5 sie 2018

Od Althei C.D Lucia

    Na słowa Lucii głośno westchnęłam, domyślając się po wczorajszej reakcji, że dziewczyna zrobi coś, co nie należy do mądrych. Dziewczyna uniosła głowę i choć przyglądałam się telewizji, czułam na sobie wzrok pełny zastanowienia. Tak, ja też bym na swoim miejscu wybuchła.
     - Wiedziałaś o tym? – zaczęła. – Odezwał się do ciebie?
     - Nie musiał. Wystarczyło, żebym spojrzała na zegarek, zauważyła twoje spóźnienie do domu i wszystko stało się jasne – mruknęłam. – A twoja reakcja wczoraj też mnie nie uspokajała.
    Mówiłam tak, jakbym miała dokładnie zaplanowany każdy szczegół dnia. Jakby wszystkie detale przewijające się w ciągu niego były dokładnie przeze mnie analizowane, szczególnie gdy obejmowało mnie uczucie, że coś obok nie dzieje się tak, jak chcę. Najgorzej jednak było mi się pogodzić ze świadomością, że Lucia ostrzegła ojca. Że chciała uchronić go przede mną… chcąc nie chcąc, przykleiła mi nalepkę złego człowieka, który jednak pragnie tylko odkupienia własnych win. To mi się należało. To nam się należało. Gdyby nie odejście ojca, wszystko byłoby prostsze, wielu rzeczy mogłabym uniknąć. Nie zdarzyła się noc, podczas której nie wspominałam sobie tych słów.
     - Nie wiem po co to zrobiłaś - dodałam po dłuższej ciszy, zalegającej się między nami. Siostra nadal mnie przytulała i ani na chwilę nie rozluźniła uścisku, aż do teraz. Osunęła się odrobinę, by dojrzeć moich oczu i wówczas odnalazłam w nich smutek w najczystszej postaci. Chciałam temu zaradzić, ale rozdrażnienie wywołane nagłą troską dziewczyny wobec ojca stawało się dla mnie w cholerę niewygodne.
     - Chciałam zaoszczędzić mu złudnej nadziei, jaką on dawał nam każdego roku, dopóki się jej nie pozbyłyśmy - wytłumaczyła cicho, a ja jako kobieta dosyć mściwa, nie umiałam pogodzić się z jej rozumowaniem. Szanować, owszem, ale mimo że starałam się brać pod uwagę jej decyzje, to mój umysł chłonął je z wielkim ciężarem.
     - Nie zasłużył na jakiekolwiek oszczędzenia czy taryfy ulgowe. My ich nie miałyśmy. - Mój głos był w stanie przemienić wodę w lód. - Miałyśmy jeszcze gorzej niż ten pieprzony tchórz. Strata mamy go nie usprawiedliwia, bo miał obowiązek się nami zająć. A on jeszcze wykorzystał do tego chorą matkę. - Mogłam wymieniać jeszcze więcej powodów, dla których moja nienawiść do niego rosła z roku na rok i byłam gotowa zarazić nim moją siostrę, która jednak wydawała się mniej podatna na wpływy, działała własnym rozumem i zdarzało mi się być dumną z niej wiele razy. Lecz w jednym momencie po prostu zaczęłam się bać, że ojciec mi ją zabierze, a ja zostanę całkowicie sama.
     - To, że sprawimy komuś tyle samo bólu, co on nam, cię tak bardzo uszczęśliwia? - Spojrzała na mnie, ściągając brwi, a ja oddzieliłam ją od odpowiedzi jeszcze parę pełnych napięcia sekund, w których starałam się przemyśleć to, co teraz powiem. To było jasne jak słońce.
     - Tak. - I bez większych ceregieli wstałam z kanapy, wydostając się spod czułego uścisku siostry, jaki dawał mi uczucie spełnionego szczęścia. Jednakże ilekroć powtarzałaby mi, że zemsta niczego nie zmieni, włączał mi się tryb totalnej ignorantki.
    Następnego dnia sama postanowiłam rozmawiać z ojcem i wyjaśnić sobie parę kwestii. Nie mogłam dłużej kotłować w swojej głowie dręczących mnie od ponad szesnastu lat myśli, które w końcu mogłyby wyjść na światło dzienne. Ojciec dowiedziałby się o wszystkim, o co do tej pory go obwiniałam i najgorsza była świadomość, że było mi z tym zupełnie dobrze. Chciałam, żeby cierpiał.
    Umówiłam się z nim do jego mieszkania. Budynek niedaleko centrum miasta, najwyższe piętro należało do niego i gdy tylko ujrzałam okolice, na myśl mi przyszło, że ustatkował się, ma kolejne dzieci, grube pieniądze. Pałałam taką nienawiścią do wszystkiego, co mnie otaczało, jak jeszcze nigdy. Wjechałam szybko windą, mijając wiele spieszących się osób, i w końcu odnalazłam drzwi z numerem pięćdziesiąt trzy. Zapukałam. Nic, odezwała się cisza. Zapukałam drugi raz, bardziej niecierpliwie, przez co zdarzyło mi się szarpnąć za klamkę. Wtedy nagle drzwi puściły. Nie były zamknięte i to obudziło we mnie swego rodzaju niezrozumienie. Bez ogródek, ostrożnym ruchem popchnęłam drzwi do przodu, wchodząc za próg, gdzie niemal od razu dotarł do mnie tajemniczy, kobiecy chichot. W głowie miałam naraz masę najróżniejszych domysłów i większość kazało mi albo stać w miejscu, albo zawrócić tak szybko, jak to tylko możliwe. Mimowolnie omiotłam szybkim wzrokiem mieszkanie, było ładne. Naprawdę ładne, w porównaniu do tego, w którym mieszkałam z Lucią.
    Szybko jednak zignorowałam te myśli. Ruszyłam dalej, wiodąc ciekawym spojrzeniem od ściany do ściany, a dźwięki dookoła stały się coraz wyraźniejsze: ciche pomruki, trochę gwałtowniejsze, stukanie butelki o butelkę. Z każdym krokiem coraz bardziej żałowałam, że zdecydowałam się brnąć, aż w końcu moim oczom ukazał się widok dwóch półnagich kobiet, bawiących się w towarzystwie podciętego Fabio Moraleza. Prychnęłam pod nosem i stałam, dopóki żadne z nich mnie nie dostrzegło.
     - Althea?! - Rzucił szybko, pozbywając się kobiety z kolan. Wręcz popchnął ją i wstał, patrząc na mnie. Poczerwieniała twarz sugerowała, że na pewno był już po paru piwach. Okropność.
     - Ojcze? - powiedziałam tak sarkastycznie, że bardziej się nie dało, a zaraz założyłam ręce pod na piersi wyczekująco. Miałam ochotę po prostu wyjść, lecz trzymała mnie potrzeba podarowania ujścia wszystkim moim myślom.
    Minęły mnie dwie, totalnie zawstydzone dziewczyny, mniej więcej w moim wieku, i już za plecami usłyszałam donośne trzaśnięcie drzwiami. Tak się zabawiasz, staruszku.
     - Wybacz, kochanie, kompletnie zapomniałem o spotkaniu. - Zaczął pośpiesznie ubierać koszule na ramiona.
     - Nie dziwię się, że zapomniałeś. - Powoli dąsałam się po ładnie wystrojonym salonie. Z tymi słowami szturchnęłam jedną butelkę nogą, przewracając ją. Zbierasz ode mnie same minusy, Alvaro. - I nie mów do mnie kochanie - dodałam już groźniejszym głosem.
    Pomimo że mężczyźnie coraz bardziej plątał się język, nadwyraz sprawnie dotarł do stolika, wskazując mi miejsce przed nim, co szybko uczyniłam.
     - Lucia ze mną rozmawiała - wydukał. - Wiem, o co ci chodzi, Altheo. I wiedz, że nie jestem na ciebie zły. - Tymi słowami ściągnął na siebie mój niezrozumiały wzrok, wręcz drążący w jego wnętrzu dziurę.
     - Nie chcę być w żaden sposób oceniana przez ciebie. Możesz być zły, zawiedziony, wszystko, ale to będzie ostatnia rzecz, jaka będzie mnie obchodzić - wytłumaczyłam cicho i nadwyraz spokojnie jak na emocje rwące się powoli ponad rozum. - Jak się czułeś, gdy nas opuściłeś?
     - Przez wiele, wiele lat nie czułem nic. Kompletna pustka. Potem pojawiły się wyrzuty sumienia, które rozkazały mi was szukać, ale to nie było proste. Wiem, że to nie działa tak, jak bym chciał. Gdy już się odejdzie, nie można tak po prostu sprawić, że wszystko wróci do normy. - To była jedyna rzecz, z jaką się zgadzałam. Jego zmęczone, podkrążone oczy wlepiły się we mnie na dłuższy moment.
     - Tak, to prawda - odparłam ciszej, prawie ulegając pokusie, by po prostu skończyć z całą zemstą, lecz zaraz wszystkie skrywane myśli, które chciały wyjść z cienia długich lat, zaczęły rozdzierać mnie na strzępy. - Ani razu nie przyszło ci do głowy, że babcia nie da sobie rady? Że nie ma dość siły, życia i emerytury? Pieprzony egoista… nie pomyślałeś, że to ja zmarnuje sobie dzieciństwo, szkołę średnią, przyszłość, żeby podporządkować życie temu, co powinieneś robić ty? - Czułam, jak lada moment w moich oczach stają łzy, ale nie spłynęły mi po policzku. Osiadały się na rzęsach, wszędzie.
     - Ja… nie wiem co powiedzieć, Altheo. Chcę chociaż teraz wesprzeć was pieniędzmi. Może zaproponować wspólne mieszkanie? - Podniósł brwi z lekkim uśmiechem. Wiedziałam, że chciał to skończyć, ale demon żerujący gdzieś w moim wnętrzu po prostu nie pozwalał mi się w żadnym stopniu uspokoić. Jakby jedno słowo, wyznanie, wyzwoliło nagle cały wodospad zbudowany z rozterek.
     - Po tym wszystkim sądzisz, że miałabym jeszcze dzielić z tobą mieszkanie, dopuszczać do siostry, która jest po prostu tylko milsza niż ja? - Prychnęłam głośno, po czym nastąpił sarkastyczny śmiech, ale nie było w nim niczego radosnego. Poczułam tylko, jak cudem powstrzymuję następne łzy zbierające mi się w kącikach oczu. - Jeśli chodzi o pieniądze, nawet nie wiesz, przez co musiałam przechodzić przez takiego samolubnego palanta, jakim byłeś! - Zaczęłam przemawiać coraz głośniej.
     - Co takiego? - Zmarszczył brwi, chyba niezbyt długo zastanawiając się nad sensem pytania.
     - Zaczęło się, gdy babcia bardziej chorowała, a ciągnie po ten dzień. Chodziłam nocami po mieszkaniach znajomych, żeby pożyczać kasę. Czasami od nieznajomych, co tylko pokazywało to, jak bardzo zdesperowana byłam. Ledwo wiązałyśmy koniec z końcem, ale nic nie wystarczało. Miałam załatwiać rzeczy nielegalnie, ale tego nie zrobiłam. W pewnym momencie pękłam i poszłam do łożka za pieniądze. Po prostu. Z konieczności, bo na nic nie było nas stać. - Każde słowo z trudem przechodziło mi przez gardło, łamane szlochem. - Sądzisz, że głupia koperta sprawi, że o tym wszystkim zapomnę?
    Nim zdążyłam opanować płynące łzy, usłyszałam skrzypienie drzwi, zza których wyszła Lucia. Ile z tego słyszała?


[Lucia kocham Cię najbardziej na świecie <3]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz