Akcję ratunkową przeprowadziliśmy względnie szybko — minęło raptem piętnaście minut, a para zaprzyjaźnionych weterynarzy stawiła się w naszej stajni, żeby zająć się niezadowolonym Elijah. Z Benedictem staliśmy u wylotu budynku, nie chcąc zawadzać albo drażnić konia. Czas dłużył się niemiłosiernie, a kiedy usłyszeliśmy diagnozę i przewidywane koszta leczenia, niemal ugięły mi się nogi.
Po wtorku była środa, podczas której już od rana rzucaliśmy w siebie talerzami, ponieważ mamie wielce nie spodobał się fakt, iż na pewien czas będę musiała wstrzymać się z treningami jazdy konnej, a do pływania wracać nie zamierzałam. Nazwała mnie największym leniem, jakiego ten świat widział, a kiedy ja odpowiedziałam, że przynajmniej potrafię odegrać jej pieśń wojenną sprzed pięciuset lat i największy popowy hit zeszłego roku, jedynie wzruszyła ramionami i najwyraźniej moja niecodzienna umiejętność biegłego posługiwania się skrzypcami spłynęła po niej jak po rybie. Stała tylko za szafkami, kierując swój krzywy palec ku mojej twarzy, jakby ze wszystkich sił chciała, żeby z jego czubka wystrzelił laser gotowy przeciąć mnie na pół.
— Poszukam ci trenera personalnego.
Z wyrzutem wypisanym na twarzy oparłam się dłońmi o blat po drugiej stronie, naprzeciw niej.
— Chyba żartujesz — syknęłam. — Mam dość, nie-...
— Nie odzywaj się tak do matki — odparła, zaciskając zęby. — Zadzwonię do kogoś i zaczynasz jak najszybciej.
Uniosła rękę, w której trzymała telefon, na znak wygranego konfliktu, po czym skontaktowała ze swoją najdroższą przyjaciółeczką, żeby zapytać o polecanego przez nią trenera. Jęknęłam rozgoryczona i ze spuszczonymi ramionami oddaliłam się w stronę schodów, byle nie słuchać tych bzdur o tym, jak bardzo potrzebuję kogoś, kto będzie trzymał mnie i moją kondycję w ryzach, jakbym sama nie dawała sobie rady. Własnym trenerem co prawda bym nie została, patrząc na to, jaką motywację miałam do różnorakich ćwiczeń, ale z całą pewnością nie potrzebowałam odpłatnego, dodatkowego człowieka w moim życiu, który będzie patrzył na to, jak podczas pajacyków skaczą mi cycki.
Tak bardzo chciałabym powiedzieć, że coś jej nie poszło i ów trenera nie znalazła, ale, ku mojemu niezadowoleniu, poradziła sobie wspaniale i właśnie dzięki temu przywitałam w drzwiach, na moje oko, dwumetrowego byka, bez dwóch zdań wyższego od mojego ulubionego kolegi, Herondale. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był dokładny zarys mięśni na jego ramionach — nie poruszyło mnie to szczególnie, to względnie częsty widok. Przeniosłam wzrok na twarz mężczyzny, przyjrzałam się zaciśniętej szczęce. Nie siląc się na powitania, odstąpiłam krok, żeby umożliwić trenerowi wejście do środka kompleksu mieszkalnego rodziny Evans-Darrington. Zza progu wyskoczyła mama, której tego pięknego dnia wypadło wolne — nie to, że w jakikolwiek sposób było mi to na rękę; miałam szczerą ochotę na ucieczkę z tego domu wariatów, byle nie przymuszała mnie więcej do rzeczy sprzecznych z moimi personalnymi pragnieniami. Reprezentowała ten tym rodzicielki, która na swoim dziecku realizowała własne marzenia z dzieciństwa, jakich nie udało się spełnić.
— Witam pana, panie Hamilton, witam serdecznie! Proszę się rozgościć, odpowiednio przystosowaną salę treningową mamy na piętrze minus pierwszym, takiej piwnicy. — Zachichotała teatralnie. — To moja córka, Lucille, która desperacko potrzebuje wsparcia trenera personalnego. Zaprowadzi pana w odpowiednie miejsce. — Posłała mężczyźnie szeroki, zajebiście nieszczery uśmiech, jej ulubiony zresztą, dzięki któremu mogła odsłonić dwa rzędy regularnie wybielanych zębów stale reperowanych i poprawianych. — Mam nadzieję, że współpraca będzie owocna, tymczasem lecę, ponieważ muszę — znów zachichotała — dokończyć moją pracę. Ach, te papierki!
Pan, jak mniemam, Hamilton, spojrzał za oddalającą się w korytarzu mamą z niemożliwymi do rozczytania emocjami w spojrzeniu. Był z całą pewnością zmieszany i niezbyt mu się dziwiłam — pani Darrington-Prescott, dla mnie rodzicielka, dla niego całkowicie nieznajoma osoba, pojawiła się znikąd, prędko zniknęła, zostawiając go w moich rękach i życzyła nam owocnej współpracy, jakby sądziła, iż jestem tym pomysłem nieziemsko zachwycona.
Zerknęłam kątem oka na Hamiltona.
— Nie musi pan nic mówić. Właściwie to nie musisz, bo skoro mamy się napieprzać przez następne parę tygodni, dopóki mój koń nie wróci do sprawności, warto przejść na ty, jakkolwiek masz na imię — zaproponowałam lekko, nie ukrywając swojej niechęci do tak idiotycznego pomysłu, który zrodził się w nie do końca sprytnej głowie mojej mamy. — Nazywam się Lucille, co raczej nie jest zaskoczeniem, a teraz chodźmy do piwnicy, ponieważ bardzo chcę mieć to za sobą.
Hamilton musiał zauważyć, że nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy, ponieważ nawet nie otworzył ust, tylko założył ramiona na piersi i posłusznie poszedł za mną jak mała kaczka za mamą kaczką. Gdyby nie powieści kryminalne, których ostatnio się naczytałam, gest skrzyżowanych ramion wprawiłby mnie w jeszcze gorszy nastrój, utwierdzając tym samym w przekonaniu, że mój nowy trener jest gburem i zrzędą. Nie to, że ja byłam milsza, po prostu czas płynął szybciej w towarzystwie charyzmatycznych, może nawet przyjacielskich osób. Chociaż, patrząc na mężczyznę, liczne tatuaże okalające jego ręce, wzrok i sposób, w jaki chodził, nie mogłam być niczego pewna.
Benedictowi trener przydałby się o stokroć bardziej niż mi, ale nie, on może sobie galopować po lesie, a ja byłam zmuszana do potyczek z kolejną nieznajomą mi osobą. Kiedy prowadziłam gościa do piwnicy, drepcząc po schodach w całkowitej ciemności, Ben najprawdopodobniej leżał wyciągnięty na całą długość łóżka, z telefonem w ręku, słuchawkami w uszach i włączonym komputerem, bo nie lubił ograniczać siebie i zużycia zbędnej energii elektrycznej.
Zeskoczenie z ostatniego schodka poskutkowało natychmiastowym zaświeceniem się żarówek zamocowanych w piwnicznym suficie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu — wiekowej siłowni, odnawianej może z pięć lat temu, pełnej luster i przyrządów przydatnych podczas treningu, regularnie używanych przez dupka Samuela, który był jedynym powodem, dla którego jeszcze nie zardzewiały. Nie znosiłam tego rodzaju ćwiczeń, szczególnie siłowych — zdecydowanie wolałam rozwijanie pasji polegających na jednej, konkretnej czynności, jak pływanie, jazda konna czy chociażby nauka podstawowych ciosów w karate, bo i to swojego czasu trenowałam. A ćwiczenia? Głupie deski, pajacyki, obciążenia i inne bzdury, które powtarzać będę przez co najmniej trzy godziny, ponieważ mama sądzi, że nie mam życia i ciekawszych zajęć. Absolutnie, bo gdzieżbym śmiała.
— Więc? — Stanęłam przy bieżni, podpierając dłonie o biodra. Hamilton przeleciał wzrokiem i pseudo siłownię, i mnie, odstawiając swoją torbę na podłodze. — Ma pan plan treningowy, pomysł, cokolwiek?
Mieć plan miał, z tym że nie był on w żaden sposób zapisany — ot, jak rymowankę wyrecytował mi komplet ćwiczeń, które miały zostać przeze mnie zaliczone, żeby uznać trening za kompletny. Połowy z tych nazw nawet nie znałam, brzmiały zupełnie abstrakcyjnie, kiedy w głowie przypominałam sobie wszystkie style pływania i rodzaje przeszkód na torach konnych. Na czas rozgrzewki zostałam wysłana w wolne miejsce, gdzie przestrzeni było wystarczająco, żeby rozłożyć ramiona, pokręcić się, pokiwać, a na dodatek pobiegać śladem niewielkiego kółeczka — biegi w miejscu, wahadełka, unoszenie kolan, w końcu rozciąganie — każda z tych czynności miała swoją nazwę i byłabym w stanie wszystkie elementy rozgrzewki nazwać, niemniej moja pamięć i ogarnięcie o tej porze, po nieprzespanej nocy, pozostawiały naprawdę wiele do życzenia.
— Naprawdę nie lubię podnoszenia ciężarów — stęknęłam, wskazując stopą na odpowiedni przyrząd. — Co by o mnie nie mówić, ramiona mam niby dobre, jako pływaczka, ale w praktyce jest ciężko. Prędzej nogi. — Uderzyłam otwartymi dłońmi o uda. — Są nieco silniejsze.
Hamilton pokręcił lekko głową. Rzucając jakąś wzmianką o obowiązkowym, nieodłącznym elemencie treningu, kazał mi wskakiwać na ławeczkę — spojrzałam na nią z niechęcią.
— Właściwie, kim ty jesteś? — Zmarszczyłam brwi i zadarłam brodę ku górze, odchylając głowę, żeby zerknąć na mężczyznę. — Wziąłeś się kompletnie znikąd, mówiła, że ktoś tam cię poleca, masz tysiąc pięćset tatuaży i w jej oczach wyglądasz jak kryminalista — wystarczy, że udowodnię, że i z uchem masz tatuaż. Pan ma. Boże, co za różnica. Nieważne. — Przekrzywiłam szyję. Zdrętwiałe ręce miały pół chwili na odpoczynek. — Co do bycia przestępcą, to nie moje słowa. Tylko snuję podejrzenia.
— To kim jestem, nie powinno cię zbytnio interesować.
Wypuściłam powietrze z irytacją. Nie powinno cię to interesować, zjeżdżaj smarkulo — och, chryste, naprawdę, włos zjeżył mi się na głowie, bo pan Hamilton zawarczał, jakby był psem.
— Czyli jednak — cmoknęłam. — Gdyby był pan zwyczajnym obywatelem, przedstawiłbyś się, zadałabym kolejne pytanie, odpowiedziałbyś na nie. A teraz? Co mam sądzić?
Możliwości było kilka. Przede wszystkim rozchodziło się o to, że naprawdę nie widziało mi się trenować pięć razy w tygodniu i tak, był to spory kłopot, dlatego desperacko szukałam dziury w całym. Właściwie, sednem tej sytuacji nie był sam fakt ruszania dupy i naciągania wszystkich mięśni po kolei — szczególny żal względem mamy rodził się, kiedy myślałam o tym, jak ograniczony wpływ mam na własne życie. Cecilia pstryknie palcem, a jej córka zagra tak, jak chciała. Jak wyuczony poszczególnych komend piesek, wykonujący każdą z nich z niemałą perfekcją, podporządkowany i posłuszny właścicielowi. Przyczyniając się do zwolnienia trenera, zapewniłabym sobie w zapasie kilka dni, żeby zdążyć przeprowadzić zryw rewolucyjno-niepodległościowy.
Nie mam pojęcia, ile minut treningu minęło, ale czułam się tragicznie, mimo całkiem dobrej kondycji. Wypite nad ranem smoothie podskakiwało mi w żołądku w rytm mojego ciężkiego oddechu, sporadycznie podchodząc do gardła i powodując nieprzyjemne wrażenia, po których najprawdopodobniej jeszcze bardziej odechce mi się trenować. Serce kołatało jak głupie, a ja nabierałam pewności, że jeszcze chwila, a wyskoczy mi z piersi.
— Pięć, cztery, t-...
— Panie Hamilton, mogłabym pana prosić?
Trener, wzdychając cicho, przestał liczyć i gestem dał mi znak, że mogę przestać skakać, jakbym stała boso na rozżarzonych kamykach. Przewróciłam oczami i oparłam wnętrzem dłoni nad kolanami. Liczyłam na to, że dzięki temu kolka przestanie być tak uciążliwa, jednak im bardziej skupiałam się na myśleniu o jej skutkach, tym gorzej było ją czuć. Stęknęłam więc pod nosem. Nie miałam pojęcia, po co mamie m ó j trener, którego wynajęła wyłącznie dla mnie, ale wiadomo, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi — chodzi o pieniądze. Przynajmniej taką miałam nadzieję, źle by się działo, gdyby zdradziła tę pizdę, Samuela.
Nagle coś w jego torbie błysnęło. Przez cienki materiał przebijał się wybudzony ekran telefonu, który przez następne trzy minuty, regularnie, co kilka chwil, wydawał z siebie coś w rodzaju piknięcia świadczącego o nowym powiadomieniu. Hamiltona nie było wystarczająco długo, żeby mógł wrócić w każdej chwili. A ja byłam zbyt głupia i ciekawska, żeby nie zerknąć.
Na dodatek absolutnie pewna, że mama właśnie próbowała go sprawdzić, czy aby na pewno nie ma powiązania z mafią i nie wykonuje zlecenia powiązanego z wymordowaniem całej naszej rodziny, bo i takie sytuacje się zdarzały.
Zignorowałam wciąż męczącą kolkę i przykuśtykałam, bo najprawdopodobniej coś nadwyrężyłam, do torby Hamiltona, żeby wyjąć z niej należącą do nikogo innego, jak mojego zagadkowego trenera personalnego, komórkę. Hasła znać nie znałam, a takowe, rzecz jasna, stanowiło blokadę chroniącą telefon przed takimi baranami jak ja. Nie ukrył jednak powiadomień nieustannie przychodzących na jego numer, właściwie to również ich treści, ponieważ bez większego wysiłku dowiedziałam się, że z zamówieniem coś nie gra i jego brat może sypnąć — reszta wiadomości, na moje nieszczęście, nie była widoczna, ponieważ przyszła zbyt dawno. Hamilton wrócił na długo po tym, jak kulturalnie wróciłam na moje miejsce przy bieżni, gdzie stałam również na samym początku.
— Czego potrzebowała? — Skinęłam lekceważąco, kierując w swoją prawą stronę. — Pomocy z przedmiotem ustawionym na półce, do której nie dosięga? Czy… — zatrzymałam się gwałtownie — ...chciała porozmawiać o tym, ile będzie ci płacić? Pewnie mnóstwo, no nie? Też bym brała tę robotę — zironizowałam. — A może… nie, nie, to nie miałoby sensu, czy… czyżbym miała rację? Stawiam, że odzywała się do ciebie, pana, czy jak tam wolisz, panie Hamilton, wyniośle i z góry? Nic nowego, do mnie też.
Valerio?
nieszczególnie dobre, ale przynajmniej lu bezpieczna
+40 PD
+40 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz