Zapominam nawet w którym momencie przestaję podchodzić do mężczyzny jako do mojego nauczyciela i wychowawcy. Nawet, jeśli tylko w myślach, o innym nauczycielu nigdy nie pomyślałabym na stopie przyjacielskiej. Zapala mi się niewielka, ostrzegawcza lampka, ale niewiele z tym robię - co najwyżej wypieram to z myśli i uznaję za absurdalne.
— No cóż — odchrząkam. — I tak mamy dużo materiału do przerobienia.
— Tak? Jeśli nie znajdę pomocy, będziemy mieli całą noc na materiał — szpera w telefonie, przeszukując kontakty.
— Ktoś tu się boi ciężkiej pracy — mówię ze spokojem, przeglądając arkusze, które mam do dyspozycji.
— Jeśli tak uważasz to zdecydowanie za mało o mnie wiesz — puszcza jej oko.
— To co wymyśliłeś, żeby stąd wyjść? Bo ja nie zamierzam się tym martwić dopóki nie ucieknie mi ostatni autobus do domu — ziewam.
— Mój wewnętrzny geniusz chyba spał, gdy spisywałem numery z innego telefonu, i nie mam ani dyrektora, ani żadnej woźnej — wzdycha głęboko i uśmiecha się, tuszując zakłopotanie. — Więc lubisz ciężko się uczyć, tak? To będziesz miała idealną okazję, ponieważ zrobię ci maraton.
— Ale nie przesadzajmy — podświadomie mrużę oczy, choć wiem, że mężczyzna nie jest w stanie tego zobaczyć. Przerzucam ze skupieniem kolejny arkusz. — Doszłam w tym czasie do wniosku, że uczenie się czegoś, do czego nie czuję się pasji jest trudne.
— Bo jest trudne — przyznaje rację. — Sam się na tym przejechałem wiele razy, ale w przeciwieństwie do ciebie miałem wybór i mogłem sobie odpuścić — mówi z nutą współczucia, uśmiechając się pokrzepiająco.
Nie odpowiadam. Dalej utrzymuję się przy tym, że nie jest to nic, z czym nie dałabym sobie rady. Chwile załamania zawsze były, są i będą, ale nie byłabym sobą, gdybym się poddała. Żyję po to, aby nieustannie udowadniać innym, że niepotrzebnie spisali mnie na straty. Że mam potencjał, dam radę i poradzę sobie z każdą przeszkodą, jaką tylko rzucą mi pod nogi. Nietrafiony kierunek w szkole czy plotki rówieśników nie są nawet w jednej trzeciej tym, co kiedyś przeżyłam, dlatego nie martwię się o to, czy dam radę - bo dam.
— Wymyśliłeś coś? — pytam, w ostatniej chwili przypominając sobie, że jesteśmy w szkole. Ale jesteśmy też sami, przez co zupełnie nie wiem, jak powinnam się do niego odnosić. Nie wiem, czy on też przypadkiem nie staje w takich sytuacjach przed tym dylematem, ale ja tak i nawet, jeśli może się to wydawać małostkowe, to dla mnie ważne. I nieco niekomfortowe, tak samo bardzo za każdym razem. — Znaczy... Wiesz.
— To miałem? — zaczyna się śmiać. — Skupiłem się na czymś innym. Nie, chyba że ty masz jakiś pomysł.
— Miałabym jakieś piętnaście minut temu — mówię, unosząc się znad kartek zapisanych czarnym druczkiem. Czas zleciał mi bardzo szybko, na moją niekorzyść. Zastanawiam się, jak wrócę do domu, więc chwytam telefon leżący na dnie torby, mając nadzieję, że mężczyzna się na mnie nie obrazi, bo w końcu trwa lekcja, jednak on nawet nie zauważa, pochylony nad dziennikiem. Moja mina rzednie, kiedy zauważam, że rzeczywiście się nie pomyliłam i autobus odjechał te felerne piętnaście minut temu. Szybko piszę SMSa do Joachima, czy ten nie mógłby po mnie przyjechać. Oby nie miał tych swoich zajęć w filharmonii.
— Hm? Co masz na myśli?
— To, że mój autobus odjechał właśnie przed chwilą. Teraz nie mam motywacji, żeby coś zrobić — mówię, chowając zakreślacze do piórnika, w którym znajduje się oprócz nich jedynie wypisany długopis i ołówek mający kilka centymetrów.
— Czy mercedes stojący na parkingu to nie odpowiednia zachęta dla nas dwojga? — mamrocze rozbawiony.
— Po ostatnim chyba będę potrzebowała trochę większej zachęty, niż ta — automatycznie kręcę głową, chowając uśmiech. Nawet nie wiem kiedy rozmowa schodzi na zupełnie inny tor niż lekcje, więc odchrząkam po chwili, wskazując palcem na jedno z pytań w arkuszu. — Nie znam odpowiedzi.
Przenosi na mnie swoje spojrzenie i bez słowa wstaje. No tak, z pewnością nie widzi, co takiego wskazuję. Staje za mną, pochylając się nad kartką. Jego ręka opiera się o moje krzesło, na co spuszczam ręce wzdłuż ciała, siedząc nieruchomo. Cato pewnie nawet nie zauważa tego, jak blisko siebie jesteśmy, ale rzeczywiście, nasze twarze dzielą centymetry. Jego jest nieco wyżej, wpatrzona w kartki, ale nie zmienia to faktu, że czuję się dziwnie, jeśli nie niekomfortowo. Po chwili mężczyzna chwyta moją dłoń, w której dzierżę długopis z niebieskim tuszem, zakreślając poprawną, jak mniemam, odpowiedź.
— No tutaj niekoniecznie — wskazuje końcówką długopisu na złą odpowiedź. — Do usunięcia zanieczyszczeń, uszkodzeń lub uzupełnienia ubytków zdjęcia w programie zastosujesz stempel, bo różdżką jedynie zaznaczysz jakiś fragment. To nie zadziała.
— No i wszystko jasne — mówię nerwowo, choć ten raczej tego nie wyłapuje. Chwytam z powrotem swój długopis, chcąc go odebrać, co wiąże się z ponownym dotknięciem jego dłoni. Ale nie, żeby to było nieprzyjemne.
— To tyle? — pyta, prostując się, a ja w tym samym czasie wzdycham z ulgą w duchu. Kiwam głową, przytakując.
— To już ostatnie zadanie.
— To już ostatnie zadanie.
— W takim razie daj, sprawdzę ci je — mówi, chwytając kartki w garść. Z powrotem siada na swoim miejscu, a wtedy dostaję wiadomość zwrotną od Joachima. Ze zrezygnowaniem patrzę na jej treść, która mówi, że ten nie może, bo nie zatankował auta i dzisiaj do szkoły pojechał autobusem i tak też zamierza wrócić.
— Najwyraźniej jednak mercedes na parkingu musi mi wystarczyć jako zachęta, bo mój brat nie może po mnie przyjechać — mówię, kiedy ten sprawdza w milczeniu moje wypełnione wcześniej arkusze. Pomijając kilka pierwszych zadań, z dumą mogę powiedzieć, że resztę zrobiłam sama, ale czym są trzy pytania w porównaniu do pięćdziesięciu pięciu?
— Nawet gdyby przyjechał, podejrzewam, że nie wyczaruje klucza do drzwi. Ale byłby naszym bohaterem - wzdycha.
— Właśnie! — krzyczę nagle, przypominając sobie, że tkwimy tu, w sali, zamknięci na cztery spusty. — Znaczy... To co z tymi drzwiami?
— Nawet gdyby przyjechał, podejrzewam, że nie wyczaruje klucza do drzwi. Ale byłby naszym bohaterem - wzdycha.
— Właśnie! — krzyczę nagle, przypominając sobie, że tkwimy tu, w sali, zamknięci na cztery spusty. — Znaczy... To co z tymi drzwiami?
— No... są zamknięte. Sądzisz, że gdybym umiał je otworzyć bez klucza, dalej byśmy tu siedzieli? — wydusza skonsternowany, po czym zerka na zegarek. — Nie nudzę się aż tak w domu wbrew pozorom, ale oczywiście nie gardzę też twoją wyjątkową obecnością — uśmiecha się z lekka nonszalancko, na co mam ochotę przewrócić oczami.
— No ale co zamierzamy z tym zrobić? — mrugam, wlepiając w niego wzrok. — Zadzwoń do kogoś. Niech da ci numer do dyrektora albo woźnej. Znaczy, niech pan zadzwoni — dodaję po chwili, pakując książki do torby zamaszystym ruchem. Nie patrzę mu w oczy, mówiąc to, ale mój głos nie jest przepełniony wstydem, czy czymkolwiek innym. Jest jak najbardziej neutralny. Blondyn przez chwilę przegląda telefon, aż w końcu wzdycha, poprawiając się na krześle.
— Nie jestem pewien, czy Flickerman od biologii będzie cokolwiek wiedział, ale spróbujmy.
— To do dzieła — mruczę, tym samym go pośpieszając. Nie umyka mi, że nijak nie skomentował mojego zwrócenia się per pan, chociaż jednocześnie oboje zauważyliśmy, że nie był to taki zwrot, z jakiego korzystam gdy rozmawiam z innymi nauczycielami. Ten brzmiał... trochę inaczej? Może to dlatego umknęło mu to mimo uszu?
Cato? +20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz