Strony

30 lip 2018

Od Aarona

Kolejny rok w coraz to lepiej prosperującej firmie.
□■□■□■
Poprawiłem swój bordowy krawat, wygładziłem włosy i wyszedłem na zewnątrz. Nie zamierzałem brać samochodu, gdyż przez okno zauważyłem ogromne korki.
  Ach, zapomniałbym teczki.
Była gruba, skórzana i widniała na niej blaszka z wygrawerowanym A.Brown. Zawsze trzymałem tam jakieś ważne dokumenty, czy kopie, które jeszcze kiedyś mogą się przydać.
Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w kierunku oszklonego wieżowca, którego napis - Brown Inc. widniał już z daleka.
Kiedy tylko udałem się do środka, od razu uderzył mnie, jakże dobrze mi znany, świeży, mocny zapach budynku.
Wszedłem do windy i przeglądnąłem się w lustrze.
  Przystojny, jak zwykle.
Po kilku minutach znajdowałem się już na przedostatnim piętrze.
Pewnym siebie krokiem wymaszerowałem w stronę swojego gabinetu, uśmiechając się dumnie do każdego pracownika, którego napotkałem na drodze.
Otworzyłem drzwi, usiadłem w moim fotelu i położyłem rzuciłem teczkę obok nóg. Wnet przyszedł mój asystent - Arthur, [który swoją drogą był moim dobrym przyjacielem] i położył całą stertę papierów do przeanalizowania. Szykują się nadgodziny, no chyba, że przyspieszę swoje tempo dwukrotnie.
  Hej Ron. To są bilanse wydatków, które poczyniliśmy w aktualnym miesiącu, a te obok to zyski z naszych działań.  — wskazał palcem na dokumenty.
  Dzięki.  — włączyłem laptopa i przysunąłem sterty do siebie.
Arthur miał już wychodzić, jednak niespodziewanie zatrzymał się w progu i odwrócił w moją stronę.
  Cały tydzień strasznie intensywnie pracujesz, dzisiaj piątek, może skoczymy wieczorem na drinka? Zabiorę jeszcze Phila, Lucasa i Martina, żeby było raźniej.
Spojrzałem na niego swymi przeszywającymi, błękitnymi oczyma.
  Wątpię, że się wyrobię.
  No stary, nie przesadzaj!
  No dobra. Gdzie i kiedy?
  21? Tam gdzie zawsze.
  Dobra, ugadane.  — uśmiechnąłem się delikatnie, gdyż wiedziałem, jak kończą się nasze piątkowe wypady, jeszcze w tym składzie. Już przygotuję sobie zestaw na kaca.
  To do zobaczenia.  — machnął ręką na pożegnanie i wyszedł.
Wziąłem się do pracy. Podliczanie, analiza, bilans zysków i strat, przewidywane zarobki w przyszłości, opracowywanie nowych kontraktów z opłacalnymi firmami. Całe funkcjonowanie tego miejsca kręci się wokół mnie.
Wstałem, aby rozprostować kości. Podszedłem w stronę okna i napawałem się ujmującym widokiem miasta, krzyżując ręce. Moje skupienie przerwało pukanie do drzwi.
  Proszę.
To moja druga asystentka. Jakie jest jej zajęcie? Nosi kawę i jest cholernie seksowna, co mnie rozprasza.
  Dzień dobry, Panie Brown.
  Dzień dobry, Julie.  — uśmiechnąłem się szeroko, po czym poprawiłem swój krawat.
  Potrzebuje Pan czegoś?
Kiedyś zwracała się do mnie zdrobniale, jednak gdy wyciekła plotka o naszym romansie, wróciła do formy grzecznościowej i z tego, co mi się wydaje, próbuje trzymać się ode mnie z daleka. Nie omotam jej już wokół swojego palca, szkoda.
  Klasycznie. Mocna, czarna. Dwie łyżeczki.
  Już się robi.
Wyszła i wróciła po trzech minutach, kładąc na moim biurku filiżankę gorącego napoju.
  Dziękuję. Co ja bym bez ciebie zrobił.  — moja twarz przybrała kokieteryjny wyraz.
  Nic a nic Panie Brown. Nic, a nic.  — powtórzyła i wyszła na swoich wysokich szpilkach.
Kocham tę robotę.
Znów zabrałem się do podliczania, tym razem sącząc mocną kawę. Przemyślałem kilka spraw i do głowy wpadło mi trochę nowych pomysłów, które można by było wkrótce zrealizować w firmie. Muszę je przestawić na najbliższym spotkaniu.
Ponownie przerwało mi pukanie do drzwi.
  Dzień dobry, Aaron.  — usłyszałem niski głos.
Nieco otyły, starszy mężczyzna, usiadł na krześle przede mną i rozluźnił swój upięty krawat. Oto mój ojciec. Prezes firmy. Czasami zapominam, że jestem jego prawą ręką.
  Cześć, tato.
 Ten kontrakt, który radziłeś mi podpisać... Z firmą zajmującą się transportem towarów..  — zamilkł na chwilę, zastanawiając się.
  Mira Transport.  — dodałem.
  Tak! Dokładnie. Przynosi nam ogromne zyski, to doskonała ugoda. Chciałem cię za to pochwalić. Od kiedy zatrudniłem cię tutaj, nasza firma prosperuje coraz lepiej. Chcę, żebyś nadal pełnił swoją funkcję dyrektora ds. finansowych, jednak wkrótce oddam to miejsce pod twoje skrzydła. Ja i tak się tu już dość napracowałem. Potrzeba nam kogoś młodego, kto  wywróci to miejsce do góry nogami i przyniesie niewyobrażalne dochody. I ty właśnie to robisz.
Zdziwiłem się na te słowa. 
  Bardzo ci dziękuję, ojcze.
  To ja tobie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Jesteś niezawodny.
Uśmiechnąłem się przyjaźnie, wstałem i uścisnąłem ojca.
Ten położył mi ręce na ramionach, odwzajemnił uśmiech i wyszedł.
Ponownie zasiadłem na fotelu i usilnie próbowałem skończyć pracę nad papierami przyniesionymi przez Arthura.
Po kilku godzinach wstałem i wziąłem głęboki wdech. Nareszcie.
Zerknąłem na zegarek i zdałem sobie sprawę, że za niedługo wybije umówiona godzina.
Uporządkowałem biuro, zabrałem teczkę i poszedłem żwawym krokiem w kierunku baru, w którym się umówiliśmy. Zawsze chodziliśmy w to samo miejsce, gdyż było blisko.
Zdążyłem idealnie na czas. No dobrze, miałem dwie minuty poślizgu, ale nikt nawet tego nie zauważył.
Usiadłem przy jednym ze stolików. Kumple przyszli niedługą chwilę po mnie.
  Cześć Ron.  — usiedli, uśmiechając się od ucha do ucha.
To dzięki nim nie wariuję z przepracowania.
  Kelner!  — zawołałem.
  To co chłopcy, przepijmy ten tydzień!  — zaśmiał się Arthur i zamówił nam kilka mocnych trunków.
  Zdrówko!  — krzyknął Phil.
Naprzeciwko mnie siedziała jakaś nieznajoma i sączyła sok. Kilka razy stykałem się z nią niezręcznie wzrokiem.
  Jeszcze jedna tura! Na drugą nóżkę! Kelner!  — zachichotał Martin.
Z każdym wypitym kieliszkiem, coraz bardziej odpływałem w stan beztroskiej błogości.
Po trzech godzinach nieokiełznanego szaleństwa, tańczenia na parkiecie i śmiechu na cały lokal, pożegnaliśmy się.
Zamówiłem taksówkę i pojechałem do domu, od razu zasypiając.
□■□■□■
  Cholera jasna, moja głowa.  — przeklinałem cicho, próbując złapać równowagę przy porannym wstawaniu.
Dzień spędziłem na łagodzeniu skutków kaca i analizowaniu części dokumentów w domowym zaciszu.
Niespodziewanie zadzwonił do mnie ojciec.
  Aaron, dostarcz mi w poniedziałek bilans z zeszłego miesiąca. Porównam go z aktualnym, po zawarciu kontraktu.
  Nie ma problemu.
  Do zobaczenia.
  Cześć.
Oglądałem nudne programy w telewizji i napawałem się tym, że mam idealne życie. To bardzo do mnie podobne.
□■□■□■
  Ostatni dzień wolnego. Nareszcie, już jutro wracam do pracy.  — wymamrotałem, wstając mozolnie z łóżka.
Ugotowałem sobie coś i ubrałem luźne ciuchy. Postanowiłem, że cały dzień spędzę na siłowni.
Po kilku godzinach wróciłem zmęczony do domu, wziąłem lodowaty prysznic i zasnąłem.
□■□■□■
Krawat poprawiony, garnitur elegancki, fryzura ujarzmiona.
Już miałem zamknąć drzwi, kiedy zdałem sobie sprawę, że ojciec prosił mnie, abym przyniósł bilans z zeszłego miesiąca. Odruchowo spojrzałem na dłoń. Zawsze nosiłem kopię tego typu dokumentów w teczce.
  Gdzie ona jest?!  — wrzasnąłem i zacząłem szybko przeszukiwać naprzemiennie dom i samochód.  — Kurna, nie ma.  — Zerknąłem ukradkiem na zegarek.  — Zaraz się spóźnię! Chrzanić to. Znajdę plik na komputerze i wydrukuję go w gabinecie.
Wsiadłem do samochodu i zaparkowałem pod wieżowcem. Otwarłem drzwi do biura, prawie wyrywając je z zawiasów. W mgnieniu oka byłem już na swoim miejscu.
Usiadłem na fotelu i głośno westchnąłem, włączając laptopa.
  Bilans z zeszłego miesiąca...  — przeszukałem wszystkie dokumenty, jakie miałem zapisane w laptopie. Nie znalazłem.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
  Proszę!  — krzyknąłem nerwowo.
  Hej.  — moim oczom ukazał się nieco przestraszony [zapewne moim podejściem] Arthur.
  W jakiej sprawie przychodzisz?
  Jakaś kobieta ma do Ciebie sprawę.
  Nie mam czasu.
  Mówi, że to ważne.
Przewróciłem oczami i kazałem ją wpuścić.
Do mojego gabinetu weszła nieznajoma, trzymająca w rękach nieodłączną część mnie - czarną teczkę z wygrawerowanym A.Brown.

Ktoś?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz