Strony

16 lis 2019

Od Brianne C.D Camerona

Nie bardzo wiem co powinnam zrobić, kiedy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu telefonu, spośród moich rzeczy wypada na ziemię nieznajoma mi czapka. Oczywiście, drogą dedukcji szybko dochodzę do wniosku, że jej właścicielem jest nie kto inny, jak Cameron, z którym to nie tak dawno się widziałam. Równie dobrze mogłabym ją zachować, wcisnąć gdzieś w odmęty mojej szafy i nigdy więcej nie spotkać mężczyzny i chociaż jeszcze kilka dni temu bym tak postąpiła, tak teraz postanawiam złapać telefon i włączyć go w nieco innych celach, niż chciałam jeszcze chwilę temu. Moje palce sprawnie przemieszczają się po klawiaturze kiedy piszę SMS-a do kontaktu nazwanego „Cameron". Sama nie wiem co mi strzeliło do głowy, że bez konkretnego powodu zapisałam jego numer, jednak jak widać, zrobiłam to nie na darmo. Odpowiedź przyszła chwilę później, najwidoczniej bez problemu odgadł, że ja to ja, i to dobrze, bo nie wiem dlaczego, ale zawsze głupio mi jest podpisywać się przy SMS-ie.


Nie daje mi nawet zadecydować, tylko postanawia o wszystkim sam, o godzinie oraz miejscu spotkania, ale skoro nie mam żadnego zajęcia, to i nie protestuję. Matka śpi, tak samo mocno, jak wtedy, gdy wróciłam z łyżew do domu, przez co nawet nie muszę dbać o to, by mnie nie słyszała. Zakładam buty oraz bluzę, po czym wychodzę. Nie noszę kurtki z bardzo prostego powodu: nie chcę mi się iść po nią do sklepu, bo ta z zeszłego roku aktualnie do niczego się nie nadaje. Idę w stronę przystanku, chociaż więcej czasu zajmuje mi przejście przez podjazd przed domem, niż oczekiwanie na autobus, który, jak się okazuje, przyjeżdża przed czasem. Do miejsca spotkania mam o tyle daleko, że zanim dojadę, to obowiązkowym będą jeszcze dwie przesiadki. Tak jak myślałam, przed Deltą jestem akurat na czas, ale tylko dzięki autobusowi, który przyjechał wcześniej, niż początkowo miał.
Stoję niedaleko fontann, gdy gdzieś przez tłum ludzi przebija się Cameron. Kiedy jest już na tyle blisko, abym go słyszała, mówi:
          – Beatrice!– Jest nieco rozradowany, a ja zastanawiam się, czy to na pewno ta sama osoba, z którą widziałam się dzisiaj na lodowisku. – Jak miło cię widzieć! – dodaje, a ja jedynie mierzę go spojrzeniem
     – Brianne – Upominam go. – Ciebie też – po krótkiej wymianie zdań dochodzimy do wniosku, że herbata to dobry pomysł. Po kilku minutach wchodzimy do przyjemnie wyglądającej kawiarni, której nie znam. Może dlatego, że po prostu nie zwracam uwagi na takie miejsca, a tym bardziej ich nie odwiedzam. Kiedy przekraczamy próg kawiarni pierwszym, co rzuca mi się w oczy, jest ciemna postać stojąca w rogu, spowita w cieniu pomieszczenia, jednak kiedy mrugam i ponownie patrzę w tamtą stronę, nikogo nie ma. Wzdycham ciężko, odrywając wzrok od tamtego miejsca. Podążam za Cameronem w stronę jednego ze stolików, a chwilę później przy nim zasiadamy. Staram się nie rozglądać wokół, aby przypadkiem znów nie natknąć się na coś, czego nie chcę zobaczyć.
Moją upatrzoną, zieloną herbatę dostaję kilka minut później po złożeniu zamówienia. Wewnątrz kawiarni jest ciepło, kanapy są wygodne, a herbata dobra. Jest po prostu miło.
     –  Brianne – Przenoszę na niego mój niewidzący wzrok, aby wiedział, że go słucham. – Nie chcę zabrzmieć jak idiota, ale chodzi mi to po głowie. Nie myślałaś kiedyś, żeby rzucić całe do dotychczasowe życie i chociaż na jakiś czas wyjechać gdzieś daleko?
     – Uwierz, mi nie trzeba dwa razy powtarzać, żebym była chętna stąd wyjechać. Wszędzie byłoby lepiej, niż tutaj – mówię ponuro, po czym biorę łyk herbaty.
     – Mieszkam tu naprawdę niedługo, jeżeli mówimy o stosunku tych lat do całego mojego życia. Nie będę opisywał mojej przeszłości, ale, mimo wszystko, wciąż nie przyzwyczaiłem się do tego miasta – wyznaje Cameron. – Co powiesz na małą wyprawę?
     – Niby dokąd? I czym? – mówię sceptycznie. To, że jestem w stanie rzucić wszystko (czyli tak naprawdę nic) i wyjechać, nie znaczy że nie chcę mieć chociaż jakichś planów co do tego, co chcę zrobić.
     – Nie wiem – Wzrusza ramionami. – Czy to ważne? Mamy autobusy, autostopy, własne nogi. To ma swój urok, Brianne.
     – Pewnie uznałabym cię za seryjnego zabójcę i porywacza, ale nic mnie nie trzyma zarówno w Avenley, jak i przy życiu, więc czemu nie? – opieram podbródek na nadgarstku. – Mam dwa samochody – dodaję w zamyśleniu.
     – Podejrzewam, że prędzej czy później ktoś je ukradnie albo będziemy musieli je sprzedać w obawie przed śmiercią głodową. Naprawdę nie wolisz jechać tam, gdzie zawiezie nas kierowca, a nie my sami? – pyta z nutą rozmarzenia w głosie, a ja się krzywię. Nawet, jeśli mogłabym na to przystać, nie znam go, a co za tym idzie - także nie ufam. Wzruszam ramionami, wzdychając. Siedzimy chwilę w ciszy, nim ponownie któreś z nas się odezwie.
     – Nie wiem czy to takie proste, jak myślisz. To prawdziwe życie, a nie jakaś opowieść.
     – Och, Brianne, podobno nic cię tu nie trzyma. – Przewraca oczyma – Możemy wziąć jedno z twoich aut, pod warunkiem, że weźmiemy ze sobą Raven i Isaiah. Nie wiem, czy tego chcemy, Bri – nawet nie wiem o kim on mówi, ale niezbyt mnie to w tym momencie interesuje. Nie powinnam się martwić szkołą, w końcu jestem jedną z najlepszych uczennic. Powie się, że złamałam nogę, a że jest praktycznie koniec semestru, a potem przerwa świąteczna, to w żaden sposób nie wpłynie to na moją frekwencję na tyle negatywnie, że mogłabym nie zdać. Pod pretekstem złamanej nogi balet też odszedłby na bok, matka - jak to ona - nawet by nie zauważyła mojej nieobecności, a nawet jeśli, to nie obeszłoby ją na tyle, aby się o mnie martwić, czy zrobić cokolwiek z moim „zaginięciem".
     – To kiedy i gdzie?
     – Czyli bierzemy samochód i dzieci? – marszczę czoło. Dzieci? On i dzieci? To chyba wpadka, bo nie wygląda mi na kogoś, kto porwał by się w tak młodym wieku na tacierzyństwo. Mimo wszystko, nie komentuję tego. To w żadnym wypadku nie jest moja sprawa. On także nigdy o nic nie pyta, a nie wierzę, że nie zauważa moich zachowań. Nawet, jeśli widzieliśmy się raptem trzy razy. Moje specyficzne „ja" widać gołym okiem.
     – Co? – Pytam  głupio. – Nie. Z autem byłoby wygodniej, ale jak wolisz. A co do dzieci, to już w ogólnie nie. Więc gdzie i kiedy?
     – Jutro o czwartej nad ranem przy katedrze w Old Channer. Stamtąd odjeżdża bus do miasta na północy.
     – W porządku – mówię, odstawiając pustą już szklankę na stolik. Cameron także wypił swoją herbatę, więc wstaje, wkładając ręce w kieszenie. – Do zobaczenia – nim odejdę, kładę przy szklance dwa banknoty, po czym wychodzę.
     Na dworze jest chłodno. Nawet mogłabym powiedzieć, że zimno, prawie jak w zimie, z tym że bez śniegu. Jest późno, więc zanim dotrę do domu będzie jeszcze później - jednym słowem czeka mnie bezsenna noc, ale to mi akurat nie straszne. Nie wiem czy dobrze robię, z pewnością będą chwile, gdy będę w duchu żałować tej decyzji oraz rzeczy, których będzie mi brakować. Na przykład baletu. Tak jak było już powiedziane, na szczęście nic mnie tu nie trzyma. Nie wiem, czy Camerona też nie, ale gdybym miała dzieci to z pewnością nie zdecydowałabym się na tak nieodpowiedzialną podróż. Mimo to, nie zamierzam ingerować w jego decyzję, w końcu gdyby czuł jakiś opór to by mi tego nie zaproponował, prawda?
Czuję znajomy uścisk w środku, kiedy myślę o tym, co się stanie nad ranem. Właściwie to nigdy nie doświadczyłam podobnej przygody, pewnie dlatego, że po prostu nie miałam (i nie mam) żadnych znajomych. Wiek nastoletni mija, a ja nadal jedyne co robię, to unikam ludzi na szkolnych korytarzach, niezmiennie od kilkunastu lat.
W domu jestem przed dwudziestą trzecią, pierwsze co robię, to biorę kąpiel, a następnie staję przed szafą z pustą, niewielką torbą. Co mam wziąć? Sama nie wiem. Wrzucam do niej bieliznę, to najważniejsze. Kilka bluzek, spodni, jedna bluza i drobne kosmetyki. Z kuchennych szafek wyciągam suchy prowiant, który także pakuję do torby, są to jakieś dwie bułki, paluszki, właściwie nic konkretnego na wypadek, gdybym była głodna. Zabieram też dwie butelki wody i przede wszystkim pieniądze. Niezbyt dużo, ale wystarczająco na przeżycie. Czuję niepokój na samą myśl, co się będzie z nami działo przez kolejne dni i gdzie będziemy spać, chociażby. Mimo to, wiem że nie zrezygnuje, to nie w moim stylu, a poza tym, nawet nie chcę rezygnować. Może moje życie w końcu nabierze tempa?
Następnego dnia, z podkrążonymi oczami, stawiam się o godzinie trzeciej czterdzieści sześć przy katedrze, jednak nigdzie nie widzę Camerona. Jest jedynie garstka osób chcących jechać w tą samą stronę, co my, dlatego nie martwię się, że nie znajdzie się dla nas miejsce. Po pięciu minutach zjawia się mój towarzysz podróży, z zarzuconym na ramię plecakiem, owinięty w kurtkę, szalik i czapkę, gdzie ja mam na sobie jedynie bluzę.
– Nie za ciepło? – pytam na powitanie.
– Wkrótce zrobi się zimniej – Odpowiada poważnie. –  Z każdym dniem robi się coraz zimniej, Brianne, nie będę wydawał dodatkowych pieniędzy na lekarstwa.
Wzruszam ramionami, gestem ręki pośpieszając Camerona, abyśmy weszli do busa, zanim ten postanowi odjechać bez nas. Kupujemy bilety, wcale nie takie tanie, po czym zajmujemy miejsca niedaleko tyłu. Panuje półmrok, przy podłodze zaświecone są pojedyncze lampki rzucające na nas poświatę, jednak i tak niewiele widać, tym bardziej, że szyby są widocznie przyciemnione.
– Co zrobiłeś z dziećmi? Nie martwisz się o nie? Niezbyt rozumiem – zadaję pytanie, mimo że początkowo nie zamierzałam, ale skoro porwaliśmy się na coś takiego, jak podróż do nikąd, to chyba logicznym jest, że dobrze byłoby się poznać chociaż trochę. Tym bardziej, że widzieliśmy się raptem trzy razy.
– Powiedzmy, że znam pewną parę, która za parę miesięcy powita w swojej rodzinie nowe dziecko. Przyda im się trening. Poza tym, naturalne jest to, że będę tęsknił. Ale mamy przed sobą mnóstwo wspólnych lat, nic straconego – Uśmiecha się do mnie, a ja mimowolnie spuszczam wzrok, przenosząc go na tereny za szybą. Dopiero co wyjeżdżamy, a kiedy kierowca gasi światła w busie, wszystko to, co na zewnątrz, staje się bardziej widoczne i mogę się temu przyglądać do woli. Po drodze nie ma zbyt wielu przystanków, ale czeka nas droga przez wyboiste, leśne ścieżki, choć nie wiem jaki szanujący się bus wybiera właśnie takie trasy. Mimo wszystko, nie narzekam, przecież komfort i wygoda nie była wczoraj brana pod uwagę, a bardziej dobra zabawa i przygoda. Zupełnie nagle znużenie i senność przejmuje nade mną przewagę, więc nawet nie zauważam, kiedy zasypiam.

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz