- Cezar, nie wolno! - krzyczę i podbiegam do kanapy znajdującej się praktycznie po drugiej stronie lokalu. Szczeniak zaczął bawić się ogonem jakiegoś wilczura. Skakał na niego i próbował chwycić w zęby. Stanęłam nad psami i zgarnęłam swojego pupila, łapiąc go za boki. Czym prędzej się oddaliłam, kątem oka zerkając na Bell pod moimi nogami i Ginger, która ponownie łasiła się do jakiś klientów.
Nim odstawiłam Cezara z powrotem na ziemię, pacnęłam go w głowę, mając nadzieję, że już nie pobiegnie do tamtego psa. Był całkiem niezły gabarytowo. Na szczęście szczeniak pobiegł w drugą stronę, do innego szczenięcia, z którym przyszła kolejna klientka.
W „Dropsie” panował niezły ruch, znowu. Ale co się dziwić. W miarę ładna pogoda i dzień wolny, trochę ludzi ze zwierzakami się zebrało. I nawet żadnych „interwencji” nie mieliśmy. A zamówienia leciały.
Wróciłam za ladę, ale zbyt długą za nią nie stałam.
- Nowi klienci przy oknie. Starsza kobiet z synem – usłyszałam od Marka robiącego kawę, na co tylko odpowiedziałam: „Lecę”, wyjmując spod fartuszka notes z długopisem. Miejsca przy oknie faktycznie zajęła prawdopodobnie matka z synem. Uśmiechnęłam się delikatnie i wzięłam głęboki wdech, podchodząc do nich.
- Dzień dobry, czy mogę przyjąć zamówienie? - zapytałam grzecznie, jednocześnie zakładając różowy kręcony kosmyk za ucho.
Głos zabrał brązowowłosy mężczyzna.
- Poprosimy tą herbatę „Malinowy kocyk” i mleczną kawę – powiedział. Zapisałam obie pozycje, czując, jak nogi zaczynają mi się trząść ze stresu.
- Mhm, rozumiem. Do gorących napojów proponuję po kawałku sernika. Bez rodzynek, domowej roboty – dodałam jeszcze, ponownie się uśmiechając. Domowej, bo sama skusiłam się, aby zrobić. I trzeba nadmienić, wiele klientów zachwalało.
- Nie, podzię…
- Weźmiemy – odezwała się kobieta, przerywając szatynowi. - Oj tam, Jay. Tylko raz – dodała, miło się do mnie uśmiechając. Poczułam ciepło na policzkach, dopisując do zamówienia „Sernik x2”. Gdy się odwróciłam, chcąc wrócić za ladę, zauważyłam brojącego Cezara. Próbował wspiąć się na nogi pewnej pani. Od razu do niego podeszłam i zgarnęłam w ręce.
- Przepraszam za niego – rzekłam i skierowałam się z nim w stronę ogrodzonej przestrzeni w kącie kawiarni. Wylądował w nim z piskiem, wyraźnie mnie prosząc, abym go wypuściła.
- Nie wolno – pogroziłam mu palcem i odeszłam. Cały dzień dzisiaj komuś przeszkadzał!
Skryłam się w końcu za ladą i wypatrywałam Ginger. Aktualnie była głaskane przez małą dziewczynkę, która podeszła do niej z mamą. Uśmiechnęłam się na ten widok. Zazwyczaj mamy lub ojcowie, którzy przychodzą z mniejszymi dziećmi, mają obawy, co do mojej lisicy. Wtedy muszę wyciągnąć książeczkę zdrowia i im udowodnić, że nie ma czego się bać i lis nic nikomu nie zrobi. Bo taka była prawda. Za dużo czasu spędziła jako pupil domowy, żeby nagle postanowić kogoś, broń boże, ugryźć. Czasem tylko mnie delikatnie skubała, gdy musiała wyjść na dwór.
Zajęłam się robieniem herbaty oraz kawy. Po kilku minutach wszystko miałam już na tacy i ruszyłam do stolika pod oknem. Dostrzegłam tam już Ginger, stojącą na swoich dwóch tylnych łapkach. Mam nadzieję, że nie broiła…
Jayden?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz