Strony

14 kwi 2020

Od Gabriella CD. Sashy

- Aaron idioto! - krzyknąłem na niego kiedy zobaczyłem, że właśnie daje CZEKOLADĘ Aresowi. No ja pierdole, czy on kurwa nie wie, że zwierzęta nie mogą czekolady!?
- Co ty ode mnie chcesz? No sam chciał! - powiedział zbulwersowany, spojrzałem na niego jak na idiotę, w sumie prawie cały czas tak na niego patrze więc ten wzrok nie robił już na nim wrażenia. Czemu ja nadal się z nim przyjaźnie?
- Sam chciał? Kurwa psy nie mogą czekolady idioto. - odpowiedziałem mu i przywołałem do siebie Aresa dłonią. Pies podniósł się i usiadł tuż obok mojej nogi. Pogłaskałem go po pysku, a ten uniósł go i spojrzał w moje oczy. Grzeczny pies, bardzo dobry stróż zresztą.
- Skąd kurwa miałem wiedzieć?! - zapytał Aaron i zły przyjął minę obrażonego. No tak jeszcze mi tutaj jest potrzebny chłop z okresem. No pierdolca dostanę dziś.

- Te psy znasz od szczeniaka. Jak kurwa mogłeś nie wiedzieć by nie dawać im czekolady? - zapytałem z niedowierzaniem. Nieraz nie wierze w idiotyzm tego chłopaka. Naprawdę. Przechodzi samego siebie.
- No zapomniałem może? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Westchnąłem jedynie i pokręciłem głową z niedowierzania.
- Nie ważne. Nie mam czasu na takie pierdoły. Idziemy do stajni. Rusz dupę. - powiedziałem, a ten zeskoczył z blatu i ruszył za mną. Oczywiście cała piątka psów poszła także za nami. Bo jak inaczej. Zresztą ich towarzystwo mi nie przeszkadza. Bardziej denerwuje mnie mój kochany przyjaciel. Ale nie ważne. Wyszliśmy na tył domu gdzie znajdowała się ogromna stajnia, do której wszedłem.
- Za pięć minut ma być kupiec. Zajmij się czymś pożytecznym i zostaw mnie na ten czas. Możesz nawet się z psami pobawić. Albo nie wiem... weź Wenus na ujeżdżalnie. Albo nie... jej lepiej nie. Lepiej Amora jak już. - zacząłem mówić do chłopaka, który zapewne po trzydziestu sekundach przestał mnie słuchać, ale cóż. Nadzieja upiera ostatnia.
- Dzień dobry. - usłyszałem zza swoich pleców. Odwróciłem się na piecie i spojrzałem na mężczyznę. Tak to zdecydowanie mój kupiec. Nie przyjechał sam, zresztą oni nigdy nie są sami. Przecież każdy musi obserwować jaki to on nie jest bogaty i ile wydaje na konie. Musi wzbudzić zazdrość i podziw. Jest to oczywisty fakt.
- Dzień dobry. - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się sztucznie. Oczywiście ani on, ani jego "przyjaciele" nie zwrócą uwagi, czy ten gest jest szczery. Jednak z przyzwyczajenia do takich sytuacji chociaż uniosę kąciki ust.
- Nazywam się Henry Edison. - przedstawił się i podał mi dłoń.
- Garbiell Nowel. - przyjąłem jego rękę i uścisnąłem ją.
- Przyjechałem zobaczyć siwą klacz arabską. - powiedział, a ja skinąłem głową.
- Zapraszam za mną. - rzekłem i ruszyłem wgłąb stajni. Oczywiście po drodze moi goście zatrzymali się przy niektórych koniach pytając o to czy są na sprzedaż i w jak się sprawują.
- Ta klacz jest cudowna. Widać, że ma charakter. - powiedział mój kupiec zatrzymując się przy Wenus, która wychyliła akurat pysk i zaczęła nim machać gdy mnie zobaczyła. Zapewne myślała, że przyszedłem do niej. Podszedłem do klaczy i pogłaskałem ją po chrapach.
- Tak ma charakter. Nawet duży. Zresztą jest jeszcze młoda. - odpowiedziałem, a klacz wycofała się do środka boksu i zaczęła grzebać kopytem w słomie chcąc jakby pokazać mi bym wszedł do niej i się nią zajął.
- Oferuje ci za nią...
- Nie jest na sprzedaż. - przerwałem mu jednak, a ten spojrzał na mnie zbulwersowany. Jak mogłem mu przerwać?! Co to za kultura?!
- Rozumiem czyli to prywatny koń.
- Jest moja. - odpowiedziałem jedynie, a Wenus zarżała jakby na potwierdzenie moich słów.
- Dobrze. Wróćmy do mojej klaczy. - powiedział Henry, a ja skinąłem głową zadowolony ze zmiany tematu.
- Klacz ma sześć lat, od trzech lat jest już pod siodłem. W korytarzu skaczę do stu czterdziestu. Z jeźdźcem do stu dwudziestu. Predyspozycje ma na więcej. Jest dość wysoka jak na arabkę. Sprawuje się dość dobrze, dała nam jednego źrebaka, także można go zobaczyć. - zacząłem mówić o klaczy, którą Henry planuje kupić.
- Jeździła pod tobą? - zapytał, a ja skinąłem głową.
- Jeździłem, wręcz sam ją układałem. Jest dobrym koniem. Posłuszna i lekka na wodzy. - powiedziałem i zatrzymałem się przy klaczy, otworzyłem boks pokazując ją.
- Nazywa się Irma. - rzekłem, a Henry mierzył Irme spojrzeniem. Podszedł do klaczy, która podniosła pysk i także zrobiła krok w stronę mężczyzny. Zrobiło to na nim wrażenie. Bardzo dobrze malutka... rób tak dalej, a skoszę go na większą sumę niż myślałem. Sama klacz jest warta około sto pięćdziesiąt avarów, patrząc na jej geny, wygląd, osiągnięcia i oczywiście umiejętności. Czekam, aż Henry zachwyci się gdy zobaczy jak ta klacz chodzi. Sam żałuje, że ją sprzedaje, jednak nie miałbym czasu na kolejnego konia. Powiedzmy sobie szczerze, to za dużo.
- Weźmy ją na ujeżdżalnie. - powiedziałem i wziąłem uwiąz z haczyka na drzwiach boksu. Podszedłem do klaczy i podpiąłem go do kantara.
- Mogę? - zapytał Henry patrząc na uwiąz.
- Oczywiście. Proszę. - powiedziałem i oddałem w jego dłonie klacz. Wyszliśmy z boksu, a mężczyzna był coraz bardziej zachwycony klaczą.

- Ale go skosiłem! Wiedziałem, że wyciągnę z tej klaczy dużo. Ale nie wiedziałem, że aż tyle. - powiedziałem do Aarona, który właśnie wyjadał moje lody. Ten chłopak zdecydowanie za dużo czasu spędza w moim domu.
- Mówiłeś, że klacz dobrze się zapowiada, więc on też z niej pewnie wyciągnie. - odpowiedział i wzruszył ramionami.
- Wow... czy ty powiedziałeś coś mądrego? Czy to w ogóle możliwe? - zapytałem zszokowany. Naprawdę! Dawno nie usłyszałem czegoś mądrego od niego.
- Tak możliwe. - odpowiedział zbulwersowany i westchnął go jego ulubione lody się skończyły. Bo to wcale nie tak, że on zjadł je całe.
- Tak klacz ma bardzo duże predyspozycje. Jednak powiedzmy sobie szczerze. Klacz musi zacząć wygrywać masę zawodów by mógł sprzedać ją w dobrym wieku za większą sumę niż ją sprzedałem. - odpowiedziałem mu na wcześniejsze stwierdzenie.
- Rozumiem. Zostanę u ciebie dziś na noc. - powiedział zmieniając temat, a ja wzruszyłem ramionami.
- Spoko, ale ja wychodzę wieczorem. Mam sprawę do załatwienia. - odpowiedziałem, a on skinął głową. Aaron bywał u mnie tak często, że przebywanie samotnie w moim domu nie sprawiało mu problemu.

- Zdecydowanie nie chce robić ci problemu. Ale wiesz... muszę. - powiedziałem do chłopaka, który niedawno wyszedł z monopolowego. Siedziałem na masce swojego tymczasowego samochodu i i paliłem papierosa.
- Jaki problem? O co ci chodzi dzieciaku? - zapytał mężczyzna, a ja wywróciłem oczami. Tak zdecydowanie to jest najlepszy moment w całym tym zdarzeniu. Udawanie, że się kogoś nie zna, że nie miało się z nim styczności.
- Mówi ci coś nazwa Parker? - zapytałem i wyrzuciłem połowę papierosa na chodnik ponieważ dym już drażnił moje gardło. Uniosłem spojrzenie na mężczyznę, który teraz trochę inaczej patrzył na sytuacje. W jego oczach można było zobaczyć lekkie przerażenie, które próbował ukryć. Marnie mu to szło.
- Nie wiem o kim mówisz. - powiedział i ruszył w swoją stronę nerwowo przebierając nogami. Westchnąłem bardzo głęboko i zeskoczyłem z maski samochodu. Spojrzałem na drugą stronę ulicy gdzie czekał na mnie William. Skinąłem mu głową, a ten ruszył od razu za starszym mężczyzną. Ja także poszedłem za nimi, jednak odczekując chwilę. Przejrzałem jeszcze chwilę telefon i wyjąłem kolejnego papierosa idąc w uliczkę gdzie niedawno zniknął mężczyzna. Zapalniczka pozostała w mojej dłoni w razie gdyby trzeba było użyć pięści. Uwierzcie mi cios jest gorszy gdy zaciskasz na czymś palce. Kiedy wszedłem w uliczkę spoiła mnie ciemność, oczywiście nie aż taka bym nie widział jak William niemal pięćset metrów dalej właśnie przykłada pistolet do głowy starca.
- Drogi Jonathanie liczymy na to byś spokojnie wrócił do domu. Jednak będzie to możliwe tylko i wyłącznie gdy będziesz posłuszny. - powiedziałem z lekkim uśmiechem kiedy wreszcie stanąłem przed nim. William stał z kamienną miną jakby wymierzanie bronią i zagrażanie czyjemuś życiu było dla niego normą. W sumie... Will jest u nas już bardzo długo, nie raz to robił.
- Oddam kasę, potrzebuje miesiąca. - odpowiedział, a ja skinąłem głową.
- Nie mamy tyle czasu. Daje ci dwa tygodnie. - rzekłem bawiąc się zapalniczką w swojej dłoni.
- Nie dam rady... - powiedział zrozpaczony kręcąc głową, westchnąłem i zamknąłem powieki przykładając za razem dłoń do swojego nosa masując go.
- Daje ci dwa tygodnie. Puść go. - odpowiedziałem i skinąłem na Williama, który odsunął mu broń od skroni. Mężczyzna od razu to wykorzystał i uderzył go z łokcia przez co ten zgiął się w pół. Ja szybko reagując w tej sytuacji zacisnąłem palcami zapalniczkę i wykonałem cios prosto w nos Jonathana, który jęknął. William szybko się ogarnął i wrócił do wyprostowanej sytuacji i uderzył chłopaka bronią w móżdżek przez co ten od razu zemdlał. Dopiero teraz poczułem piekący ból zaciśniętej pięści. Otworzyłem dłoń i spostrzegłem, że zapalniczka została zmiażdżona, a plastik wbił mi się w rękę. Spojrzałem na mężczyznę, który leżał nieprzytomny na ziemi i najzwyczajniej w świecie pozbyłem się plastiku, który wylądował na jego włosach.
- Zepsuł mi tylko zapalniczkę. - powiedziałem i zacisnąłem szczękę zdenerwowany. Nie dość, że sprawił problem to jeszcze teraz nie mogę zapalić! A do najbliższego sklepu było dość daleko... kurwa!
- Niestety nie mam przy sobie. Mam w samochodzie ale...
- Też mam w samochodzie. Nie ważne może spotkam kogoś po drodze. Zajmiesz się nim? - zapytałem i spojrzałem na mężczyznę, który nadal leżał na ziemi.
- Oczywiście. - odpowiedział jedynie Will, a ja skinąłem głową i ruszyłem w stronę wyjścia z uliczki. Potrzebuje ognia. Bardzo tego potrzebuje.
Wyszedłem z uliczki i rozejrzałem się po terenie. Naprzeciwko był park. Zwykle o tych godzinach jest tam młodzież która pije potajemnie alkohol, a przede wszystkim pali papierosy. Przeszedłem przez ulicę na drugą stronę i wszedłem przez furtkę. Ruszyłem kostką w głąb parku jednak im dalej się zapuszczałem tym bardziej traciłem nadzieje, że kogoś spotkam. Byłem coraz bardziej zdenerwowany, a rana na dłoni sprawiała, że cała sytuacja cały czas mi się przypominała. Pójdę po prostu do tego sklepu! Będzie najlepiej, skręciłem więc w uliczkę, która prowadziła do wyjścia. Właśnie wtedy zauważyłem jakąś dziewczynę z rowerem. Może ona ma zapalniczkę?! Ruszyłem szybszym krokiem w jej stronę ponieważ ta już otwierała furtkę, która zaskrzypiała jakby była bardzo dawno nieużywana.
- Masz może zapalniczkę? - zapytałem od razu. Wiedziałem, że powinienem powiedzieć głupie cześć, jednak potrzeba zapalnie była ważniejsza niż powitanie. Dziewczyna chyba się przestraszyła ponieważ zauważyłem jej strach w oczach gdy odwracała się w moją stronę.
- Tak, już szukam. - dobiegł mnie jej głos, a słowa, które wypowiedziała były jak miód na moje serce. Sięgnęła po torebkę i zaczęła poszukiwania. Cholera... one zawsze bardzo długo trwają! Słyszałem jak jej dłoń natrafia na kilka moniaków i zapewne kluczę. Jednak gdy wyjęła rękę z tej otchłani miałem ochotę skakać ze szczęścia. Sięgnąłem po wyciągniętą w moją stronę zapalniczkę. Wyjąłem jointa, odwróciłem się plecami do dziewczyny i podpaliłem go. Kiedy dym dostał się do moich płuc odwróciłem się znów do niej. Spojrzałem na jej rower, potem na nią. Dziewczyna patrzyła na mnie bardzo podejrzliwie. W sumie nie dziwie się. Jakiś obcy typ o tak późnej porze zaczepia ją w parku. Niestety nie ważne jak to wygląda byłem w potrzebie.
- Nie uważasz, że chodzenie o takiej godzinie w takich miejscach jest niebezpieczne? - zapytałem wypuszczając w tym samym czasie dym z płuc. Znów podpaliłem jointa i zaciągnąłem się.
- Właśnie dlatego wracam do domu. - powiedziała ostrożnie dziewczyna, a ja prychnąłem z lekkim uśmiechem. Zdecydowanie moje zdenerwowanie już ze mnie schodziło.
- Nazywam się Garbiell. - przedstawiłem się i wystawiłem w jej kierunku dłoń.
- Natasha. - odpowiedziała po chwili zawahania i przyjęła moją rękę, oczywiście nie tą zakrwawioną. 
- Nie należę do tych zboczeńców. Spokojnie, po prostu... moja zapalniczka... hmm popsuła się. - powiedziałem i znów zaciągnąłem się czując relaks, który za każdym razem towarzyszył tej czynności.
- Rozumiem. - odpowiedziała obserwując mnie uważnie, przestąpiła z nogi na nogę nadal zdenerwowana daną sytuacją.
- Kogo ja tutaj widzę! Jaka ładna dziewczyna! - usłyszałem jakiegoś mężczyznę za sobą. Odwróciłem się na pięcie i spotkałem się z wzrokiem jakiegoś pijaka. Jeszcze tego mi tutaj brakowało. Problemów. Czuć było od niego odór alkoholu, papierosów oraz moczu.
- Kogo ja tu widzę. Nikogo godnego towarzystwa tej dziewczyny. - odpowiedziałem i zaciągnąłem się znów.
- Nie wtrącaj się! - uniósł na mnie głos, a ja prychnąłem i wypuściłem tym samym dym z płuc. Zaciągnąłem się ostatni raz i wyrzuciłem resztę na ziemie.
- Proszę się odczepić. Nie chcesz mieć kłopotów. - powiedziałem spokojnym głosem. Usłyszałem jak furtka znów zaskrzypiała, a ja pokręciłem głową wiedząc, że tym samym dziewczyna skupiła uwagę pijaka na sobie. Chciał mnie wyminąć i ruszyć w jej stronę jednak nim to zrobił dostał low kicka, który spowodował, że ten pochylił się co było w moich zamiarach. Dostał z kolana w żebra i jęknął cicho. Zaczął machać nerwowo pięściami trafiając w moją prawą nogę. Jednak powiedzmy sobie szczerze, facet był nieźle pijany dlatego kiedy sprowadziłem go na ziemię i założyłem miłą dźwignię na łokciu zaczął wymachiwać nogami.
- Będzie Pan już spokojny? - zapytałem miło, a ten skinął głową. Puściłem go i odsunąłem się od razu od niego. Podszedłem do dziewczyny i otworzyłem w końcu tą cholerną furtkę, Natasha szybko pchnęła rower i wyszła. Ruszyłem za nią, a ta spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Kurwa! Zapalniczka. Musiała mi wypaść. - powiedziałem nagle. -Nie ważne. Odkupię ci. Pozwól się odprowadzić w ramach podziękowania. Widzę, że wzbudzasz duże zainteresowanie nocnych zboczeńców. - dodałem.

Sasha? Tak Gabriell bardziej przejmuje się zapalniczką niż pobitym pijakiem.

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz