Tym razem decyduję się na niewielki plecak. Zamierzam wziąć mniej rzeczy, niż ostatnim razem, tak więc nie potrzebuję już mojej dużej torby. Pierwsze, co wkładam na spód plecaka, to kremowy, dwuczęściowy i fikuśnie wiązany strój kąpielowy. Jest cudowny i kupiony na przecenach, a jak na złość - nadal z metką, bo jeszcze nie miałam okazji go ubrać. Kilka bluzek, dwie pary spodni, bielizna, jakaś bluza i krótkie ubrania na wypadek, gdybyśmy dotarli pod Calor i gdyby okazało się, że faktycznie jest tam gorąco. Z ubrań to tyle, pozostaje mi spakować kosmetyki i leki oraz przygotować trochę kanapek. Nawet nie zamierzam brać ze sobą czegoś w stylu baterii, zapałek, latarki, kompasu, czy czegokolwiek innego, co pomogło by nam w przetrwaniu. W końcu jestem dziewczyną i nawet mapa nie pomoże mi, gdy mam słabą orientację w terenie. Sprawy czysto survivalowe zostawiam Cameronowi, bo... bo tak.
Kręci mi się w głowie z niewyspania, kiedy nakładam kurtkę, a następnie zawiązuję płaskie, zimowe buty. Dobrze, że pomyślałam i gdzieś w odmęty plecaka wepchałam te letnie - dwie pary, ale to zawsze coś. Kiedy wychodzę z domu jest bardzo ciemno i zimno, ale nic dziwnego, skoro na zegarku widnieje pieprzona trzecia czterdzieści nad ranem. Ostatni raz upewniam się, że wszystko mam, po czym zmierzam szybkim krokiem na stację. Idę żwawo, bo wyszłam ciut późno, ale z takim tempem na dworzec dochodzę lekko po godzinie czwartej.
W pociągu panuje niczym niezmącona cisza, więc próbuję odetchnąć, korzystając z okazji. Cameron zajmuje się sam sobą, i dobrze, bo jedyne, na co mam teraz ochotę, to jakaś głębsza rozmowa z nim w roli głównej. I o ile bardzo go lubię i śmiem twierdzić, że się przyjaźnimy, tak teraz potrzebuję chwilowego odpoczynku. Przed nami długa droga i jeszcze dłuższa wyprawa po niej, a na samo wyobrażenie tego, wzdycham przeciągle. Wcześniej, gdy spytał mnie o tabletki, nieoczekiwanie urwał temat. Nie odpowiedział, jakby po prostu nie chcąc ze mną o tym rozmawiać. Może dlatego, że wiedział, iż to po prostu ciężkie i dla mnie, i dla niego. W końcu robię mu tym niemały kłopot, a najgorsze jest to, że nie mam nad tym kontroli i Cameron chyba nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Ostatnie, o co się prosiłam, to choroby psychicznie. Zupełnie tak, jakbym miała mało problemów. Uważałam, że na to nie zasługiwałam i to był też główny powód późniejszego odejścia od wiary i kościoła. Bo dlaczego to wszystko przytrafiło się akurat mi? Bo komuś na górze się nudziło?
– Nudzę się – stwierdza nagle, wyciągając mnie z zamyślenia. – Co robisz?
– Próbuję sobie wyobrazić, że ciebie tu nie ma i odpocząć jeszcze chwilę przed podróżą i twoim towarzystwem dwadzieścia cztery na siedem – mruczę okrutnie. Ktoś kiedyś mówił, że prawda boli. A potem, że powinno okłamywać ludzi dla ich dobra, ale to wypuściłam mimo uszu.
– Niemiło – rzuca, sięgając po telefon. – Idę do łazienki.
Okazuję resztki człowieczeństwa i dobroci, więc wstaję, mimo zmęczenia i bólu głowy, aby pójść razem z nim. Idziemy przez pociągowy, stukoczący korytarz, aż w końcu dochodzimy do toalet. Chociaż po zobaczeniu ich uważam, że to za dobre słowo, a odpowiednim powinien być kibel. Nie wiem jak w męskim, ale w damskim jest prawdziwy syf i wszystko śmierdzi. Nie zachęca do tego stopnia, że nawet nie myję rąk, przez wrażenie, iż nawet woda jest tutaj brudna. Po prostu wychodzę, ciesząc się, że nie zapuściłam się dalej, niż dwa kroki od samego progu. Staję przy szybie, opierając się o nią barkiem, czekam na Camerona i w między czasie oglądam szybko przemijające widoki za oknem. Kompletnie nie wiem gdzie my jesteśmy, ale dopóki nie jest to Calor, to mnie to nie interesuje. Po kilku minutach dołącza do mnie mój towarzysz.
– Czysto i świeżo – podsumowuje, uśmiechając się do mnie perliście.
Szybko wracamy do naszego przedziału, w którym to, na całe szczęście, jesteśmy tylko we dwoje. Akurat przejeżdżamy obok ciemnego lasu, więc mimowolnie podchodzę najpierw do okna, bo nie wiedzieć czemu, ale widok za nim zyskuje całą moją uwagę. Cameron robi coś intensywnie za moimi plecami, ale nie przywiązuje do tego zbyt dużej uwagi. Dopiero po chwili odzywa się, a mnie uderzają jego słowa:
– Mój telefon – szepcze desperacko. – I pieniądze. Dokumenty.
Przenoszę na niego moje nieobecne, zdezorientowane spojrzenie, nie bardzo wiedząc o czym dokładnie mówi. Dopiero po chwili omiatam przedział spojrzeniem i uświadamiam sobie, że dziwnym trafem, naszych walizek jest mniej.
– Co? Gdzie twoje rzeczy? – marszczę brwi, szukając ich wzrokiem. Obracam się wokół własnej osi raz, nie ma, drugi, nie ma.
– Nie wiem – unosi spojrzenie. – Nie ma ich.
– Ale jak nie ma? – pytam głupio, nawet nie przyjmując do siebie takiej wiadomości. Zgubić portfel? Okej. Telefon? Okej. Ale bagaż?!
– Zadajesz idiotyczne pytania, Brianne – przewraca oczami. – Nie ma, nie widzę – jeszcze raz zagląda pod siedzenie, bezskutecznie poszukując swoich rzeczy.
– Nie są idiotyczne – obruszam się. – Co teraz?
– Co się robi, jak ktoś cię okradnie?
– Złodziej jest w tym pociągu! – wołam nagle, jakby do głowy wpadł mi świetny pomysł, i chyba tak było, co nie? – Musimy przeszukać wszystkie przedziały. Na co czekasz? Idziemy.
– Uważasz, że zdążymy? – pyta z powątpiewaniem. – Może wyskoczył przez okno?
– Uważasz, że przeżyłby wyskoczenie z jadącego pociągu, trzymając walizkę? – wywracam oczami. – Już lepiej sprawdzić pociąg. Chcesz te rzeczy z powrotem, czy nie? Bo jak nie, to ja idę po kawę – zaczynam obszukiwać kieszenie za dużej o kilka rozmiarów bluzy w poszukiwaniu drobnych pieniędzy.
– Idziemy – podnosi się z fotela, kierując w stronę wyjścia. Szybko zmienił zdanie. Ruszam za nim leniwym krokiem, mocno zatrzaskując drzwi przedziału. Jeszcze tego nam brakuje, żeby ktoś zabrał moje rzeczy i Camerona... znaczy te, które mu zostały. Wychodzimy na korytarz, a naszym krokom towarzyszą miarowe odgłosy jadącego pociągu. Mamy to szczęście, że jesteśmy na samym końcu jednego z ostatnich wagonów, dlatego możemy się owocnie rozdzielić na dwie strony.
– To jak? Sprawdzasz prawą stronę, a ja lewą? – proponuję, wkładając dłonie w jedną, dużą kieszeń bluzy. Zasłaniam usta, kiedy niespodziewanie zaczynam ziewać.
– Nie mam innego wyjścia, kapitanie.
Po jego słowach odwracam się na pięcie, zaglądając do pierwszego lepszego przedziału. Uchylam jego drzwi, a kiedy zauważam, że wszyscy śpią, pozwalam sobie rozejrzeć się nieco dokładniej po wszystkich bagażach, jednak nie wchodzę do środka, aby nikogo nie obudzić. Zachowuję tak zwany bezpieczny dystans, kiedy lustruję wzrokiem każdą walizkę. Różowa, w kwiatki, czarna, beżowa. Żadna nie należy do Camerona. Następny wagon. Pusty. Następny - „oj przepraszam, pomyliłam się” - bagaż nadal nie odnaleziony. Czwarty i piąty przedział, historia taka sama jak w trzecim, a w szóstym znów każdy śpi, jak w pierwszym. I weź tu bądź mądry, człowieku. Przeczesanie wszystkich wagonów po mojej stronie zajmuje mi szmat czasu, do momentu, aż widzę biegnącego w moim kierunku Camerona. Ma w ręce swój bagaż, biegnie, cały czerwony, jego twarz zlewa się z włosami i mogę przysiąc, że wygląda, jakby ktoś go gonił. Stoję bez ruchu i z kamienną miną, a kiedy zdyszany zatrzymuje się przede mną, upuszczając swoje rzeczy na ziemię, opiera ręce o kolana.
– O, masz swoje rzeczy z powrotem – mówię sceptycznie, obawiając się o jego zdrowie. Oby nie dostał zawału, tylko tego nam jeszcze brakuje.
– Co ty nie powiesz – wbija we mnie spojrzenie, uprzednio unosząc głowę. Z każdą kolejną chwilą jego oddech wyrównuje się, a rumieńce znikają z twarzy. – Nigdy więcej, cholera, nigdy więcej.
– Poklepałabym cię pocieszająco po plecach, ale pewnie jesteś spocony, więc oszczędzę nam tego cierpienia i powiem, że będzie dobrze – odpowiadam, jednocześnie go wymijając. Sen lepi moje powieki coraz bardziej, straciłam już wystarczająco czasu na bezowocne przeszukiwanie przedziałów.
– Nie będę zatruwać powietrza, zaraz pójdę się przebrać.
– Dobry wybór – mówię głośniej, odwracając się na chwilę w stronę Camerona, po czym posyłam mu szeroki uśmiech i dwa uniesione kciuki.
Mężczyzna znika z mojego pola widzenia, więc idę szybkim krokiem do naszego przedziału. Cameron ma ze sobą swoje rzeczy, więc drogą dedukcji dochodzę do wniosku, że poszedł od razu do łazienki, aby się przebrać. Kiedy dochodzę do celu, oddycham wyraźnie z ulgą, bo wszystko jest tak, jak zostało przez nas wcześniej zostawione. Siadam przy oknie, wyciągając jedną z dużych, spakowanych przeze mnie bluz i przykrywam się nią, ciesząc się, że jest tak duża, że może posłużyć mi jako koc i spełnia się w tej roli równie dobrze. Podkulam nogi pod samą brodę, a głowę opieram o ścianę obok i w zaśnięciu nie przeszkadza mi nawet to, że moja skroń regularnie odbija się od pociągu, kiedy ten podskakuje na szynach. Zasypiam w mgnieniu oka, nawet nie wiedząc kiedy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz