Jęczę, krzywiąc się przy tym, bo ostatnie czego dzisiaj i ogólnie pragnę, to rozmowa z na wpół zestresowanym, na wpół wkurzonym starszym bratem.
Wczoraj wyciszyłam telefon. Potrzebowałam ciszy, potrzebowałam być sama i choć przemykało mi przez głowę, że na pewno ludzie do mnie piszą, wydzwaniają, to nie miałabym pojęcia, jak odpowiadać na pytania. Jednak nie ta sprawa najbardziej zaprzątała mi głowę, dlatego telefon był akurat moim najmniejszym zmartwieniem.
Jednak teraz wspiął się na pierwsze miejsce.
- Telefon mam w torbie - mruczę, chcąc przytulić się z powrotem do poduszki, ale jak się okazuje, głowa Candy przywłaszczyła sobie ją w całości - Przyniesiesz mi go?
- Chyba śnisz - parska pod nosem niemrawo, najwyraźniej równie niewyspana co ja.
Wzdycham z trudem.
- Zadzwoń z mojego. Napisz. Cokolwiek, byś nie narzekała, że twój brat po raz kolejny wyłożył ci lepiej to, co przeskrobałaś, niż ksiądz Ewangelię - chichoczę pod nosem i po raz kolejny unoszę telefon przyjaciółki. Czytam sms-y, po czym wciskam numer brata i czekam.
- Trzeba było mu nie dawać swojego numeru - trącam dziewczynę łokciem w chwili, gdy mój brat odbiera.
Nathaniel: Candice? - słyszę jego głos, ale zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, ten jakby obojętny na to, kontynuuje - Dzięki Bogu, że oddzwaniasz. Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale nie jestem w stanie...
Ja: Tutaj sekretarka Candice. Jak jej jeszcze raz nie dasz dojść do słowa, to zdzielę cię czymś twardym przez łeb - mówię, ignorując to, że rudowłosa trąca mnie w udo - Serio, on tak zawsze? - zwracam się do niej, ale w tym samym czasie moją uwagę przyciąga Nate.
N: Dzięki Bogu, Izzy, czy do ciebie nic absolutnie nie dociera!? Bo wiadomości i dzwonek telefonu na pewno nie. Coś ty do cholery myślała!?
J: Po pierwsze - uspokój się. Po drugie - miałam wyciszony telefon. Wróciłam późno, owszem. Byłam zmęczona, nie miałam czasu na nic. Po trzecie - nic się nie stało, wszystko jest dobrze.
N: Nie. Nie jest dobrze. Pomyśl, postaw się w mojej sytuacji. Dzwoni twoja przyjaciółka i mówi, że nie ma cię od wieczora, że wyszłaś na uczelnię i nie wróciłaś. Jest dobrze po północy, a ciebie nadal nie ma. Co mogłem pomyśleć? - nie odzywam się, bo wiem, że ma racje. Wiem też, jaki jest mój brat - A tak właściwie, to możesz otworzyć mi drzwi. Lepiej mi się będzie rozmawiało w cztery oczy z tobą i przy okazji nie będę budził innych ludzi - od razu czuję się wybudzona. Odwracam głowę w kierunku drzwi od sypialni, jakby zaraz miał się w nich pojawić Nathaniel.
J: No po prostu pięknie - nawet nie zdaję sobie sprawy, że wypowiedziałam te słowa na głos. I to nadal z trzymanym przy uchu telefonem. Od razu się rozłączam, odkładam urządzenie na szafkę i kładę się z powrotem.
Nie jest mi dane długo poleżeć, bo Candice trąca mnie w plecy.
- Chyba sobie żartujesz? - mówi na wpół rozbawiona, na wpół z niedowierzaniem.
Wzruszam ramieniem. Dlaczego mam go wpuszczać do środka?
- Niech sobie postoi. Może w końcu zrozumie, że mam dwadzieścia jeden lat, a on nie jest moim rodzicem - jak na zawołanie, kołdra zsuwa się z mojego ciała. Chłód owiewa moje ciało, więc wypuszczam głośno powietrze i kulę się na łóżku.
- Izzy. Mało, że to niegrzeczne, to jeszcze zachowujesz się egoistycznie. On się martwił. Won do drzwi, inaczej wykopię cię z łóżka - przewracam się na bok, patrząc na przyjaciółkę spod rzęs z nachmurzoną miną.
Nie mam wyjścia. Przewracam oczami i podnoszę się z łóżka ociężale. Po moim ciele przebiega dreszcz, gdy kładę stopy na zimną podłogę, więc obiegam na paluszkach łóżko i zabieram moje cieplutkie kapcie.
Wcale nie spieszę się do drzwi. Przeciągam się zaraz po tym, jak wychodzę z sypialni i kieruję do łazienki. Ignoruję narastające pukanie i uśmiecham się pod nosem.
Przeglądam się w lustrze, a moja mina nie wyraża wielkiego zadowolenia. Skrzywiona przyglądam się cieniom pod oczami, pocierając palcami policzki. Najwyraźniej nie obejdzie się bez pytania, o której łaskawie wróciłam.
Pukanie rozlega się ponownie, więc tym razem postanawiam otworzyć, zanim Candice postanowi dotrzymać obietnicy i mi coś zrobić. Oczywiście nigdy nie traktowałam tego bardzo poważnie, bo chyba w tradycji jest to, że sobie nawzajem grozimy.
Otwieram drzwi i od razu widzę sylwetkę Nathaniela. Jego wzrok jest wbity we mnie, emanuje zdenerwowaniem, ale i ulgą. Wchodzi do środka, ale zanim się odzywa, podchodzę i wtulam się w niego, jak dziecko. Nie muszę patrzyć, by wiedzieć, że jest zdezorientowany. Uczepiam się jego kurtki, gdy obejmuje mnie ramionami i opiera podbródek na mojej głowie.
- Przepraszam. Przepraszam was wszystkich, wiem, że nie powinnam tak robić - mówię w jego koszulkę, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć. Może trochę wykorzystuję jego współczucie, ale mówię szczerze.
Gładzi mnie kojąco po plecach, więc puszczam go dopiero po chwili.
- Nie spieszyłaś się z otwarciem drzwi - udaje niezadowolonego, ale widzę po jego minie, że wcale się temu nie dziwi.
- Ty za to masz beznadziejne poczucie czasu - odgryzam się - Zjadłeś coś? Choćby wypiłeś herbatę? - kręci głową, chowając ręce w kieszeń bluzy.
I kto tutaj kogo powinien karać?
- Jak z dzieckiem... Śniadanie to podstawa, a ty przychodzisz do mnie bez tego. Siadaj na tyłku, zaraz coś przygotuję - idę najpierw do sypialni. Skoro ja już nie pójdę spać, to niech mi ta ruda małpa pomoże.
Rzucam się na łóżko, tuż obok śpiącej - albo już nie - dziewczyny i potrząsam ją energicznie.
- Wstawaj, śpiąca królewno - udaję jej głos, podkradając tekst, którym mnie obudziła.
- Bardzo śmieszne - burka pod nosem, ale jej usta wykrzywiają się w uśmiechu.
- Przygotuję nam dobre śniadanie, ale musisz wstać. I najlepiej się ubrać, ostatnie czego chcę, to mój brat widzący cię pół nagą. Zgorszysz go - powstrzymuję śmiech i odsuwam się na bezpieczną odległość, aby w razie ataku, w jakiś sposób się obronić.
- Odezwała się ta, co śpi w damskich bokserkach z napisem "Captain's America Ass" i przydługawej koszulce z miauczącymi kotami - prycha pod nosem, a ja wybucham śmiechem. To mój ulubiony zestaw do spania, a tyłek Kapitana Ameryki jest boski.
- Ja jestem z rodzeństwa, to nie tak działa - odpowiadam - Wstawaj, nie marudź.
Wracam do kuchni i zaczynam przeszukiwać szafki z pytaniem w głowie "Co ja takiego dzisiaj chcę zjeść?". Wyjmuję wszystkie potrzebne składniki i obstawiam blat.
- Co się stało? - spodziewałam się, że padnie to pytanie, ale po pierwsze - nie mam jeszcze na nie sensownej odpowiedzi, która po raz kolejny okazałaby się pięknym kłamstwem, a po drugie - nie w tych okolicznościach. Liczyłam w duchu, że przeprowadzimy tę konwersację w innym czasie, choć to było oczywiste, że spyta - Dlaczego zniknęłaś?
- Musiałam pobyć sama - odpowiadam, ale wiem, że to wyjaśnienie nic nie da. Nie odpowiada na nic konkretnego. Jestem zdolna nawet stwierdzić, że brzmi jak wykręt. No bo może jest wykrętem - I uprzedzając twoje następne pytanie, to do kogokolwiek bym poszła, nie dałby mi spokoju z pytaniem, dlaczego tu jestem. Mam rację? - patrzę na niego znad swojego ramienia.
Nerwowo porusza nogą, co oznacza, że myśli, bo nie wygląda na zestresowanego.
- Rozumiem, że nie mam dopytywać? - oczywiście, że rozpoznał mój zbywający ton. Wzdycha, gdy nic nie odpowiadam - Następnym razem, gdy będziesz chciała pobyć sama, to chociaż napisz, poinformuj kogokolwiek. Nie znikaj tak, jakbyś została porwana, albo cokolwiek innego by ci się stało.
- Dobrze, mamo. Będę ci składać dzienne raporty z mojego życia - unoszę głowę i mówię słodkim głosikiem w górę - A co do mówienia... - przerywam.
- Cześć wam - Candy wchodzi do kuchni z uprzejmym uśmiechem, choć wcale nie starała się w łazience ukryć zmęczenia, więc i teraz tego nie robi.
- Hej, Candy - odpowiada pierwszy mój brat, witając się i odkładając kubek na blat - Jak tam gra na skrzypcach? Dostałaś się na zajęcia do profesora?
Mina Candice jest bezcenna. Stara ukryć się emocje pod uśmiechem, nawet gdy rozbrzmiewa jej nerwowy śmiech. Patrzy na mnie z pytaniem w oczach, co ma robić.
Zaciskam usta, nieco odwracając głowę, żeby Nathaniel nie spostrzegł, że coś jest nie tak i daję sygnał mimiką twarzy, że ma się trzymać wszystkiego, co ustaliłyśmy.
Candice?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz