1 sie 2018

Od Althei C.D Billy Joe

    Uratowałaś mi życie. Powtórzyłam sobie w myślach, nieco rozbawiona. Nie mogłam wykluczyć, że Billy okazał się całkiem miłym gościem, bez żadnego sfiksowanego umysłu gwiazdora. Rozmawiało mi się z nim zupełnie swobodnie i jeszcze całą drogę do domu myślałam o wszystkim, o czym dyskutowaliśmy. Dowiedziałam się trochę o nim, o tym, że mieszkał w małym domku na wsi, nie miał łatwo i to mi wystarczyło, by kompletnie zrozumieć sytuację. Sama przez znaczne zdystansowanie nie powiedziałam mu zbyt wiele o sobie, ale taka już ze mnie owiana tajemnicą osobniczka, która nie lubi zdradzać się nazbyt szybko. Tego dnia już nie kręciłam się dłużej po mieście, założyłam bluzę od Billy’ego i choć była stanowczo za duża, idealnie blokowała chłodny podmuch wiatru.
    Następnego dnia nie było wcale cieplej. Wiatr co jakiś czas wzmagał się tak, jakby miał lada chwila zrywać głowy przechodniów i liczyć je jako trofea. Nadal jednak górowało blade słońce, skryte za zachmurzeniem, więc o poranku do pracy wybrałam się w bluzie, którą dostałam poprzedniego wieczoru. Wypełniała mnie zupełną obojętność wobec tego, jak się w niej prezentowałam - była ciepła i wygodna, a więc reszta faktów osuwała się w nic nieznaczącą przepaść. Nie był to żaden charakterystyczny ubiór, a przynajmniej rzut oka nie wystarczył, bym mogła wyłapać coś niepokojącego albo przywodzącego na myśl piosenkarza. Przez całą drogę do baru wdychałam zapach materiału, który wręcz drażnił moje nozdrza, i stwierdziłam, że był naprawdę ładny. Męski, ale ładny.
    Ludzie dookoła byli ciągle czymś zafascynowani. Szeptali między sobą, wymieniali ostre, może nawet podekscytowane zdania, a w rękach co drugiej osoby przewijał się najświeższy numer gazety. Sama nigdy nie interesowałam się prasą, uważałam to za stratę czasu, zwłaszcza że wszystko elegancko znajdowało się w internecie. Zatem nie minęła chwila, a przeszłam próg baru, gdzie wcale nie było ciszej. Głosy zlane w jeden wielki hałas unosiły się aż do sufitu, raniły mój biedny układ nerwowy i przygotowywałam się powoli na to, że spędzę w ich towarzystwie całą swoją zmianę. Powitałam się krótko z rozkojarzonymi pracownikami oraz weszłam za ladę, gdzie odwiedziło mnie na wstępie paru zniecierpliwionych klientów.
    - Czy obsłuży nas ktoś wreszcie? – rzekł chłodnym głosem, a cały wyraz poirytowania podkreślały ściągnięte brwi.
    - W czym mogę pomóc? – Pamiętaj, Al, płacą ci za grzeczność. 
    - Zwykłe martini dwa razy. I proszę, pracownicy tego lokalu powinni w końcu zainteresować się robotą. – Mężczyzna powędrował niezbyt przychylnym wzrokiem na Nancy i Leslie plotkujących zaraz przy zapleczu. Po zdenerwowaniu klientów mogłam ocenić, że stoją tam naprawdę długo i zaniedbują interes.
    - Ma pan rację. – Nie ukrywałam przepływu zaciekawienia. Odkąd przestałam rozmawiać z Nancy, znalazła inną ofiarę swojej wylewności i nie umiałam powstrzymać wrażenia, że mnie obgaduje.
    Przygotowałam naprędce dwa martini, podałam klientowi oraz korzystając z chwili spokoju, wyszłam zza lady, idąc prosto na zaplecze. Dwie dziewczyny niemal natychmiast zwróciły na mnie wzrok; ekscytacja w ich tęczówkach zmieniła się w dziwny błysk.
    - Hej, co wy robicie? Tracimy klientów. – Westchnęłam, starając się o to, by mój głos nie brzmiał zbyt poważnie i oskarżycielsko, bo obie zjadłyby mnie na miejscu.
    - Rozmawiamy. Tylko chwilę. – Lada moment dostrzegłam gazetę w rękach jednej z dziewczyn, Nancy. Zupełnie nie rozumiałam, co jest w niej ciekawego i wzrosło wówczas moje przekonanie, że na świecie dzieje się coś szaleńczo ważnego, co mi zwyczajnie umyka.
    - Co tam macie? – Wydusiłam w końcu z siebie, jednak zaraz spotkałam się z rosnącą ekscytacją w oczach Leslie. Wręcz jeździła po mnie wzrokiem.
    - O Boże, Al! Ty masz bluzę! – Jej głos brzmiał tak, jakby w gardle miała tonę gruzu, który ją blokuje. Bezustannie rosło we mnie zaniepokojenie.
    - No… mam bluzę. – Powtórzyłam po niej bez większego wyrazu.
    - Masz bluzę Billy'ego Joe! Patrz Nancy, to jego rozmiar! I nosił ją wczoraj! – Krzyknęła tak, że było słychać ją na pół lokalu. Za cholerę nie chciałam wiedzieć, jak doszły do tego, że to jego bluza i skąd wiedziały, że wczoraj w niej chodził, ale stalking nigdy nie był moją najmocniejszą stroną. Czego nie można było powiedzieć o tych dwóch.
    - Jezu, oddaj mi ją! Jak on ci ją dał? – Wypaliła z niezdrową ekscytacją, a w jej oczach stanęły iskierki. Odsunęłam się o krok, zaniepokojona reakcją, lecz Nancy zaraz podeszła bliżej, złapała mnie za rękaw i powąchała. Nie miałam pytań.
    - Dobrze się dzisiaj czujesz? – Wydałam z siebie rozdrażnione prychnięcie i wyrwałam swoją rękę. Fanki są naprawdę mocno chore, szczególnie jeśli w grę wchodzi pamiątka od sławnej osoby
    - Ale… Nancy, myślisz o tym samym co ja? – Leslie ściągnęła nisko brwi i spojrzała uważnym wzrokiem na pierwszą stronę gazety. - To Al jest dziewczyną?
    - Jaką znowu dziewczyną? – Czułam się zupełnie zagubiona we własnych myślach. Jeszcze bardziej byłam przekonana, że dzieje się wokół mnie coś, o czym nawet nie miałam pojęcia.
    - Ale ja chciałam tę bluzę… – Głos Nancy wyrażał zazdrość i wręcz czystą nienawiść. Koniec tego. Szarpnęłam za gazetę, wyrywając ją z uścisku dziewczyny.
    Moim oczom ukazał się nagłówek, przez który złapałam się za głowę i wybałuszyłam oczy w niemałym zdziwieniu. BILLY JOE MOLIERE – CZY SPOTYKA SIĘ ZE ZWYKŁĄ DZIEWCZYNĄ? A pod napisem moje wczorajsze zdjęcie z Billy’m. Nie miało żadnego znaczenia, że staliśmy bokiem. Dla paparazzi liczyła się sensacja i ją dostali. Rozpoznałam otoczenie na zdjęciu, moment uchwycenia. Wszystko. Cholera, niedobrze. Czułam, że to się mogło stać, ale jakaś część mnie zupełnie nie chciała się przejmować. Do teraz.
    Nim się zorientowałam, wzięłam ze sobą gazetę, torbę i opuściłam bar, bez względu na to, że trwała moja zmiana. W głowie miałam kompletny chaos. Miałam nadzieję porozumieć się z Billy’m jak z kolejną, zwykłą osobą przez telefon, ale istniał jeden problem. Nie miałam go w kontaktach. Pamiętając o tym, że chciał ostatnio napisać piosenkę, szybko skojarzyłam to z miejscem, do którego go przyprowadziłam. Samotność, lekki powiew wiatru i ten błogi spokój – nie widziałam lepszych warunków pozwalających na wyzwolenie kreatywności. Zatem żywiąc nadzieję, że to tam go spotkam, udałam się w kilkuminutową podróż. Pokonałam schody w rekordowym tempie, co było wynikiem emocji, jakie mną targały. Zdenerwowanie, niepokój, złość. Istna mieszanka tego. Zauważyłam otwarty właz na dach i szybko się tam wdrapałam.
    - Billy? – Krzyknęłam, dostrzegając chłopaka siedzącego na krawędzi. Głowę miał spuszczoną, dokładnie jakby coś pisał, w coś się patrzył.
    Mężczyzna momentalnie wzdrygnął się w miejscu i spojrzał przez ramię.
    - Althea? Skąd wiedziałaś, że tu będę? – Zmarszczył brwi, wstając tak ostrożnie, by nie zachwiać się nad krawędzią. Chroniła go jednak barierka.
    Zacisnęłam gazetę w dłoni jeszcze mocniej, a z mojego gardła wybiegło nagłe westchnienie.
    - Wcale nie uratowałam ci życia. – Spojrzałam przelotnie na notes, który miał w dłoni. Na pewno coś pisał, ale w tej chwili porzuciłam tę myśl daleko stąd, przypominając sobie o tym, że zaczną mi się mnożyć kolejne problemy. – Pogorszyłam sytuację. Zresztą sam zobacz.
    Kończąc mówić, pokazałam mu nagłówek gazety. Czułam się cholernie zagubiona.

[Billy Joe?]

+20PD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz