Strony

8 lut 2020

Od Caina cd. Candice

Pozostawić w przeszłości jako chwilowe złudzenie... Gdybym tylko był zdolny do takich wielkich rzeczy, jak przebaczanie, nierozpamiętywanie przeszłości, zapominanie o wszelkich krzywdach i pozostawienie tego, co było za sobą. Jednak nie jestem w tym najlepszy. Tym bardziej że Harvey doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo ryzykownie postąpił, a mimo tego jeszcze się postawił. Doprawdy, ironia losu.
Co do jednego nie mam wątpliwości. Do tego, że obydwoje pragną zażegnać ten konflikt, chociaż ja się doskonale bawię, ignorując Lawsona na każdym kroku, dając mu naprawdę delikatnie do zrozumienia, że już raz odwalił coś, za co cudem go nie wywaliłem z zespołu. To, że mu zależy, było widoczne jak na białej kartce. Harvey był pod tym względem aż irytująco czysty. Jak zawsze bezkonfliktowy i gotowy wyciągnąć pierwszy rękę. A wiedział, że może ją stracić, bo sam bym mu ją uciął aż przy ramieniu. Tylko że jego ręka jest mi też potrzebna i tu zaczyna się wewnętrzny konflikt. Mimo tego i tak trąca kijem mrowisko.
Mniej interesuje mnie sprawa pogodzenia się z Harveyem, a to, że już nie taka nowa Nowa przyznała się do przejrzenia piosenek, które napisałem. Tak, wyłącznie ja. Nie jakiś fałszywy przyjaciel, który mi kiedyś w tym pomagał. Ja.
Wracając jednak i nie roztrząsając tego, jak bardzo z tego powodu poczułem się zadowolony, słuchałem starań Candice, żeby się ze mną dogadać.
- Nigdy nie byłem dobry w relacjach międzyludzkich - dziewczyna przygląda mi się uważnie, jakby to wyznanie było dla niej ogromnym zaskoczeniem. No dobrze, sprawdźmy ją - Jestem raczej introwertykiem, który zdecydował się zostać gwiazdą. Hipokryzja, co nie? - unoszę brwi razem z kącikami ust.
- Zdziwiłabym się, gdybyś nie okazywał dwóch skrajności - wzrusza ramieniem, jednocześnie odpowiadając.
- Hipokryzja to wada - zaznaczam dobitnie - Nienawidzę jej u innych. I u siebie także. Czasem mam wrażenie, że składam się z samych wad, które w określonych sytuacjach przekształcają się w pozytywy mojej osobowości - wolałbym teraz próbować wyczytać z jej wyrazu twarzy to, co teraz myśli, ale jest dla mnie w tym momencie nieodgadniony. Poza tym, że zboczyłem z tematu.
- Mam potwierdzić? - po jej twarzy przemyka cień złośliwości i cholera, ale podoba mi się.
- Uświadomię ci coś, kochanie, bo chyba nie do końca rozumiesz, w jakim gównie znalazł się Harvey. Moja tragedia to otwarta rana, którą każdy może dźgnąć i zobaczyć. Moja narzeczona zostawiła mnie publicznie dla byłego najlepszego kumpla, po tym, jak gazety ujawniły, że pieprzyła się z nim, gdy jeszcze byliśmy razem. Tyle że akurat byłem w trasie. Jestem uzależnionym idiotą, zgorzkniałym dupkiem, którego blizny może zobaczyć każdy. Moja dusza jest pusta, bo pozwoliłem jej się kurwić. Podpisałem obiecujące kontrakty ze znanymi wytwórniami i dostałem gruby hajs. Od tego momentu dyktują mi każdy krok. A to, czego ze mnie jeszcze nie wyssały, zostało zabrane przez tłum. Kiedy wychodzisz na scenę, oddajesz ludziom wszystko. To, czego pragną. A potem budzisz się następnego dnia i robisz to samo.
- To dlatego tak się zachowujesz?
Opieram głowę o ścianę i zaciskam usta.
- Dość tego filozoficznego pierdolenia - kończę ten temat, nim zawędruje zbyt daleko - Jak wygląda twoje życie erotyczne, cukiereczku? - oczy dziewczyny powiększyły się i dam sobie rękę uciąć, że policzki zaczerwieniły. Unoszę brew i czekam na odpowiedź.
- Słucham? Ty mnie nawet nie znasz!
- Dobra, niech będzie dobitniej - wzdycham - Ile fiutów widziałaś w swoim życiu? Ile ty masz w ogóle lat? Dziewiętnaście? Dwadzieścia? Poza tym, wyglądasz, jakby trzeba było nad tobą popracować. Szacuję, że od dwóch do czterech.
- Po pierwsze - unosi palec do góry z taką miną, jakby czuła się z tego powodu urażona - Mam dwadzieścia jeden lat. To wystarczy, bym mogła legalnie pić w każdym kraju, w którym sprzedają alkohol. I dobrze, bo pracuję z tobą i na pewno będę go potrzebować w ciągu...
- Trzech miesięcy - dokończam. Rudowłosej rzednie mina, a ja za to chytrze się uśmiecham - Poza tym doskonale wiem, że nie zamierzasz pić. Ani dzisiaj, ani nigdy. Jak brzmi "po drugie"?
- Po drugie, to nie twoja sprawa, ilu facetów miałam w życiu albo z iloma spałam. Jeśli lubię perwersyjne rzeczy lub być przytulana na łyżeczkę przez delikatnego kochanka, jednocześnie trzymając przy piersi pluszowego misia, to też nie twoja sprawa. I na koniec - pokazuje mi środkowy palec ze słodkim uśmiechem - Nie wiem, czy powiem to wystarczająco dobitnie, ale spróbuję. Twoje sztuczki na mnie nie działają. Wytrzymam w tej robocie. Lepiej się do mnie przyzwyczaj.
- Wiesz, że będziesz sama pośród grupy? Przez bite trzy miesiące. W moim towarzystwie. Naprawdę wierzysz, że uda ci się oprzeć? Nie sądzę.
- W takim razie jeszcze mnie nie znasz.
- Zamierzam cię poznać. Dosyć dogłębnie, nie ukrywam, ale jestem też cierpliwy. I mam w zwyczaju doprowadzać rzeczy do końca.
- Czy możemy wrócić do tematu?
No jak tu odmówić tej słodkiej kruszynce, która chyba ułożyła sobie w głowie każde słowo tak, aby nie powiedzieć czegoś, co spowodowałoby, że zareaguję inaczej, niż się spodziewa. I choć nie znała bezpośrednio powodu, dlaczego aż tak spinam się z Lawsonem o to, zapewne nie chciała być głównym powodem tego... lub ktoś jej kazał.
No tak, ład i porządek Savannah powinien zostać jakoś specjalnie wyznawany przez ludzkość. Jej perfekcjonizm kłóci się brakiem harmonii rzeczy, a tym bardziej z bałaganem, który sam powoduję. Zaczynam podejrzewać, że każdy układa jakiś plan działania, rubryczkę z poleceniami "co, jeśli..." albo "jeśli nie to, wtedy...", tak jakbym był bossem na końcu każdego aktu gry.
- Podejrzewasz, czy tak sądzisz? - unoszę brew, układając wygodnie plecy na poduszkach i splatając swoje palce, kładę dłonie na brzuchu - W końcu, jak sama stwierdziłaś, on cię zna dwa tygodnie, ty jego też. Skąd możesz wiedzieć, że będą to szczere przeprosiny?
- Nie bierz mnie pod włos. Rozmawiałam z nim i sądzę, że chce. Za to ty niezbyt się do tego palisz - denerwuje mnie to, że cokolwiek Harvey powie, ona wierzy w jego czystość i niewinność. W to, że chce się pogodzić, wiem już od dawna, ale dlaczego to ja niby jestem ten najgorszy? Bo otwarcie pokazuję niechęć?
- Nie wiesz, co między nami jest, może mam swoje powody, aby go nie znosić?
- Myślałam, że jesteście przyjaciółmi - wzrusza ostrożnie ramionami i wlepia we mnie swoje wielkie, zielone oczy, jak mały szczeniaczek.
Błagam, to takie niewinne, że aż mam ochotę przewrócić oczami. Jeśli nie przestanie tego robić, to chyba będę musiał znaleźć kogoś do ulżenia sobie.
- Nie zwierzam się na temat moich relacji z ludźmi, ale powiedzmy, że nawet pomiędzy przyjaciółmi istnieją konflikty. Myśl co chcesz, ale Lawson zasłużył na moje potępienie.
- Wierzę, że twoja ocena jest słuszna - mrużę oczy i nie odpowiadam. Nie będę ukrywał, że lekko jestem zdziwiony tymi słowami. Tego, że przesadzam, prędzej bym się spodziewał usłyszeć. Pozwalam dziewczynie kontynuować - Dobrze, niech będzie jasno i prosto. Harvey mnie nie interesuje i nic między nami nie będzie. Mam ci to obiecać jak pięciolatkowi?
To, czy wszystko jest zażegnane, zobaczę dopiero po czasie. Jestem nieufny i nauczony, że nie wierzy się ludziom na słowo. Będę obserwował, dopiero wtedy uwierzę. Jedyne, co mnie teraz przekonuje i jestem niemal w tym upewniony, jest to, że Candice kończy ten spór, który według niej jest pozbawiony sensu.
- Masz mnie nie okłamywać, to możesz obiecać, bo to, że coś między wami jest, może być tak prawdopodobne, jak to, że zacznę interesować się jodłowaniem. Czyli nigdy.
- Więc cały czas chodziło ci o...
- O nic mi nie chodziło - przerywam jej, zanim zdąży dokończyć pytanie - Po prostu masz się trzymać z daleka od Lawsona, on od ciebie też. Rozmowa? Spoko. Całowanie się potajemnie w kuchni? Nie spoko. Wszyscy wszystko wiedzą? Tak? Super, także koniec tematu. Sprawa załatwiona. Nie będę polował na Harveya na każdym kroku. Czy ty, a raczej Savannah jesteście usatysfakcjonowane? Myślę, że wystarczająco. Jeśli coś mi się nie spodoba, to sprawię, że ta trasa stanie się jego koszmarem. Rozumiesz, Snow? Bo twoim to jest ona od początku.
- Bardziej niż myślisz.
- Świetnie. A teraz wyjdź, bo przerwałaś mi samotne kontemplacje w bólu i cierpieniu, nienawidząc trzy czwarte wszechświata.
No proszę, wrócił mój opryskliwy dupek, traktujący ją, jak niepotrzebne skarpetki z dziurą na palcu. Słyszę jak bije mi brawo, dumny z tego, że po raz kolejny jej niechęć do mnie pewnie wzrosła o kolejne dwa stopnie, zanim zdążyła zmaleć po tym, jak zgodziłem się pogodzić z Harveyem.
- Hawthorne!? - odwracamy oboje głowy w kierunku dobiegającego z salonu donośnego głosu Finnegana. Przewróciłbym oczami, gdyby nie ból egzystencjalny, wynikający z tego, że znowu nie jestem w stanie napisać niczego, co nakarmi moje wygórowane oczekiwania wobec muzyki.
- Jeszcze tego brakuje - mruczę pod nosem, bardziej sam do siebie. Zanim dziewczyna zdąża odwrócić w moim kierunku głowę, do pokoju wchodzi ostrożnie Eric. W przeciwieństwie do Jaspera, posiada on szacunek do mojej prywatności i nie wbija mi, jak Joanna D'arc na imprezę średniowiecza.
- Chcesz dostać rozpiskę koncertów? - pyta raczej retorycznie, bo to brzmi bardziej jak rozkaz - Tobie też się przyda - zwraca się do Candice i stuka w zegarek - Macie być za chwilę u mnie w salonie - chwyta klamkę i zamyka drzwi.
Podnoszę się ze swojego wygodnego miejsca, zabieram gitarę i odkładam ją na stojak.
Tyle miałem ze swojego świętego spokoju, trwał on może z pięć minut. Nie jestem Bogiem, żeby w pięć minut wymyślić genialny utwór, ale najwyraźniej wszyscy wokół mają to w dupie, bo przecież w każdej chwili mogę wyczarować znikąd butelkę i się nawalić. Chciałbym, naprawdę bym chciał pstryknąć palcem i dostać to, czego chcę, ale niestety natura nie obdarzyła jeszcze nikogo nadnaturalnymi mocami.
Otwieram drzwi i wychodzę, nie zwracając nawet na cicho drepczącą za mną Candice, która zajmuje jak zawsze bezpieczne miejsce na uboczu, aby być jak najmniej widoczna pośród tej bandy debili.
Eric popatrzył tylko na nas krótko, jakby chciał wyczytać po naszych minach, czy jesteśmy gotowi. Na co, to się dopiero okaże, ale jak zwykle nie obchodziło mnie nic poza swoimi wytyczonymi celami.
- Wysłałem każdemu plik na telefon, bo wątpię, aby te kartki przeżyły dłużej niż pięć minut w całości - macha w powietrzu białym papierem, a potem zgniata i wyrzuca za siebie. Nigdy nie byłem jakoś bardzo pro-ekologiczny, ale za to domyślam się, dlaczego jest tak bardzo sfrustrowany, chociaż oczywiście tego nie pokazuje.
- Skoro nam to wysłałeś, to po co kazałeś nam się ruszyć do ciebie? - Harvey przestaje gapić się wymownie w stronę mojej opiekunki i całe szczęście, bo przemknęło mi przez myśl, żeby jednak zmienić zdanie i dalej poznęcać się nad Lawsonem.
- Bo jest kwestia, którą omówimy.
- Czyli od razu się na nią zgodzimy? - rzucam z cichym prychnięciem. Niepotrzebny był tu nawet znak zapytania, b kwestia ta była oczywista.
- Tu nie ma na co się zgadzać, bo to jest postanowione - Finnegan drapie się karku, spoglądając w telefon, a potem go chowa. A naprawdę rzadko to robi, bo wisi na nim cały dzień, załatwiając sprawy związane z zespołem i tym podobne rzeczy. Gdy tego nie robi, też siedzi, mogę się założyć, że wtedy piszą z Savannah jakieś niestworzenie degenerujące rzeczy, o których nie chciałbym wiedzieć. To tak jak przypadkowe usłyszenie, co twoi rodzice robią w nocy w sypialni.
- Dlaczego mnie to nie dziwi.
- W Ennan, stolicy Fydorie organizowany jest bal charytatywny, na który idziemy bezdyskusyjnie - przynajmniej pominął część rozwodzenia się nad tematem i tysięcy ostrzeżeń, jak to robi nasza agentka - Liczę, że nie macie żadnych pytań, bo to chyba jasne.
Nie muszę też zaznaczać, że na sam dźwięk słowa "bal" aż się skrzywiłem. Spotkań towarzyskich też nie lubiłem, mogę rzecz, że mało rzeczy na świecie podchodziło pod mój gust, ale wymowny wzrok menadżera skierowany w moją stronę mówił, że tak jakby no nie mam wyjścia.
- Będzie darmowe jedzenie? - Jasper uśmiecha się szeroko, jakby wiedział, że pytania to rzecz, która jeszcze bardziej podgotuje Erica.
- Tak.
- Rozumiem, że jesteśmy zaproszeni jako pojedyncze osoby? - mężczyzna głośno wypuszcza powietrze na kolejne pytanie, ale odpowiada.
- Tak.
Unoszę kącik ust i łapię kontakt wzrokowy z Morriseyem, która posyła mi delikatny znak, że teraz moja kolej.
- Muszę tam się pojawić, czy mogę zmyślić, że wzięła mnie bardzo ciężka choroba? Albo nie wiem... umarłem i planuję swój pogrzeb?
Matko, sam jestem zaskoczony swoim sceptycznym nastawieniem i wizją zniszczenia.
- Idziesz, Cain, chyba że chcesz jeszcze bardziej wkurwić Savannah.
- A darmowe picie? - Eric ściska nasadę nosa i zaciska powieki.
- Nie możecie wziąć przykładu z Candice i nie zadawać debilnych pytań? - prycham pod nosem na te głupie porównanie, a potem ogląda się za siebie i zatrzymuję wzrok na rudowłosą. Mierzę ją spojrzeniem, jak to zawsze zwykłem robić, całkiem bezczelnie. Ona oczywiście przyjmuje postawę obronną.
- Snow po prostu nie ma wyjścia. Tam, gdzie ja, tam i ona. Prawda, cukiereczku?
- Wal się. I przestań mnie tak nazywać.
- Podążasz za mną jak zakochany szczeniaczek, co w efekcie niszczy twój szacunek do własnej siebie. Mam rację?
Jeśli ktoś ciekawy kiedyś spyta, czy mi się to kiedyś znudzi... nie, takie coś nigdy się nie nudzi.
- Może, ale to nie zmienia faktu, że posiadam więcej szacunku do swojego buta niż do ciebie.
Słyszę tylko, jak Jasper prycha, powstrzymując śmiech.
- Komuś się tutaj udziela humor Hawthorne'a - rzuca mało dyskretnie na cały salon.
- A dziwisz się? Gdybym spędzał każdą swoją wolną chwilę z tym dupkiem, też byłbym zrzędliwy - dopowiada Eric i od tej chwili każdy jest pewny, że ma dzisiaj wyjątkowo beznadziejny humor - Dobra, pięciolatki, patrzeć mi na usta i zrozumieć, że to arcyważne. Czy wszystko wszyscy zrozumieli?
- Savannah przyjechała na dosłownie jeden dzień, a ten już gada dokładnie jak ona.
- Nie zaliczył, to się jakoś musi pocieszać - odpowiadam Jasperowi.
- Jak ja was czasem nienawidzę - mówi pod nosem menadżer - Sprawdzicie łaskawie rozpiskę, czy mam wam to sam otworzyć.
- Nix? - odzywa się po długiej ciszy Harvey z nie za ciekawą miną i lekkim skrzywieniem na twarzy.
- Ha! Wygrałem! - Jasper klaszcze w dłonie i wyciąga jedną z nich do przodu - Stówa idzie do mnie, panowie.
Unoszę niechętnie wzrok na kumpla i przewracam oczami na widok jego zadowolonej miny. Wyciągam portfel z kieszeni i zabieram z niego określoną kwotę, wręczając chłopakowi w dłoń.
- Masz i się udław.
- A trzeba było mnie słuchać - Morrisey zbiera od każdego pieniądze, a potem zadowolony opada z powrotem na kanapę, chowając swoją zdobycz do swojej kieszeni.
- Ostatnim razem, jak cię któryś z nas posłuchał, wylądował w pace na dwadzieścia cztery godziny.
- No co wy, było śmiesznie, po prostu Harvey nie umie uciekać.
- Chyba po prostu jako jedyny myślę logicznie.
- Przecież Eric wpłacił kaucję, nic się nie stało.
Sprawdzam w czasie tego niezmiernie ciekawego dialogu spis państw i miast, w których mamy grać. Nie będę kryć, gratuluję Savannah załatwienia tego wszystkiego w i tak krótkim czasie, który nam został. Ja bym się z tym wcale nie spieszył, ale gdy tylko to usłyszała, oczywiście zaczęła narzekać na moją dezorganizację. Przewijam beznamiętnie palcem listę, jakby wcale to nie było moja pierwsza trasa od dłuższej przerwy, zresztą naprawdę ważna dla kariery mojej i całego zespołu.
Wiedziałem, jak bardzo każdy cieszy się z tego powodu, tym bardziej, że poprzednia była wielką klapą, bo postanowiłem nie przyjść na koncerty albo być na nich pijanym. Tak, nikt też wtedy nie powiedział mi prosto w twarz, że zjebałem, choć prawda też jest taka, że wcale nie musiał. Sam to doskonale wiedziałem. Jednak i teraz nie mogę obiecać, że tak się nie stanie.
- Skoro wszystko jest jasne i sprawa tego, że w trasie NIE WOLNO nikomu iść do więzienia, jak to przed chwilą sobie wyjaśniliśmy, też jest oczywista, i nikt nie ma więcej pytań, możecie iść - Eric wskazuje ręką na drzwi, odwraca się, ale zaraz szybko robi kilka kroków w moją, a raczej w stronę Snow - Aha, my musimy jeszcze porozmawiać.
- Ja właściwie też - zaraz obok mnie staje Harvey, a ja unoszę głowę, przyglądając im się uważnie, a z racji tego, że jestem podejrzliwym dupkiem, ta sytuacja wydaje mi się nadzwyczajnie dziwna.
Nie mam ochoty rozmawiać z Lawsonem, ale powiedziałem rudej, że przestanę go dręczyć.
Spoglądam najpierw na nią, ale po minie widzę, że nie wie, o co chodzi, więc przenoszę wzrok na Finnegana.
- Mam z nią porozmawiać tylko na temat jej obowiązków podczas trasy - mówi, ale i tak mu nie wierzę.
Nie mówię nic, tylko odwracam się plecami do nich i wychodzę z pokoju.
- Jak skończycie, zapraszam cię z powrotem do mnie, cukiereczku - rzucam głośno z przekąsem i idę do siebie.
Nie zamykam za sobą drzwi z impetem, jak to mam w zwyczaju, bo wiem, że Harvey uparcie idzie za mną. Wchodzę do kuchni, biorę z lodówki sok pomarańczowy i nalewam sobie go do szklanki. Słyszę, jak chłopak staje w przejściu i wzdycha, jakby obarczony problemem. Nie odwracam się, bo nie do mnie należy zaczęcie tej bezsensownej rozmowy.
- Chyba domyślasz się, na jaki temat chcę porozmawiać - zaczyna, a ja unoszę brwi, udając zdziwionego i opieram się o szafkę.
Nie przypadkowo wybrałem akurat kuchnię do przeprowadzenia tej rozmowy. Podchodzę go psychologicznie, a on o tym wie.
- Błąd - unoszę palec w górze i wypijam zarazem całą zawartość - Ja wiem, na jaki temat próbujesz ze mną porozmawiać. Wyjaśniłem wszystko Candice, liczyłem, że sam załapiesz i nie będziemy musieli rozmawiać.
- Zachowujesz się jak obrażona księżniczka - prycha, a ja mrużę oczy.
- Nie wkurwiaj mnie, Lawson. Tym bardziej przed trasą.
- Ja nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku.
Cóż za nagła zmiana. Tak jakbyśmy tego nie robili od początku.
- Och, bardzo mi przykro, bo będziesz musiał. Zawsze udajemy, że jest wszystko w porządku. Od pieprzonych paru lat.
- Candy pewnie wyjaśniła ci, że pomiędzy nami nic nie ma. A to w kuchni... chwila słabości i tyle - zaciskam i prostuję palce, usilnie myśląc nad tym, jak bardzo w tym momencie mam ochotę go stąd wyrzucić.
- Mam ci, kurwa, współczuć? Powiedzieć - "Oh, no przecież! Nic się nie stało"?
- Nie chcę ponownie się kłócić i doskonale o tym wiesz, Hawthorne. Nie wiem, dlaczego to podjudzasz.
- Bo mi się tak podoba. Zrobisz jeden błąd, jeden krok w nie tę stronę, co trzeba, a wylecisz szybciej, niż myślisz.
- Mam się do niej nie odzywać, bo ty tak chcesz?
- W końcu załapałeś - klaszczę w dłonie - Najlepiej to nawet nie patrz, będę pewny.
- Jasne, jak sobie życzysz, palancie - rzuca obrażony.
To jest moment, w którym następuje zgoda. Spuszczam wzrok i uśmiecham się z przekąsem, tak dobrze mu znanym.
- Niezmiernie mi miło, kutafonie.
- Brakowało ci nieokazywania mi szacunku na każdym kroku? - wydaje się mniej spięty, tak jakby na początku tej rozmowy oczekiwał, że zaraz wyciągnę nóż i naprawdę odetnę mu rękę.
- Niezmiernie, a teraz spadaj, zanim będę musiał przesłuchać jeszcze jedną osobę.
Owszem, interesowało mnie, co takiego Eric miał do omówienia z Nową. Lubiłem wtykać nos w nie swoje sprawy, ale rzadko to robiłem, bo większość rzeczy mimowolnie nie była dla mnie ciekawa. Coś, co interesowało większość, nie miało dla mnie większego znaczenia.
- Ona nie jest taka zła. Nie wiem naprawdę, dlaczego traktujesz ją w sposób, na jaki nie zasługuje - na chwilę zatrzymuję na nim wzrok, analizuję, lecz nie to, co powiedział, tylko to, czy Candice naprawdę była warta aż tyle jego uwagi.
- Wiem. Nie powiedziałem, że nie jest dobra. I nie powiem ci, dlaczego jestem wobec niej ostatnim... a właściwie, wiesz, dlaczego Eric ją zawołał?
- Nie i mam nadzieję, że ona ci też nie powie. Zdychaj z ciekawości.
- Spierdalaj.
- A jak ci idzie pisanie?
- Nieźle - mam ochotę uciąć sobie język za to kłamstwo, ale chciałbym nawet sam w nie wierzyć. Mam twórcze zastopowanie i nie boję się tego przyznać, ale gdy w twojej głowie kotłuje się tyle rzeczy naraz, nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie chociaż iskry tego, co chciałbyś stworzyć. To mnie wkurwiało, ale znalazłem swój złoty środek. Który obecnie pałał do mnie nienawiścią na każdym kroku. A ja sam tylko to zaostrzałem.

Candice?

3182 słów

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz