Usiadł obok mnie, powoli, chwilę również zajęło mu zajęcie wygodnej pozycji.
Patrzył na mnie. Oczywiście, że na mnie patrzył, studiował każdy szczegół, jeździł błękitnym spojrzeniem raz w górę, raz w dół, szukając każdej rzeczy, która się zmieniła, nowych rys i bruzd.
A ja spoglądałem w swoją szklankę, bo nie miałem odwagi, by spojrzeć prosto w te naprawdę ładne, niebieskie oczy bez żadnego wyrzutu i złości, bez chłodu, a z dawną czułością czy ciepłem, przyjaźnią. Oczywiście, że nie chciałem urządzać bardachy na środku pomieszczenia, przecież nie byłem masochistą, tak jak niektóre znane nam osoby. Mi wystarczyłby święty spokój.
Ale z Nivanem Oakleyem tego raczej zażyć się nie dało.
— Leniwie i do przodu — mruknął krótko, a ja pokiwałem powoli głową, stukając palcem o swoją szklankę. — Jakoś się toczy na tym żałosnym ziemskim padole. Twoje?
Niebieski wzrok zaczynało parzyć, ba, prawie paliło i doprowadzało do pożaru. Westchnąłem, ostatecznie decydując się na krótkie spotkanie spojrzeń, szybką, prawdopodobnie agresywną wymianę wszystkiego, co mieliśmy sobie do powiedzenia. Szkoda, że bez użycia słów, ale te przecież wcale nie były aż tak potrzebne.
— Ok — stwierdziłem szybko i wzruszyłem ramionami, a następnie przyłożyłem szklankę do warg. — Bywało lepiej, ale w sumie to nie narzekam, zarabiam sobie, mam mieszkanie, samochód i tak dalej. Wiesz, że skończyło się na byciu nauczycielem? — zapytałem, parskając śmiechem. — Powoli zaczynam rozumieć babę od roślinek... — burknąłem, uśmiechając się pod nosem i ponownie odwracając wzrok, bo napatrzyłem się na niego już wystarczająco.
I choć rozmowa wydawała się wyjątkowo sympatyczna, miła i taka zwyczajna, to chyba obaj mogliśmy poczuć charakterystyczny chłód, choć miało się wrażenie, że wystarczyłaby zapałka, by wzniecić pożar. Tak. To wszystko po prostu było wyjątkowo suche.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz