiła.
Cholera.
Odchylam się w fotelu i unoszę wzrok znad kartki, wbijając je w dziewczynę. Obserwuję rude... nie, ogniste włosy, już nie spięte, tylko spływające w dół, ku małemu, krągłemu tyłkowi. Skoro niczego nie napiszę, to mogę zaktualizować kolekcję fantazji. Mogłem pójść na jedną z wielu imprez, na którą na pewno udali się Harvey i Jasper, ale tym razem musiałem z nich zrezygnować. Są dwa, główne powody. Pierwszy - musiałaby mi towarzyszyć Ona, a to byłoby zbyt upokarzające. Po drugie - na pewno znalazłbym okazję, aby się napić. Savanah odcięłaby mi jaja, wydrążyła i zrobiła z nich miniportmonetki, gdybym tylko zbliżył się do alkoholu lub prochów.
- Zrób zdjęcie. Będzie na dłużej - głos Nowej wyrwał mnie z zamyślenia - Widzę twoje odbicie w szybie.
Jej głos był podszyty smutkiem. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu. Wciąż jej nie znoszę. Wciąż chciałem, aby zniknęła. Ale po raz pierwszy, odkąd się do mnie przyczepiła, zaczynałem przypuszczać, że nie jest taka bezużyteczna, za jaką miałem ją od początku. Najbardziej przekonał mnie łuk pomiędzy jej szyją a ramieniem. Napisać za pomocą jej krwi kolejną piosenkę.
- Przegoniłaś moją wenę - odpowiedziałem obojętnie.
- I co z tego? - nie odwraca się.
- I dlatego jesteś mi coś winna, więc świetnie się składa, że należysz do mnie.
- Należę? - powtarza z niedowierzaniem - Nie jestem twoją własnością.
- Jesteś. Przez czas, podczas którego pracujesz. Mam umowę na dowód, a więc wezmę to, co masz w środku. I przeleję to na papier. Ja jestem pusty, a ty pełna - gdy mówiłem prawdę na głos, czułem się dziwnie. Nie obchodziło mnie, co myśli o mnie Nowa.
Wstaję i zgarniam swoje rzeczy, przewieszając sobie gitarę przez ramię.
- Idziesz ze mną - mówię i wychodzę z garderoby, nie czekając, aż cokolwiek odpowie Nowa. Nie zostaję na tyle długo, by usłyszeć.
Zamierzam odzyskać natchnienie i napisać ten album, o który męczy mnie Savannah. Zamierzam zemścić się na Darrenie i odzyskać Meredith. Zostać królem i bogiem. Odebrać tytuł temu gnojowi i pokazać, jak to jest być kimś wielkim, ale w środku tak zniszczonym. A Nowa mi w tym pomoże.
Przechodzę, a wręcz przepycham się między ludźmi, którzy jeszcze się tu kręcą, aby dojść do tylnego wyjścia. Ignoruję wszystkie głosy wokół mnie, prócz tego jednego, którego po prostu nie da się zignorować. Dziewczyna podąża za mną, a przynajmniej próbuje, bo ścieżka, którą sobie toruję, zamyka się zaraz za mną. W końcu dopada mnie, a raczej kraniec mojej bluzy, tak jak poprzednio i pyta ponownie:
- A co z Finneganem? Nie możemy tak po prostu...
- Możemy i to właśnie robimy. Finnegan dostał info, a dopóki jesteś ze mną, wie, że nie zrobię nic głupiego.
No, chyba że ponownie spotkam tego fiuta Darrena. 
Z ust Nowej nie wydostaje się już ani jedni mruknięcie, za co jestem wdzięczny światu. Nie odzywa się przez całą drogę. Gdy wchodzimy do apartamentowca także. Gdy jesteśmy sami w windzie również. Gdy przykładam kartę, aby otworzyć drzwi swojego mieszkania, milczy. Nie marnuję czasu na rozbieranie się. Wchodzę w kurtce, butach do środka. Siadam na podłodze, opierając plecy o zimną ścianę tuż obok biblioteczki. Prostuję nogi, krzyżując je w kostkach i trzymam gitarę w ręce. Muskam palcami gryf, układając w głowie melodię. Dopasowuję kolory do siebie. Nakładam, zanim odważę się je wypuścić wolno i zagrać.
Nowa ostrożnie podchodzi, jakby próbowała przewidzieć każdy ruch, każdą możliwość, na którą chciałaby być przygotowana. Nie ufa mi. A ja nie ufam jej. Różnica polega jednak na tym, że ona nie będzie się ze mną obchodziła jak z jajkiem, bo nie wie, kim była ta przesłodka parka, którą napotkałem.
Wskazuję podbródkiem miejsce, gdzie może usiąść i posłuchać. Robi to, ostrożnie, również prostując nogi, bo jej schludna sukienka przed kolano tylko na to pozwala. Opiera się plecami o tył kanapy. Być może i nie chce tu być, ale jej twarz, bez tony mocnego makijażu i sztuczności, wyraża skupienie. Próbuję stwierdzić, czy przez to nie ma osobowości, czy ma jej w nadmiarze.
Zamierzam się dowiedzieć.
Tym razem przesuwam kostką po strunach gitary. Wyobrażam sobie miejsce, w którym chciałbym być. Owijam je w kolory, którym nadaję życie poprzez dźwięk.
- Dlaczego tu jestem? - pyta.
- Zadaję sobie to samo pytanie - obserwuję drżące struny, a potem kładę na nich dłoń i unoszę głowę - Chwytasz się tej pracy jak tonący brzytwy. Masz jakieś problemy?
- Nie - odpowiada całkiem normalnie, nie będąc zaskoczoną moją szczerością - Potrzebuję pieniędzy. I łatwo się nie poddaję.
- Masz rodzinę? - kalkuluję w głowie, ponownie poruszając strunami.
- Mam - kiwa głową - Ale nie chcę pożyczać od nich pieniędzy, choć na pewno nie mieliby nic przeciwko - domyśla się mojego następnego pytania i daje na nie od razu odpowiedź.
Nigdy nie czułem potrzeby bycia uprzejmym, a już na pewno nie wobec ludzi, którym płaciłem, dlatego uznanie zostawiam dla siebie.
Gram parę akordów w momencie, gdy Nowa zaczyna bawić się włosami i zaplatać warkocza. Znalezienie dobrej nuty jest jak znalezienie kwiatu w piasku. Rzadkie, nieprawdopodobne i zachwycające. Gram przez kilka minut, a potem zatrzymuję dźwięk, chwytam kartkę, długopis i zapisuję nuty. Podnoszę wzrok. Dziewczyna ciągle zaplata warkocza. Zauważam w jej oczach coś, co mnie niepokoi, jakby wiedziała o czymś, co sprawiło, że mi współczuje.
- Opowiedz mi coś o sobie - ignoruję jej pytający wzrok.
- Musisz być bardziej konkretny.
- Co sprawia, że jesteś sobą, że masz osobowość, sekrety, przyzwyczajenia? - może ktoś inny by się z tego zaśmiał, ale Nowa przyjmuje to na poważnie.

Candice?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz