Powiedzenie, że jestem lekarzem i powinienem wiedzieć, jak działa alkohol, powoduje, że wydaję z siebie niezbyt głośny, jednak słyszalny, cyniczny śmiech. Wtedy uświadamiam sobie, że w życiu nie byłem cyniczny i wycofuję się. Stało się to niezależne. Może przez ostatni czas wyostrzył mi się charakter i po prostu poświata idealnego, uprzejmego lekarza zaczyna powoli zanikać. Zdarzało mi się kogoś opieprzyć w pracy, szczególnie przy nawale stresu, kilku operacjach i odrabianiu godzin zaległych, ale nigdy nie byłem w stosunku do kogoś bardziej złośliwy, jeżeli to konieczne. Gdy jednak po raz kolejny słyszy się to samo, gdy ktoś z zewnątrz wpycha ci się brudnymi butami w życie i mówi ci, co jest dla ciebie dobre, a co nie, po jakimś czasie nie wytrzymujesz. Powiedziałem parę słów za dużo, bo wylało mi się w noc, podczas której obecność parę osób była jak sprawdzian swoich umiejętności. Taka mała szpileczka od życia dla sprawdzenia, czy jeszcze masz wewnętrzną upartość. Ja mam wrażenie, że u mnie zaczyna to powoli zanikać i daję się bić, jak ta ostatnia ofiara.
Obracam kluczyk w ręce, kłócąc się wewnętrznie z samym sobą. Powinienem już pół godziny temu wyjechać z domu, ale od tych dobrych trzydziestu minut siedzę i bawię się pieprzonym kluczykiem. To jakaś deprywacja, czy co? A może sfrustrowanie?
Telefon znowu wydaje z siebie dźwięk dzwonka, ale tym razem spoglądam na ekran i widzę, że to służbowe połączenie. Sięgam ze zrezygnowaniem po niego i odbieram.
- Dzień dobry, pan Young? - pyta kobieta z drugiej strony, choć doskonale wie, że to ja. Rozpoznaję ten głos.
- Dzień dobry, Nora. Coś się stało poważnego? - staram się, aby mój głos brzmiał normalnie, ale mam zdarte gardło, jakby alkohol przepalił je doszczętnie.
- Właściwie to jeszcze nie, ale jak się pan nie zjawi za chwilę, to mnie rozniosą pacjenci - mówi w miarę ostrożnie, ale też wyczuwam w jej głosie determinację.
- Wybacz Nora - przecieram twarz, chowam kluczyki w kieszeń i biorę płaszcz, który leży obok mnie - Już jadę. Powiedz, że będę za jakieś dwadzieścia minut mniej więcej - kobieta odpowiada szybkie "dobrze" i "do widzenia".
Po chwili siedzę w aucie i wyruszam do pracy. Dzień jak co dzień. Tyle że teraz jest w tym coś innego. A raczej jego brak. Sensu? Spełnienia? Czegoś w tym wszystkim nie ma. Coś zostało zabrane z układanki i dlatego jest niepełna.
Obracam kluczyk w ręce, kłócąc się wewnętrznie z samym sobą. Powinienem już pół godziny temu wyjechać z domu, ale od tych dobrych trzydziestu minut siedzę i bawię się pieprzonym kluczykiem. To jakaś deprywacja, czy co? A może sfrustrowanie?
Telefon znowu wydaje z siebie dźwięk dzwonka, ale tym razem spoglądam na ekran i widzę, że to służbowe połączenie. Sięgam ze zrezygnowaniem po niego i odbieram.
- Dzień dobry, pan Young? - pyta kobieta z drugiej strony, choć doskonale wie, że to ja. Rozpoznaję ten głos.
- Dzień dobry, Nora. Coś się stało poważnego? - staram się, aby mój głos brzmiał normalnie, ale mam zdarte gardło, jakby alkohol przepalił je doszczętnie.
- Właściwie to jeszcze nie, ale jak się pan nie zjawi za chwilę, to mnie rozniosą pacjenci - mówi w miarę ostrożnie, ale też wyczuwam w jej głosie determinację.
- Wybacz Nora - przecieram twarz, chowam kluczyki w kieszeń i biorę płaszcz, który leży obok mnie - Już jadę. Powiedz, że będę za jakieś dwadzieścia minut mniej więcej - kobieta odpowiada szybkie "dobrze" i "do widzenia".
Po chwili siedzę w aucie i wyruszam do pracy. Dzień jak co dzień. Tyle że teraz jest w tym coś innego. A raczej jego brak. Sensu? Spełnienia? Czegoś w tym wszystkim nie ma. Coś zostało zabrane z układanki i dlatego jest niepełna.
Powiem, że moje radzenie sobie z problemami jest do dupy, ale w końcu wszyscy myślą, że jakoś sobie z nimi radzę. W końcu zdążyłem przyzwyczaić się do braku jednej, ważnej rzeczy, a właściwie osoby. Żyję, więc mogę stwierdzić, że nie jest źle. Prawda? Przeczucie jednak nie odstępuje mnie na krok. Problemy zaczęły się nawarstwiać. Tak, jakby jeden spowodował drugi.
Zapatruję się w jeden punkt w zamyśleniu. Moje skupienie zostało przyćmione i gdybym tylko w porę nie odzyskał przytomności, narobiłbym sobie dopiero teraz poważnego problemu.
Nie zauważyłem dziewczyny, która przechodziła przez jezdnię, a moment, w którym słyszę delikatny stuk, powoduje, że wstrzymuję powietrze w płucach. Gwałtownie je wyrzucam z siebie.
Zapatruję się w jeden punkt w zamyśleniu. Moje skupienie zostało przyćmione i gdybym tylko w porę nie odzyskał przytomności, narobiłbym sobie dopiero teraz poważnego problemu.
Nie zauważyłem dziewczyny, która przechodziła przez jezdnię, a moment, w którym słyszę delikatny stuk, powoduje, że wstrzymuję powietrze w płucach. Gwałtownie je wyrzucam z siebie.
Cholera.
Niemal od razu wyskakuję z auta, z sercem na wierzchu, nawet nie zamykając drzwi. Podbiegam do dziewczyny, na całe szczęście przytomnej i próbującej się podnieść. Upadam na kolana obok niej i powstrzymuję ją, nie chcąc doprowadzić do gorszej sytuacji.
- Nie wstawaj - rozkazuję, kładąc ręce na jej ramionach. Odsłaniam jej czoło, odgarniając włosy na bok, aby zobaczyć, czy nie ma żadnych obrażeń, a wtedy napotykam jej intensywne spojrzenie, które powoduje, że wcale nie wygląda, jakby przed chwilą właśnie uderzyło ją auto, wręcz przeciwnie. Odpycha mnie od siebie.
- Zostaw! - jej głos jest tak donośny, że parę osób dalej odwraca się i zaczyna przyglądać.
Typowe.
Krzywię się, bo moja głowa nie przyjmuje tego pozytywnie. Tak, jak nagłe zachwianie, całe szczęście potrafię utrzymać równowagę. Ściskam jej ramię mocniej i wtedy mówię już bardziej ostro.
- Może ci się stać krzywda, więc leż - no nie wiem, czy rozkaz podobny do groźby jest dobrym rozwiązaniem.
Ewidentnie nie.
Podnosi się do siadu i niemal równa się linią oczu razem ze mną.
Jedno jest pewne - zawrotów głowy nie ma, percepcja wydaje się w porządku, w końcu jej wzrok uświadamia mnie, że trochę za długo patrzę w jej oczy, nawet jeśli jeszcze cała złość się nie ulotniła.
- Mnie się na pewno krzywda nie stanie, sądząc po tym, kto leży na ziemi - rzuca nieprzyjemnie i oskarżycielsko.
Przyznaję jej rację lekkim skinięciem głowy, ale przyznając się w duchu, był to raczej gest spławiający tak, aby miała poczucie, że przyjmuję to do siebie. Ma prawo być wkurzona. Mało tego, ma prawo mnie nawet zaskarżyć. Gdybym się teraz miał nad tym skupiać, nie nazwałbym się lekarzem. Ostatnio nie wiem, co jest czynnością nawykową u mnie, a co zwykłym przypadkiem. Ignorowanie jej mogłoby się wydawać dla kogoś innego czymś niepożądanym, ja nie mam problemu z tym, aby skupić się wyłącznie na jej stanie.
- Proszę, nie ruszaj się - próbuję załagodzić nieco sytuację i spróbować innym sposobem, aby utrzymać ją w jednej pozycji. To wydaje się stosunkowo trudne, bo dziewczyna wygląda, jakby się chciała za chwilę wyrwać i jeszcze stoczyć ze mną wybitnie zaciętą walkę. Odnoszę wrażenie, że jeszcze bardziej ją rozsierdzam.
- Powiedziałam, puść - podkreśla z impetem. Jej upór powoduje, że sam robię się uparty. Już nawet nie ze względu na powinność zawodową.
Przed szereg z jakiegoś tłumu wychodzi kobieta, starsza, ale na pewno nie stara. Podchodzi tak blisko, że mam wrażenie, iż zaraz kopnie mnie, żebym tylko się odsunął.
- Niech ją pan puści! - podnoszę wzrok, mierzę kobietę szybkim, oceniającym spojrzeniem. Ignoruję ją jak zresztą wszystko dookoła, prócz siedzącej przede mną dziewczyny.
- Masz zawroty głowy? Coś cię boli? Brzuch, żebra, głowa, cokolwiek? Widzisz normalnie? - jest cała poirytowana, zarówno tym, że cały czas tu jestem i nie pozwalam jej wstać, jak i zbierającym się wokół widowiskiem.
Nie należę do wielkich introwertyków, o ile w jakimś stopniu nim jestem - a podejrzewam, że raczej w tym najmniejszym - to nawet mi zaczyna to przeszkadzać. Szmery szeptów ludzi rozchodzą się wokoło, a ja zaciskam szczękę tak, jakbym nie potrafił utrzymać swojej poddenerwowanej natury na wodzy.
- Nic mi nie jest, czy mogę już iść? - mówi jednym tchem, akcentując każde słowo.
- Nie - odpowiadam twardo - Trzeba cię zbadać. Bez żadnych wątpliwości - wyjaśniam - Zawiozę cię do szpitala.
- Słucham!? Chyba sobie żartujesz - odzywa się niemal natychmiast, znowu podnosząc znacząco głos. Gdybym nie był zbyt przejęty, stwierdziłbym, że ma niezły charakterek. Jak zrobię to, co planuję zrobić, to chyba mnie udusi.
- Zgłoszę to na policję - odzywa się po krótkiej chwili ciszy stojąca obok kobieta - Mam zapisaną rejestrację - grozi dosyć poważnie. Patrzę na nią beznamiętnie.
- Zrobi mi pani przysługę, dziękuję - na mojej twarzy pojawia się delikatnie cyniczny uśmiech - Teraz tylko mnie nie zabij... - mówię cicho pod nosem tak, aby młoda dziewczyna nie do końca mnie słyszała.
- Co? - zdąża tylko szybko wydukać, ponieważ w tym samym momencie, łapię jej rękę i zakładam sobie na kark, aby wygodniej było mi ją unieść.
Jeszcze oddycham, a ona nie odzywa się w żaden znaczący sposób, słyszę tylko z tyłu, za sobą, rozmowę starszej kobiety z kimś przez telefon i rozmowę paru innych gapiów.
- Wiesz, że mogę to określić jako za porwanie? - unosi brwi, a ja uśmiecham się częściowo rozbawiony. Szybko jednak mój uśmiech znika, jakbym przymuszony był do zachowania powagi.
- Uznajmy, że porywam cię do szpitala.
Że co? No, Michael, ty to masz wyszukane poczucie humoru. Dziesięć punktów za inteligencję, pięć za szarmancję i minus dwadzieścia za najlepszy tekst, jaki mogłeś powiedzieć w danej chwili.
Pomagam dziewczynie usadowić się na fotelu, a sam szybko obchodzę samochód, unikając starszej pani, która zaczyna przypominać mi tę bajkową wiedźmę z piekła rodem, która gotowa jest wykłócić się o wszystko i rzucić na ciebie urok.
Jedno jest pewne - zawrotów głowy nie ma, percepcja wydaje się w porządku, w końcu jej wzrok uświadamia mnie, że trochę za długo patrzę w jej oczy, nawet jeśli jeszcze cała złość się nie ulotniła.
- Mnie się na pewno krzywda nie stanie, sądząc po tym, kto leży na ziemi - rzuca nieprzyjemnie i oskarżycielsko.
Przyznaję jej rację lekkim skinięciem głowy, ale przyznając się w duchu, był to raczej gest spławiający tak, aby miała poczucie, że przyjmuję to do siebie. Ma prawo być wkurzona. Mało tego, ma prawo mnie nawet zaskarżyć. Gdybym się teraz miał nad tym skupiać, nie nazwałbym się lekarzem. Ostatnio nie wiem, co jest czynnością nawykową u mnie, a co zwykłym przypadkiem. Ignorowanie jej mogłoby się wydawać dla kogoś innego czymś niepożądanym, ja nie mam problemu z tym, aby skupić się wyłącznie na jej stanie.
- Proszę, nie ruszaj się - próbuję załagodzić nieco sytuację i spróbować innym sposobem, aby utrzymać ją w jednej pozycji. To wydaje się stosunkowo trudne, bo dziewczyna wygląda, jakby się chciała za chwilę wyrwać i jeszcze stoczyć ze mną wybitnie zaciętą walkę. Odnoszę wrażenie, że jeszcze bardziej ją rozsierdzam.
- Powiedziałam, puść - podkreśla z impetem. Jej upór powoduje, że sam robię się uparty. Już nawet nie ze względu na powinność zawodową.
Przed szereg z jakiegoś tłumu wychodzi kobieta, starsza, ale na pewno nie stara. Podchodzi tak blisko, że mam wrażenie, iż zaraz kopnie mnie, żebym tylko się odsunął.
- Niech ją pan puści! - podnoszę wzrok, mierzę kobietę szybkim, oceniającym spojrzeniem. Ignoruję ją jak zresztą wszystko dookoła, prócz siedzącej przede mną dziewczyny.
- Masz zawroty głowy? Coś cię boli? Brzuch, żebra, głowa, cokolwiek? Widzisz normalnie? - jest cała poirytowana, zarówno tym, że cały czas tu jestem i nie pozwalam jej wstać, jak i zbierającym się wokół widowiskiem.
Nie należę do wielkich introwertyków, o ile w jakimś stopniu nim jestem - a podejrzewam, że raczej w tym najmniejszym - to nawet mi zaczyna to przeszkadzać. Szmery szeptów ludzi rozchodzą się wokoło, a ja zaciskam szczękę tak, jakbym nie potrafił utrzymać swojej poddenerwowanej natury na wodzy.
- Nic mi nie jest, czy mogę już iść? - mówi jednym tchem, akcentując każde słowo.
- Nie - odpowiadam twardo - Trzeba cię zbadać. Bez żadnych wątpliwości - wyjaśniam - Zawiozę cię do szpitala.
- Słucham!? Chyba sobie żartujesz - odzywa się niemal natychmiast, znowu podnosząc znacząco głos. Gdybym nie był zbyt przejęty, stwierdziłbym, że ma niezły charakterek. Jak zrobię to, co planuję zrobić, to chyba mnie udusi.
- Zgłoszę to na policję - odzywa się po krótkiej chwili ciszy stojąca obok kobieta - Mam zapisaną rejestrację - grozi dosyć poważnie. Patrzę na nią beznamiętnie.
- Zrobi mi pani przysługę, dziękuję - na mojej twarzy pojawia się delikatnie cyniczny uśmiech - Teraz tylko mnie nie zabij... - mówię cicho pod nosem tak, aby młoda dziewczyna nie do końca mnie słyszała.
- Co? - zdąża tylko szybko wydukać, ponieważ w tym samym momencie, łapię jej rękę i zakładam sobie na kark, aby wygodniej było mi ją unieść.
Jeszcze oddycham, a ona nie odzywa się w żaden znaczący sposób, słyszę tylko z tyłu, za sobą, rozmowę starszej kobiety z kimś przez telefon i rozmowę paru innych gapiów.
- Wiesz, że mogę to określić jako za porwanie? - unosi brwi, a ja uśmiecham się częściowo rozbawiony. Szybko jednak mój uśmiech znika, jakbym przymuszony był do zachowania powagi.
- Uznajmy, że porywam cię do szpitala.
Że co? No, Michael, ty to masz wyszukane poczucie humoru. Dziesięć punktów za inteligencję, pięć za szarmancję i minus dwadzieścia za najlepszy tekst, jaki mogłeś powiedzieć w danej chwili.
Pomagam dziewczynie usadowić się na fotelu, a sam szybko obchodzę samochód, unikając starszej pani, która zaczyna przypominać mi tę bajkową wiedźmę z piekła rodem, która gotowa jest wykłócić się o wszystko i rzucić na ciebie urok.
Andrea?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz