Byłam zachwycona dzisiejszą jazdą. Ponownie ogarnęło mnie uczucie szczęścia i przepełniło całe ciało. Pozwoliło to jednocześnie zapomnieć o troskach dnia codziennego i problemach, która dręczyły nieustannie moje myśli. Do tego atmosfera otaczająca to miejsce ociekała spokojem. Powietrze przyjemnie pieściło płuca, a tętent końskich kopyt rozchodził się tworząc ciarki radości.
Jazda przebiegła genialnie, a nawet przekroczyła moje oczekiwania. Nie spodziewałam się, że będę robić tyle ciekawych ćwiczeń. A już szczególnie nie tego, że nawet uda mi się nieco poskakać.
- Mam nadzieję, że było okey. No i że Lian był grzeczny – powiedziała czarnowłosa.
- Było genialnie. – spojrzałam na dziewczynę, szeroko się uśmiechając. – Lian to istna perełka. Tylko pozazdrościć tak świetnie zrobionego konia.
Katfrin przytaknęła, klepiąc swojego wierzchowca. Tamten był rozrabiaką i miał niezły temperament, ale widać było, że zwyczajnie nie ufa. W jego zachowaniu akceptowalna była jedynie Katfrin, która zresztą świetnie sobie z nim radziła.
Stawiałam na to, że albo tutaj pracuje i spędziła długie lata w siodle, albo zwyczajnie to jej stajnia. Nie wypadało jednak pytać, to też zostawiłam pytanie we własnej głowie.
Po ostatnim stępie opuściłyśmy ujeżdżalnię. Schodząc z Liana poczułam delikatny ból nieużywanych wcześniej mięśni. Nawet jako osoba ćwicząca, byłam w stanie powiedzieć, że jazda konna porusza te najbardziej schowane w ciele muskuły. Dlatego też idealnie się nadawała do wyrzeźbienia sylwetki.
W stajni rozsiodłałyśmy zwierzęta i dokładnie wyczyściłyśmy ich spocone ciało. Zadziwiała mnie uroda Liana. Samo umaszczenie budziło zainteresowanie i wyjątkowość, a do tego cudowne oczy.
Zbliżyłam się do niego, kładąc dłoń na powoli wznoszących się chrapach, które następnie gładko opadały. Delikatnie sunęłam po jego gładkiej sierści, czując w nim piękno i siłę, a zarówno spokój.
Po małych pieszczotach, schowałam cały rząd i ponownie podeszłam do Katfrin.
- Dziękuję za jazdę. – wyciągnęłam rękę z ustaloną wcześniej kwotą. – Było niesamowicie.
- Cieszę się. – przyjęła zapłatę, chowając w kieszeni. – Zapraszam ponownie. Tylko wcześniej zadzwoń.
Sposób w jaki to powiedziała wyrażał dosadność, ale wcale nie chamskość. Była uprzejma, co wzbudziło we mnie pozytywne emocje.
- Wrócę na pewno. – tylko nie wiem kiedy, dodałam w myślach.
Szybkie pożegnanie i ostatni wdech tego przepełnionego końmi powietrza i udałam się do samochodu. Teraz czekał mnie powrót do szarej rzeczywistości. Nic jednak nie mogło popsuć teraz mojego wyniosłego humoru.
W domu zostałam przywitana przez Bestię, który również tryskał energią. Zadziwiło mnie to, ale zarówno ucieszyło. Po ptasiej zabawie w końcu mogłam wziąć prysznic i rozluźnić spięte po jeździe mięśnie. Zmyłam z siebie zapach majestatycznych zwierząt, a następnie ruszyłam do domowej biblioteki, gdzie czekał na mnie stos książek.
Jeszcze nie do końca byłam pewna czego szukam, ale ostatnio mocno zainteresowała mnie tematyka historyczna naszego kraju. Szukałam ciekawych opowieści, co tutaj kiedyś się znajdowało, ale nie posiadałam w zbiorze takich informacji. Nie znałam też wielu starszych ludzi mogących opowiedzieć słyszane od pradziadków plotki.
Skończyło się na tym, że przesiedziałam godzinę na oglądaniu starych albumów i rozpamiętywaniu przeszłości. Niektóre wspomnienia mocno się zatarły i już nie potrafiłam ich odtworzyć, ale pewna nadal żywo tańczyły w mojej głowie. Choć to głównie te złe powodowały największe poruszenie emocji lub zachwianie i tak już niestałych uczuć.
Kiedy niebo całkowicie pociemniało, zdecydowałam o śnie. Potrzebowałam go po wcześniej mało przespanej nocy, dlatego też udało mi się szybko i sprawnie zasnąć.
Tej nocy koszmary odeszły, a ja cieszyłam się pełnymi godzinami snu. Poranek okazał się jeszcze zimniejszy niż wczoraj, a ja musiałam znów wcześnie zwlec się z łóżka. Zaskakujące, że kiedy zostaje do tego zmuszona bardziej mi się nie chce niż wtedy, kiedy sama od siebie tak wstanę.
Za oknem widać było powolne przejaśnienie się i krążące nad miastem deszczowo śniegowe chmury. Po porannej rutynie przyodziałam ciepły golf, okryłam się najcieplejszą zimową kurtką i wyruszyłam na miasto. Żwawo maszerowałam w kierunku kawiarni Verde.
O tej porze jak zwykle nie było żywej duszy. Wszyscy odpoczywali po ciężkim tygodniu pracy. Jednak na mnie czekało mnóstwo pracy. To na weekendach najwięcej zajęć oczekiwało właśnie w kawiarni. Wielu ludzi przychodziło posiedzieć, pary poromansować, a rodziny odpocząć i miło spędzić czas.
Kiedy wkroczyłam do pomieszczenia, w którym przyszło mi pracować poczułam znajomy zapach. Wyczuwałam mieloną kawę, słodkie ciasta i jeszcze jeden nieznajomy mi zapach. Niemal od razu przydzielono mi sprzątanie całego lokaju. Nawet lubiłam to zajęcie, bo nie musiałam wtedy rozmawiać z ludźmi i kontrolować własnego języka. Po prostu zajmowałam ręce, a myśli gdzieś odpływały.
Tak zleciał mi czas aż do po południa, gdzie w końcu kończyłam zmianę. Zabrałam na drogę do domu kubek z gorącą herbatą i ruszyłam w kierunku domu.
Nagle stając w drzwiach kawiarni, poczułam, że na kogoś wpadam. Moja herbata niefortunnie wypadła z rąk i poleciała w nieznanym mi kierunku. Ja zaś dostałam w nos i gwałtownie cofnęłam się do tyłu. Zaskoczona sytuacją spojrzałam na ofiarę i jednocześnie zamachowca, z którym właśnie się zderzyłam. Zdziwiłam się kiedy ujrzałam Katfrin z miną tak samo zdzwioną jak moja.
- Nic Ci nie jest? – spytałam, zakładając własne włosy za uszy.
- Na szczęście nie. – zaśmiała się, ale nie byłam pewna czy mogę to uznać jako znak, że nic się nie stało. – Szczelny kubek.
Wskazała palcem, a ja poczułam ulgę widząc, że kubek termiczny się nie otworzył.
- Przepraszam. – rzuciłam, schylając się po kubek. – Nie zauważyłam Cię.
Katfrin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz