Wszystkie męczące myśli wyrzuciłam z głowy w tym czasie, kiedy całą moją uwagę przykuł uśmiech siostry. Piękną, a jednocześnie smutną wieścią było to, że cieszyłyśmy się z naszego spotkania tak, jakby następowało nie wiadomo jak sporadycznie. Niestety, czas było pogodzić się z tym, że parę naprawdę ważnych kwestii przeszło diametralnym zmianom. Czy tego chciałyśmy, czy nie, obie do tego w jakiś sposób doprowadziłyśmy. Oczywiście nie obyło się bez współpracy z ojcem, który ostatecznie mógł sprawić, że moja relacja z siostrą obróci się w pył. Nie pozwolę, żeby to się wydarzyło.
- Dobrze, dobrze, niech ci będzie. – Choć raz zdecydowałam, że wykorzystam pieniądze ojca w jakże szczytnym celu. Żartowałam, po prostu zamierzam przepierdolić je na takie głupoty, na jakie tylko się da. Ot tak. Jego wina, że był na tyle naiwny i głupi, by myśleć, że im większa gotówka, tym nasza sympatia względem niego rosła.
- Masz jakiś pomysł? – Z jej ust nie schodził uśmiech. To był doprawdy cudowny widok; niebieskie, intensywne spojrzenie, wręcz jarzące się czystą radością.
- W sumie tak. W centrum, w parku trwa festiwal, będzie tam wszystko. – Wyszłam z inicjatywą, myśląc, że to byłby całkiem dobry sposób na spędzenie ze sobą więcej czasu, bez jakiejkolwiek kontroli ojca. – Ludzie w kółko brzęczą, że warto tam być, więc czemu nie? Najwyżej zakpimy z paru klaunów. Klauni są źli i trzeba ich tępić.
Rzuciła mi spojrzenie ukazujące rozbawienie.
- Nadal boisz się klaunów?
- Boję? Eee tam… – Założyłam ręce na klatce piersiowej, a mój zakłopotany wzrok uciekł w bok. Ciągle czułam na sobie nacisk natarczywej w tym temacie siostry, pod którym zaskakująco szybko się ugięłam. – No oni nie są nawet śmieszni! Chodzą tylko z tymi swoimi pseudo-przyjaznymi uśmieszkami od ucha do ucha i robią dziwne sztuczki. To błaźni, bandyci… – Gdyby mi nie przerwała, zapewne znalazłabym jeszcze masę najróżniejszych, obraźliwych synonimów.
- To nie wejdziemy na teren cyrku. Pokręcimy się po parku, zobaczymy parę atrakcji. Co powiesz na diabelski młyn? – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a ja w odpowiedzi uniosłam brwi zaskoczona. Co jak co, ale fanką cyrków, dziwnych maszyn, które mają zapewnić rozrywkę, nigdy nie byłam, i mówię to z ręką na sercu.
- Jak wnieśli to cholerstwo? – wręcz szepnęłam, wgapiając się niedowierzająco w siostrę. No przecież, że wnieśli to w częściach, aczkolwiek nikt nie zabroni mi szukać jakiegokolwiek powodu, by uchronić się przed śmiercią w powietrzu. Coś zaskrzypi, zatrzyma się, może rozpadnie, i nie będzie już tak wesoło, jak zapewniano.
Nie czekając zbyt długo, razem z siostrą wyszłam z kamienicy, wsiadając w autobus jadący prosto do centrum miasta. W szybach odbijała się intensywna pomarańcz nieba, jaka z każdą chwilą łagodniała w coraz ciemniejsze barwy. Światła cyrku, wysokich atrakcji, niezliczonych budek przyciągały z daleka, a charakterystyczne melodyjki wydobywające się z najróżniejszych, śmiercionośnych maszyn budziły dreszcze na rękach. Wszystko dookoła przypominało mi o tym, że zbliżamy się coraz to bardziej do centrum i musiałam zacząć ogarniać uczucie narastającej niechęci. Gdyby nie siostra, zapewne nigdy bym nawet nie pomyślała, żeby odwiedzić letni festyn. Klauni, młyny, pełno balonów, budek z zabawkami i jeszcze jakieś atrakcje, o których nawet nie chciałam mieć pojęcia.
Wkrótce weszłyśmy na skrupulatnie ogrodzony teren. Ukazał mi się widok, jaki na żadnej płaszczyźnie nie kupował moich chęci ani też choćby kawałeczka sympatii. Na metr kwadratowy przypadało jakieś dwie, trzy osoby, wszędzie było słychać chichoty, głośne, radosne rozmowy i jeszcze częściej otwierane puszki, które uwalniały gaz. W cieniu każdego wesołego, zrzeszającego ludzi, z pozoru wręcz dziecięcego wydarzenia kryje się alkohol, problemy i te wszystkie szemrane interesy. Wystarczyło tylko spojrzeć.
- Lucia, więc co chcesz tu porobić? – Rozejrzałam się w poszukiwaniu choć jednej rzeczy, która mnie zainteresuje. Cały czas jednak trzymałam siostrę za rękę, tak, bym przypadkiem jej nie zgubiła, co na festynach zdarza się nad wyraz często. Kończy się natomiast na funkcjonariuszach odprowadzających ci zgubę pod drzwi, a ona przedstawia ten niewinny, dziecięcy uśmiech, który mnie tylko mówi „poszedłem za klaunem, przepraszam”. Jak ja ich kurwa nienawidzę.
- Najpierw diabelski młyn. – Wraz z moim zaskoczeniem, na jej ustach rósł piekielny uśmieszek. Za co ja ją kocham to nie wiem. – Musisz spróbować, byłam tam raz z… – zająkała się, a ja z łatwością wyczułam zakłopotany wyraz twarzy, nawet nie mając potrzeby na niego patrzeć.
- Z ojcem, hm? – Zaoszczędziłam jej czasu na wymyślanie szybkiego kłamstwa. Lucia niemal natychmiast rzuciła mi nagłe, przepraszające spojrzenie, na które w niemej odpowiedzi ścisnęłam jej dłoń. Dziewczynie ukazał się mój delikatny uśmiech. Nie zamierzałam tracić nawet minuty spotkania z siostrą na smęty i płacze. W życiu.
Nie mogąc jednak zaprzeczyć swojej podświadomości, tak, odezwał się we mnie szept rywalizacji. Gardło wręcz ściskała mi myśl, że ojciec mógł uszczęśliwić Lucię bardziej niż ja jestem to w stanie zrobić.
- Wiesz co? – Zagłuszyłam tłum, który otaczał nas zewsząd.
- Co?
Pociągnęłam dziewczynę do jednej kolejki tak długiej, jak to bywało z toaletami w godzinach szczytu. Nie sądziłam, że to zrobię, ale właśnie dzieliło mnie parędziesiąt osób od wejścia na te kółkowatą maszynę tortur.
- Boże, Al, na pewno chcesz to robić? – Dziewczyna rzuciła mi sceptyczne, pełne wątpliwości spojrzenie, jakie od razu przegoniłam machnięciem ręki.
- Jasne… co może pójść nie tak.
To był czysty sarkazm. Wszystko mogło pójść nie tak, począwszy od napastowania przez kolorowych diabłów, zwanych klaunami, które – wspomnijmy – wcale nie rozbawiają, i kończąc na bezkresnej kolejce. Ciągle jednak podtrzymywała mnie świadomość, że robiłam to wszystko dla siostry. Dla tego, żeby przebić ojca również, zatem w mojej głowie zaraz ustawiłam sobie cel. Przejść tę pieprzoną kolejkę i przeżyć parę minut na niosącej śmierć maszynie.
Stałam z Lucią w kolejce już całą godzinę. Robiło się coraz ciemniej; nawet sen zaczął osiadać mi na powiekach, sprawiając, że stawały się one coraz cięższe, ale nie mogłam. Nie teraz, gdyż co chwila uderzało mnie gorąco bijące od innych ludzi. Przemieszczali się przez tłum kompletnie bez skrupułów, a niektórym nawet udało się dostać do kolejki, uprzednio wybijając z niej pijaną, a może po prostu zmęczoną osobę. Gdyby nie cel, który nadal dryfował mi gdzieś w głowie, sama dałabym się z dziką chęcią wybić.
- Alti, to naprawdę ma sens? – Lucia szarpnęła mnie za rękę, by zwrócić tym moją uwagę.
- Tak, tak – ziewnięcie nagle wkradło mi się w zdanie – jeszcze troszeczkę i będziemy na tym pożal się Boże młynku.
Zobaczyłam jak siostra wygląda zza kolejki i bada spojrzeniem ludzi przed nami. Może ich liczyła.
- To może jeszcze trochę potrwać – stwierdziła, a entuzjazmu w jej głosie nie dało się nie poddać grubym wątpliwościom. – Starałaś się… lepiej chodźmy już zrobić co innego. Trudno – mówiła tak smutnym tonem płaczącego szczeniaczka, że moja dusza zaczęła stękać z rozpaczy. Nie, nie, nie.
- Zostajemy. Nie odpuszczę sobie, wystałyśmy się tu godzinę, jak nie więcej – mruknęłam niezadowolona. – Zrobię wszystko, żebyśmy się tam dostały.
Do głowy zaraz uderzyło mi głębokie westchnienie Lucii. Przez jej zachowanie nie byłam nawet w stanie stwierdzić, czy bardzo zależy jej na tym diabelskim młynie, czy nie, ale skoro ojciec ją na to zabrał, nie będę przecież gorsza. Nie zważając nawet na to, jaka może być prawda, dalej stałam z Lucią, co parę kolejnych minut przemieszczając się dwa, trzy miejsca do przodu. Byłyśmy coraz bliżej. Tak bardzo, że nerwy stracone na zniecierpliwienie zostawały mi powolutku odkupywane. Ziewnęłam jeszcze parę razy, zanim znalazłam się prawie że na początku kolejki. Patrząc wstecz, mogłoby się wydawać, że jej koniec jest daleko zamglony. Wręcz go nie było widać i nie chciałam nawet wyobrażać sobie uczucia, że miałabym wracać na sam początek.
Wtedy, w oka mgnieniu, osoba odziana w jakiś dziwny, jaskrawy łaszek w kolorowe kropki wlazła tuż przede mnie. Zmarszczyłam brwi, podnosząc wyżej spojrzenie, i dopiero w tym momencie udało mi się dostrzec puszystą perukę na głowie.
- Przepraszam, ale, że tak powiem, wjebał się pan w kolejkę. – Nie siliłam się nawet na żadne uprzejmości, zwłaszcza że zmęczenie wyżerało mnie niczym zaraza.
Osoba, bo nie byłam w stanie stwierdzić, czy kobieta, czy mężczyzna, zaraz odwróciła się w moją stronę. Zamarłam. I nie próbowałam nawet tego zbyt starannie ukrywać. Niepokój wręcz wdarł się w moje spojrzenie, które rzucało ostrzegawczy znak „nie zbliżaj się”.
Biały puder pokrywał całą twarz klauna; czerwonokrwista szminka wykraczająca poza usta i domalowane rumieńce pozwalały ujrzeć go w jakimkolwiek miejscu, bez znaczenia, jak daleko by się nie znajdował. Groteskowo duże buty dotknęły czubków moich kozaków, a luźne, niedopasowane ubrania zawiał szybki, przelotny wietrzyk. Trudno było nie patrzeć na centrum jego twarzy, na której znajdował się ten śmieszny nos.
- Co mówiłaś? – Głos był zdecydowanie zbyt stary, zrzędliwy i wredny jak na zabawiającego dzieci klauna. Zmarszczki, jak się już okazało, mężczyzny, odmalowały się na jego skrzywionej twarzy i nawet puder zbytnio nie pomagał.
- Że to moje miejsce w kolejce, czekałam tu dłużej niż ty.
Wtedy pochylił do mnie tak, że górna część mojego ciała została wręcz wypchnięta do tyłu, by tylko uchronić się od wąchania osobnika z bliska.
- Ani kroku – burknęłam, co gorsza, z autentyczną groźbą. Nienawidzę klaunów jak własnego ojca, to jest fakt nie do zdarcia.
- Słuchaj, dzidzia, pracuje cały dzień, dochodzi mi jeszcze noc w tym śmiesznym wdzianku, więc może szacunku do ludzi pracujących. Daj odpocząć – odparł z aż nazbyt wyczuwalną pogardą.
Lucia przysunęła się do mojej ręki i złapała za nią. O nie, mnie nie trzeba jeszcze uspokajać, skarbie.
- Słuchaj, zrzędliwy dzbanie, za coś ci płacą. – Odsunęłam go ruchem dłoni. – Stoję tu dłużej niż ty, więc zejdź mi z drogi i daj się nacieszyć siostrą.
- To ta mała? – Prychnął, oglądając spojrzeniem Lucię, która na jego widok bezceremonialnie zmarszczyła nos.
- Tak… wiesz, jest chora. Jutro wraca do szpitala na kolejne badania. To jedyny dzień, kiedy mogę coś z nią porobić. – Widząc, jak kolejka z przodu zwalnia się coraz bardziej, a ja stoję, kłócę się, kurwa, z klaunem, straciłam cierpliwość. Mój głos zmienił się o całe trzysta sześćdziesiąt stopni; przesiąkł smutkiem, współczuciem, który przez lata zdążyłam przećwiczyć perfekcyjnie.
Obserwowałam czujnie klauna. Jego twarz zrzedła jeszcze bardziej, a gdyby nie biały puder, na pewno też by zbladła. Widziałam, jak z dużą niechęcią odstępuje nam miejsca w kolejce, czyniąc drogę do diabelskiego młyna szeroko otwartą. Cholera.
- Dziękuję – mruknęłam do klauna, który już się oddalał i był daleko za nami.
Właśnie uświadomiłam sobie, że faktycznie muszę wejść na to wysokie… coś. Skrzypiało w powietrzu, a głosy, przepraszam, krzyki, zdawały się chwiać metalowe ustrojstwo jeszcze bardziej. Mamo, wróć.
- Chodź, Al! – Krzyknęła szczęśliwa Lucia, łapiąc mnie za rękę. – Spokojnie, wytulam cię, gdy już tam wejdziemy.
Całe szczęście… mruknęłam pod nosem i pocieszył mnie jeden widok. Uśmiech Lucii.
[Lucia kotkuuu?]
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz