Nerwowe bieganie przez pół miasta, bo znowu spóźniłem się na autobus, tramwaj i dosłownie wszystko, a na taxi, czy Ubera kasy nie miałem, nie należało do moich ulubionych dyscyplin sportowych. Serce nie to samo, płuca bardziej przypominały już pewnie czarną breję, której na rentgenie pokazać nie idzie, mięśnie się zastały po kilkuletniej przerwie w jakichkolwiek treningach. Niestety, nie poszedłem za modą, którą prezentowali moi rówieśnicy, codzienne poranne przebieżki, crossfit i karnety za siłownie, które kosztowały tyle, że idzie się za głowę złapać, jakoś nieszczególnie mnie porywały, chociaż jak dotąd miałem przecież przysłowiowy motorek w dupie.
Rozlazłem się cholernie, taka prawda. To już nie jest to osiemnastoletnie ciało młodego boga, mitologicznego herosa, nie, co to, to nie. Prędzej usyfiony, ulany Dionizos oblizujący tłuste paluszki i ulewający odrobiny wina do paszczęki. Dobra, zdecydowanie zaczynałem przesadzać i znowu przechylać się na tę drugą, skrajną stronę szali, ale potrzebowałem jakiegoś porządniejszego kopa, żeby może w końcu ruszyć leniwy zad ze swojego obrotowego krzesełka w pokoju i zrobić coś ze swoim życiem, zdrowiem, ciałem, bo takiego zmarnowanego, nieco wstawionego i zapuszczonego nikt mnie nie zechce.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Tak właściwie, to chciałbym sam siebie chcieć? Coś w ten deseń? Byle się zaakceptować, czy inne tego typu farmazony? Dopiszcie sobie do tego jakąś filozofię, może zapoczątkuję jakiś nowy, zupełnie popieprzony nurt, który porwie za sobą zafascynowanych wyznawców. Byle tylko gotów byli złapać za kałacha i...
Przetarłem ze zmęczeniem potylicę, dochodząc do wniosku, że biegnięcie na złamanie karku raczej średnio mi się opłacało, bo może byłbym szybciej, ale zmarnowałbym ten czas na zmycie z siebie brudów dnia, także, czy teraz, czy później, wyjdzie na to samo.
Westchnąłem, przystając na chwilę i sięgając do swojej skórzanej torby, którą kupiłem gdzieś, kiedyś, w jakimś lumpie, bo ładnie wyglądała, w dobrym stanie i tania, to czemu nie wydać tych kilku groszy. Wyciągnięcie paczki papierosów, uraczenie się jednym i schowanie wszystkiego z powrotem, a potem tylko głośne przeklęcie.
Cóż, nie wziąłem zapalniczki, ani zapałek, a w tym wszystkim istniała tylko jedna, jedyna opcja.
— Hej, nie masz może ognia użyczyć? — zagaiłem do przypadkowej osoby, spotkanej w sumie na środku ulicy.
ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz