Dziewczyna się spóźniała. Chociaż zazwyczaj spokojnie czekałam przy biurku na każdego kolejnego klienta, tym razem postanowiłam poukładać jeszcze trochę papierów. Zawsze zajmowałam się tym już po zakończonej pracy, ale mój szef niedawno wyszedł. W biurze nie został zatem nikt, kto uznałby moje działania za nieprofesjonalne.
– Dzień dobry – usłyszałam zza pleców, na co szybko się odwróciłam. – Taylor Hathaway, byłam umówiona z Williamem Callahanem.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie do nowo przybyłej. Napotkałam w odpowiedzi jedynie zimne spojrzenie i uniesiony podbródek, jednak nie zraziłam się. Dziewczyna była średnio wysoka o burzy krótkich ciemnych włosów. Szybko przyjrzałam się także jej odzieniu. Jednym z moich największych przekonań było, że na podstawie ubioru danego osobnika, można się wiele dowiedzieć. W tym przypadku moja cudowna analiza okazała się daremna, bo jej ubrania były co najwyżej przeciętne.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Tak, zgadza się. Niestety Pan Callahan musiał wziąć wolne ze względów prywatnych. Nazywam się Natasha Taylor – wyciągnęłam rękę w stronę mojej klientki.
Taylor Hathaway ujęła moją dłoń, a później puściła tak szybko jak ją złapała. Wyraźnie wyglądała na zakłopotaną faktem, iż będzie musiała obcować z innym niż zwykle agentem ubezpieczeniowym. Chociaż dla większości z nas spotkania były jedynie kolejną rzeczą do zrobienia w danym dniu, to klienci traktowali spotkania z agentami nieco bardziej personalnie. Niekiedy zdarzały się sytuacje, gdzie osoba przez telefon zaznaczała z którym pracownikiem chce się spotkać, a jeśli ten nie był dostępny, zmieniała termin wizyty.
– Proszę usiąść – wskazałam gestem na krzesło stojące naprzeciwko mojego miejsca.
Dziewczyna po chwili usłuchała, a gdy już zasiadła na krześle, ja również zajęłam swoje miejsce. Firma już przy podpisywaniu kontraktu podkreśliła, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Nigdy nie miałam prawa usiąść przed klientem, bo okazywałoby to brak szacunku. Otworzyłam leżącą przede mną teczkę. Szybko przeleciałam papiery wzrokiem.
– Jak rozumiem jest tu Pani, żeby wykupić ubezpieczenie na samochód? – zapytałam.
Dziewczyna potwierdziła, jednak dalej się nie uśmiechała. Najwyraźniej nie należała ani do naturalnie radosnych ludzi, ani do tych, którym uśmiech służył jako część pracy. Do tego drugiego typu należało większość naszych ważnych klientów. Politycy czy szefowie banku przywdziewali uśmiech przy każdym wystąpieniu publicznym. Starali się czarować również nas, zwykłych agentów ubezpieczeniowych, jednak nawet nie wiedzieli jak próżne są takie działania. Nasze zadanie polegało na przedstawianiu istniejących już ofert, a nawet najbardziej kuszący uśmiech nie dotykał samych ubezpieczycieli.
– Na początku muszę spisać podstawowe informacje na temat samochodu – poinformowałam klientkę.
Otworzyłam przygotowany wcześniej dokument. Część informacji personalnych byłam w stanie wypełnić już wcześniej, inne wymagały dalszych konsultacji.
– Jakiej marki jest samochód, podlegający przyszłemu ubezpieczeniu? – spytałam.
– Mercedes – padła odpowiedź.
Wpisałam podaną odpowiedź w kratki. Całe szczęście była to zwykła marka. Jeśli system nie znał podanej nazwy samochodów, wymagał wprowadzenia kolejnego formularza. Uzupełnianie go trwało niemal dziesięć minut, co nieco przedłużało spotkanie.
– Poproszę teraz numer rejestracyjny – powiedziałam.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kartkę, która zawierała odpowiedni ciąg znaków. Podyktowała mi je wyraźnie, a ja wprowadziłam litery i cyfry do systemu. Po chwili namysłu podała także model, co nieco ułatwiło mi pracę.
– A jakiego koloru jest pojazd?
Zadawane przeze mnie pytania były rutynowe. Pewnie obudzona w środku nocy byłabym w stanie je wyrecytować.
– Czerwony, błyszczący lakier – odparła.
Wpisując wszystko w formularz, wewnętrznie westchnęłam. Podstawowe informacje na temat samochodu obejmowały wiele zagadnień, duża część z nich wydawała się zupełnie bezsensowna.
– Jaka jest moc silnika?
Odpowiedź również została odczytana z karteczki. I słusznie. Normalny człowiek nie byłby w stanie spamiętać wszystkich szczegółów na temat swojego pojazdu. Nagle ogarnęła mnie wesołość, musiałam przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jeśli musiałabym zapytać o to, z jakiego stopu metali wykonana jest rura wydechowa, z pewnością bym nie wytrzymała.
– Czy samochód jest nowy czy używany?
– Nowy – przy tym słowie w oczach Taylor błysnęła nuta ekscytacji bądź dumny, trudno mi było to określić.
– Czy posiada jakieś widoczne wady? Zarysowania, wgniecenia w karoserii..? – zadałam kolejne pytanie.
– Nie, jest świeżo z warsztatu – padła przecząca odpowiedź.
Zapisałam wszystko uważnie. Przynajmniej milczący atak śmiechu minął. Pozwolenie sobie na takie występki przed klientem zostałyby uznane za karygodne.
– Kto będzie prowadził samochód?
– Ja.
– Tylko i wyłącznie? – dopytałam.
Dziewczyna skinęła głową. Jako agent ubezpieczeniowy często czułam się wścibska. Wiele można wywnioskować na temat cudzego życia na podstawie nawet tak ogólnych informacji. Zerknęłam na moją klientkę. Zapewne powinnam była zaoferować jej herbaty lub wody, jednak w kuchni najprawdopodobniej były już sprzątaczki. Jutro koniecznie poproszę szefa, żeby przesunął ich pracę o pół godziny. Obsługiwanie klientów, gdy w budynku trwały już pracę serwisowe, przypominało grę o baba jadze, w która bawiliśmy się z bratem w dzieciństwie.
– Jacy będą towarzysze podróży? Czy posiada Pani małe dzieci?
Wiele osób nie zdawało sobie sprawy, jak ważne jest to pytanie. Rodzice lub dziadkowie, którzy mogli się rozproszyć przez krzyki lub płacz mieli większą tendencję do powodowania wypadków.
– Nie, będę w większości jeździła sama – odpowiedziała Taylor.
– Czy ma Pani jakieś przypadłości, które utrudniają jazdę samochodem? Wadę wzroku, napady epilepsji..? – zmarszczyłam brwi na widok okienka, które wyskoczyło mi na komputerze. – Obawiam się, że będzie musiała Pani przesłać swoje papiery medyczne. Ubezpieczyciel wymaga od osób poniżej dwudziestego pierwszego roku życia szczegółowych danych. Przejdźmy zatem dalej. Jaki typ ubezpieczenia by Pani odpowiadał? W naszych ofertach znajdzie się wiele różnych rodzai. Niektóre zabezpieczają przed kradzieżą, inne skupiają się na uszkodzeniach mechanicznych, a kolejne na wypadkach. Wiele z nich łączy ze sobą różne aspekty, ale wtedy są odpowiednio droższe.
Po paru latach pracy w ubezpieczeniach wiedziałam już, w które warto inwestować. Uszkodzenia mechaniczne w większości nie dostawały zwrotu finansowego, bo ich pochodzenie było winą użytkującego. Przy dobrze rozwiniętej technologii kradzieże zdarzały się coraz rzadziej. Nie byłam jednak doradcą, a agentem ubezpieczeniowym. Podjęcie należytej decyzji nie należało do mnie. Jedynym moim formalnym zadaniem było przedstawienie ofert.
– Jeszcze nie jestem pewna – przerwała moje rozmyślania dziewczyna.
Z teczki wyjęłam kilka papierów, które rozłożyłam na biurku.
– Tu są oferty przygotowane dla Pani przez Pana Callahana. Proszę zapoznać się z ich treścią, a ja w tym czasie wydrukuję Pani dokumentację.
Kliknęłam parokrotnie na ekranie, po czym przyciskiem włączyłam drukarkę. Po chwili karta była gotowa. Przystawiłam na niej pieczątkę firmy, a pod nim rozłożyłam zamaszysty podpis. Dmuchnęłam na niego lekko, żeby czarny atrament prędzej wysechł. Ostatecznie wpięłam wszystko do dokumentacji. Oparłam głowę na rękach, obserwując jak dziewczyna naprzeciwko mnie czyta. Wydawała się całkowicie skupiona na swoim zadaniu. W milczeniu odczekałam parę minut.
– Czy ma Pani jakieś pytania? – zapytałam w końcu.
Taylor? Trochę nudne, wiem... Witamy w monotonnym świecie ubezpieczeń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz