Może się jednak pomyliłem, co do oceny dziewczyny. Jest nieznośna. I już zaczęła rzucać rozkazami, jakbym miał się za moment ukłonić i z delikatnym prychnięciem zgodzić na współpracę. Właśnie dlatego, że to mój ogród, mam zasadniczą przewagę. Wcale nie będzie mi przykro, jeśli zauważyłby ją dozorca i zgłosił właścicielom obecność niepożądanej osoby na ich terenie. A i nawet sam bym go z uprzejmością poinformował.
Owszem, łączyła nas wspólna chęć ucieczki przed niechybnym końcem naszego poczucia komfortu na tym obiedzie, ale nie po to z niego uciekam, aby wysłuchiwać żądań ledwo co poznanej kwiaciarenki macochy pod groźbą tak irracjonalnego szantażu, jakim był krzyk.
- Ja tam widzę ogromną różnicę pomiędzy mną a tobą - kamienny wyraz twarzy zastępuję pogardliwym uśmieszkiem, co nie ukrywam, miało ją sprowokować jeszcze bardziej. Jeśli naprawdę zacznie krzyczeć, to niech sobie zdziera gardło. Ku chwale ojczyzny.
- Tak? - przechyla głowę, a swoje wyjątkowo duże oczy przymruża, co powoduje, że wygląda jak obrażony kot - Jaką?
- Ja w każdej chwili mogę bezczelnie wygarnąć im prosto w twarz, że nie będę brał udziału w tej całej farsie. Ty możesz jedynie grzecznie podziękować.
- Oh, to dlaczego wymykasz się jak pierwszy lepszy złodziej?
- Wyjście po prostu z mieszkania byłoby nudne - rzucam w jej stronę odpowiedź z dużą dozą sarkazmu, zresztą... tak naprawdę ta odpowiedź nie różniła się wiele od wszystkich poprzednich.
"Bo nie chcę widzieć zawodu w oczach młodszej siostry", dodaję w myślach, stojąc niewzruszenie naprzeciwko niej.
Moje oczy już się przyzwyczaiły do ciemności, więc widzę jej sylwetkę dosyć wyraźnie i zabawne jest, biorąc pod uwagę obecną sytuację, jak bardzo musi zadzierać głowę, aby patrzyć mi prosto w oczy. Jakby się bała, że gdy opuści podbródek i przestanie zadzierać nosek, straci pewność siebie. Nie, żebym uważał to za coś umniejszającego. Rzadko spotykam kogoś wyższego ode mnie. A rzadko zwracam uwagę na kogokolwiek innego. To po prostu czysta nieuprzejmość z mojej strony, chęć zagrania komuś na nerwach, system obronny, bo po raz kolejny muszę użerać się z osobą, która w żaden sposób mnie nie obchodzi, nie wywiera wpływ na moje życie, nie jest bezpośrednio powiązana. Chanel jest po prostu obecnie współudziałowcem w "spektakularnej" ucieczce z domu Callière.
- Dobrze, w takim razie sama sobie poradzę - jej duma odbija się od mojej dumy i w końcu razem zgadzamy się co do tego, że współpraca nie idzie nam najlepiej. Niech każdy weźmie swój los w swoje ręce.
Otrzepuje na szybko dłonie jeszcze raz, brudne od ziemi i trawy, na które upadła i mija mnie, idąc na wprost. Obracam się, obserwując ją, jak idzie energicznymi, ale mimo wszystko wolnymi krokami. Unoszę brew, bo nie do końca wiem, jaki ma plan wyjścia stąd, jak nie przez główną bramę. Tylne wyjście jest o tej godzinie zamykane, a tak się składa, że ja swoje klucze zostawiłem w mieszkaniu. Stoję z wewnętrznym dylematem, bo chętnie pooglądałbym, jak się upokarza, ale z drugiej strony, narazi mnie na kolejną bezsensowną kłótnię z ojcem i Renee. Nie wytrzymam jeszcze jednej próby argumentowania im rzeczy oczywistych. I satysfakcji macochy z kolejnej porażki.
- Pójdziesz jeszcze dalej, a strażnik będzie miał piękny widok na kamerach. Założę się, że naprawdę będzie ucieszony z gościa łażącego mu po ogrodzie na jego warcie - odzywam się, podejmując ostateczną decyzję, że nie pozwolę, aby dziewczyna zniszczyła mi także wieczór. Nawet za cenę pomocy jej.
- Mieszkacie w fortecy, czy jak? - z odległości ledwo ją słyszę, ale mniej więcej rozumiem, co mówi.
- Czujniki są porozmieszczane w miarę regularnie, to na tyle bogata dzielnica, że staje się smacznym kąskiem, dla zdesperowanej biedoty - przewracam oczami, przypominając sobie podobne słowa Renesmee. Pamiętam tę rozmowę z ojcem, gdzie namawiała go na totalną kontrolę terenu dla bezpieczeństwa. Już wtedy wiedziałem, że jest chora na umyśle.
Chanel milczy. Myślę, że odebrała te słowa, jakobym to ja miał nierówno pod sufitem, ale nie przykładam do tego specjalnie wielkiej wagi, aby się teraz wytłumaczyć.
- Jedyne wyjście, jakie tu jest, to główna brama - tłumaczę dalej, nie czekając na jej reakcje - Stoi tam facet, którego nawet ja się obawiam, a mam w końcu - jakby nie patrzeć - swobodny dostęp do... hm, swojego domu.
- Skąd nagła zmiana? - zamiast myśleć o tym, jak wyjść, to ona mnie pyta, dlaczego jej pomagam. Co za niepraktyczność.
- Powiedzmy, że stałem się na moment lepszym człowiekiem - prycham i odwracam się, poprawiając kołnierz kurtki pod szyją - Jest jeszcze jedno wyjście.
Kieruję się w stronę płotu, który znajduje się za sporych rozmiarów żywopłotem, równo przyciętym przez ogrodnika. Przechodzę przez rosnące w równych rządkach kwiaty, które nasuwały mi jedynie obrazy pielęgnującej je ze starannością matki. Teraz ich zwiędłe łodygi i pożółkłe liście wskazywały na nadchodzącą zimę. Omijam wysokie drzewo, które zostało ochrzczone w latach mojego dzieciństwa jako wieża strażnicza i przystaję obok starego krzaka, gdzie u spodu jego gałęzi ze sporą ilością liści i małych kłujących igiełek a czarną, wilgotną ziemią, szczerzyła się mroczna dziura.
Pochylam się i spoglądam na nią, chcąc się upewnić, że tajemne przejście jeszcze tam jest. Nie słyszę, nawet kiedy Chanel po cichu za mną i zagląda mi przez ramię.
- Mam nadzieję, że nie boisz się troszkę ubrudzić, bo chyba będziesz do tego zmuszona - nawet nie pytam, aby nie dostać po raz kolejny irytującej odpowiedzi, na którą tylko przewróciłbym oczami.
- Więc w taki sposób zazwyczaj uciekasz stąd? - opiera dłonie na biodrach i wykrzywia usta w delikatnym uśmiechu, sugerującym rozbawienie.
Odpowiadam jej tym samym, ale oczywiście pogardliwie.
- Gdyby nie było takich gości jak ty, wcale bym nie musiał.
Kładę się na brzuchu i wczołguję w czarną przestrzeń, uważając, aby nie zahaczyć o ostre kolce krzaka. Powoli przesuwam się do płotu, o który oparte są trzy deski, teraz już zamokłe i zbutwiałe, przeżarte od czasu. Przesuwam je na bok i przeciskam się przez otwór w płocie na drugą stronę, kalecząc sobie rękę od ostrych końcówek. Dwadzieścia pięć lat, to nie dziesięć. Znajduję się właśnie na terenie sąsiada, ale jego dom jest dosyć oddalony od końca działki. Mam nadzieję tylko, że nie biega tu ten wielki pies.
Na szybko ogarniam okolicę wzrokiem, ale panuje względna cisza. Zaglądam jeszcze raz, ale dziewczyna już jest prawie przy końcu, więc każe mi się odsunąć, bo musi wyjść. Skoro nie oczekuje pomocy...
Oglądam swoją dłoń, ale wygląda na to, że to są tylko zadrapania, które po przemyciu trochę poszczypią. Przynajmniej uratowałem swoją osobę przed nędznym obiadem z rodzinką.
Chanel wyczołguje się z dziury i wstaje, otrzepując wszystko od czarnej ziemi, która pozostawiła ślady na jej ubraniach. Na moich również, sęk w tym, że nie jest to na tyle widoczne, gdy ubierasz się, jakbyś wiecznie obchodził Halloween.
- O nie... - słyszę za sobą, więc szybko się odwracam z pytającym wyrazem twarzy. Chanel stoi, trzymając się pod boki, na co mrużę oczy, myśląc, że coś poważnego się stało - Nie mam kluczyków od samochodu.
Chanel?
1100 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz