Podparłem brodę na pięści, udając zainteresowanie półką z alkoholami, która znajdowała się naprzeciwko nas.
Może delikatnie zaczynałem się obawiać kolejnej konfrontacji, kolejnego zerknięcia, skrzyżowania się spojrzeń, mrozu, który owiewał skutecznie moje nerki i powodował paskudny ból, kolejnych słów, bo mogły w końcu paść te oskarżające, na wydźwięk, których zacisnąłbym tylko szczęki i starał się ukryć piętrzące się w oczach łzy, które prędzej czy później popłynęłyby żwawym nurtem, porywając za sobą wszystkie emocje i słowa, które tak długo w sobie dusiłem, obawiając się natarczywości i drastycznego zetknięcia się ze światem.
Palce gładko zastukały o blat, wybudzając mnie z dziwnego transu i przy okazji przysparzając o ciarki przebiegające przez całą długość kręgosłupa.
— Wiesz, że zostawiłeś połowę paczki swoich fajek? Jedną wypaliłem, resztę dalej gdzieś mam — stwierdził w pewnym momencie, wbijając mnie w siedzenie i wprowadzając w niemałe zakłopotanie całą tą sytuacją.
Wiedział, jak zareaguję.
Pieprzony psychopata. Sadysta. Skurwiel. Pierdolony chuj.
Adam Watson.
— To nieźle — mruknąłem tylko, wyjątkowo cicho, przecierając palcem blat, który już widocznie od bardzo dawna się nie błyszczał, ba, nawet nie widział środków czyszczących. Skrzywiłem się, orientując, że rzeczywiście, lekko się już kleił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz