Mogę to oficjalnie stwierdzić.
Nivan Oakley był naprawdę pierdzielonym idiotą, a ja w sumie zaczynałem zastanawiać się, dlaczego kiedykolwiek miałem ochotę dłużej zawiesić na nim oko.
— Nie dzwoniłeś — wyszeptał.
No i poszło dosyć szybko, przysięgam, miarka się przebrała, nie wytrzymałem, tyle. Dłoń prędko powędrowała w kierunku miękkiego policzka, nie cackając się zbytnio z wiadomością, którą chciałem mu przekazać. Bo przecież doskonale wiedział, że idiotą nigdy nie byłem i w sumie zastanawiałem się, co aktualnie siedziało w tej czasami mądrej, a czasami właśnie nie, głowie, która wpadła na pomysł łgania w żywe oczy. A ja przecież nie przepadałem za kłamcami, zwłaszcza tymi słabymi.
Ale to wszystko dalej nie było agresywne, nie przepełniałem tego złością czy wściekłością, tak jak prawdopodobnie postąpiłby stojący przede mną mężczyzna.
To po prostu było chłodne i nie miałem zamiaru robić z tym nic więcej, bo i tak wspiąłem się na swoje wyżyny, kogokolwiek uderzając, podnosząc dłoń i w końcu brudząc ją troszkę. No cóż, Oakley chyba zawsze w jakiś sposób wydawał się mi wyjątkowy, prawda?
— Dzwoniłem do pani z bardzo ładnym głosem — oświadczyłem, uśmiechając się i wypuszczając dym z ust. — Możliwe, że się z nią umówię, dziękuję za propozycję, trafiłeś, ślicznie się śmieje i chyba mamy podobne poczucie humoru — mruknąłem, strzepując papierosa, a następnie zerknąłem na tę naprawdę śliczną twarzyczkę, która dalej za wiele mi nie mówiła.
A następnie opuściłem swój wzrok na dłoń, która może i wymsknęła mi się spod kontroli. Skrzywiłem się odrobinę, widząc jakiś tam ślad krwi, marny, ale jednak. A więc ją ubrudziłem.
Sięgnąłem do torby w poszukiwaniu chusteczek, a gdy już przecierałem swoje palce, ponownie podniosłem wzrok na mężczyznę.
— Coś jeszcze, Niv?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz