Chwilowe zakłopotanie mężczyzny zostało zastąpione po raz kolejny chłodną obojętnością, a ja miałem wrażenie, że ciśnienie mojej krwi osiągnęło swoje pieprzone meritum, dawno przekroczyło magiczne sto trzydzieści dziewięć łamane na osiemdziesiąt dziewięć.
— To nieźle.
Cichy pomruk i mój wzrok na palcach Oakleya, które przetarły drewno. Brudne drewno, ale w sumie właśnie w takim lokalu obaj najwidoczniej chcieliśmy tego wieczora wylądować, więc nie można było się wcale temu dziwić.
Szkoda tylko, że trafiliśmy akurat na siebie, w dodatku w lekkim już stanie upojenia. Nie za dużym, ale jednak.
— Tyle? To, kurwa, nieźle? — syknąłem chłodno, już nie hamując się zbytnio, przynajmniej w słowach, bo moje dłonie dalej krążyły wokół blatu i nie miałem zamiaru ich podnosić. Miałem w końcu trzydzieści lat, a nie piętnaście czy czternaście, potrafiłem się opanować. — Jak zawsze, powiem ci, że, cholera, nic się nie zmieniło — stwierdziłem, parsknąłem śmiechem, a następnie pasywno-agresywnie dokończyłem swoją whisky i machnąłem dłonią w kierunku barmana, posyłając mu uśmiech. Skinął głową, chyba doskonale mnie rozumiejąc.
Westchnąłem i przejechałem dłońmi przez włosy, odchylając się trochę do tyłu.
— Jeżeli masz tu siedzieć jak słup soli, to równie dobrze możesz usiąść na drugim końcu baru — oświadczyłem, ponownie na niego spoglądając. Dalej chłodno, ale już bez wściekłości, bo w sumie to było mi szkoda nerwów.
Zawsze mi było szkoda nerwów, a jednak skończyłem właśnie z nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz