— Spokojnie, żyję. Nie ma potrzeby ściągania tutaj pogotowia, policji tym bardziej. — Uniósł do góry lewą rękę, a kobieta westchnęła z ulgą. No tak, policja.
Spróbował wstać, nieudolnie, wylądował ponownie na ziemi. Podkradałam się coraz bliżej, aby chociażby przypatrzeć się mężczyźnie. Chciałam ocenić, czy faktycznie mówił prawdę, tak, tak, z pewnością. Kask obok, skórzana kurtka niedbale odrzucona, co się dziwić, wypadek wypadkiem. Podobały mi się jego długie włosy, idealnie pofalowane, na dodatek nieco ciemniejsze niż brąz. Chwila, czy ja go już gdzieś nie spotkałam?
dwa dni wcześniej...
Buszując między sklepowymi regałami wyszukiwałam wzrokiem dość znaczącej części mojego śniadania, które tak na dobrą sprawę nadal nie powstało. Wykreowany w mojej głowie przepis na idealne musli z dodatkiem owoców zakończy się z pewnością w najlepszym przypadku przypaloną jajecznicą z odrobiną nieświeżej kiełbasy, a w tych gorszych dawno przejedzonymi kanapkami. Raz, jedyny w tym tygodniu chciałam zjeść coś innego, niż zapewniała mi prawie pusta lodówka, w której światełko znowu się zepsuło. Kiedy w końcu wyhaczyłam wzrokiem idealną paczkę musli, gęstowłosy, o ile takim określeniem mogłam go nazwać, zwinął mi ją sprzed nosa. Spojrzałam na niego wzrokiem definitywnie niezadowolonej dziewczynki, a na jego twarz wpełznął delikatny uśmiech, stopniowo zmieniający się w coraz weselszy. Prychnął, po czym wrzucił mi fioletowe pudełko w koszyk, śmiejąc się pod nosem. Przybiłam piątkę sama ze sobą, uśmiechnęłam się zwycięsko i odeszłam, w myślach dziękując Bogu za taki obrót sprawy. W końcu, niejedna osoba byłaby skłonna do oddania swojego śniadania nieznajomej, na dodatek oburzonej lasce z marketu.
teraźniejszość...
Facet z supermarketu, no tak. Facet, który dał mi musli. Facet z gęstymi włosami. No dobra, był miły.
Niecałe pół godziny po zajściu, do bruneta podbiegło dwóch mężczyzn, pomogło mu wstać, a także upewniło, czy aby na pewno wszystko będzie dobrze. Zapewniał, że tak, lecz mimo wszystko nikt nie chciał pozwolić na ponowną jazdę motocyklem. Gapie rozeszli się, pozostało nie więcej, niż czwórka ludzi, w tym ja. Jedna z dziewczyn zaproponowała pomoc w transporcie pojazdu, jako, iż niedaleko znajduje się jej ojciec, który jest w stanie zawieźć jednośladowca we wskazane miejsce. Mimo niechęci, dobroczyńca zgodził się. "A kto podwiezie jego?", zaciekawił się ktoś inny.
— Ja. — Wysunęłam się nieco naprzód. — Mieszkam niedaleko, więc to nie problem.
Wyraźnie zaskoczony odwrócił się w moją stronę. Skinął głową i podszedł do mnie bliżej, dając znak, abyśmy już szli.
Droga nie była długa, dzięki czemu kilka minut później znaleźliśmy się przy moim mieszkaniu. Mruknęłam, aby pozostał tutaj, a ja skoczę po kluczyki do skutera. I w tym momencie jego zdziwieniu nie było granic. "Skutera? Skuter jest zbyt mały...", miałam ochotę odpyskować, żeby szedł na pieszo, skoro uważa mój pojazd za mały, co jednak przemilczałam.
— Musimy już iść? — mruknął, przechodząc przez próg mieszkania. — Sebastian Laine.
Przyjrzałam mu się spod przymrużonych oczu.
— Kendall Collins, Kelly.
— Musimy już iść? — mruknął, przechodząc przez próg mieszkania. — Sebastian Laine.
Przyjrzałam mu się spod przymrużonych oczu.
— Kendall Collins, Kelly.
Sebastianie Laine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz