Piątek wieczór, dokładnie dwudziesta pierwsza czterdzieści jeden. Kolejny hit Boney M. sączył się z głośnika, chyba starając się choć trochę poprawić mi humor, a raczej w tamtej chwili byłem wyjątkowo, oczywiście jak na siebie, zmęczony.
Przetarłem dłońmi czoło, wzdychając głośno i kląc po raz…. prawdopodobnie trzydziesty szósty. Może siódmy. Bo tym razem kartkówki raczej nie poszły. Wręcz jeszcze gorzej, siedziałem dopiero przy piątej (czekało na mnie jeszcze jakieś czterdzieści i zaczynałem powoli żałować, że w ogóle wpadłem na pomysł sprawdzania ich wiedzy), cały czas próbując zrozumieć coś z tego bełkotu jakiegoś niezbyt fortunnego ucznia, któremu chyba tym razem nie udało się ściągnąć od osoby po swojej prawej. Bo przecież tak ciężko choć raz w życiu się nauczyć, nawet tej cholernej optyki, za którą przepadały tylko biolchemowe szaleńce, gdy w końcu mogły narysować sobie oczko oraz wytłumaczyć, jak ono działa. Co kto lubi.
Sam do końca nie wiem, gdy sięgnąłem po swój brązowy płaszcz, oczywiście zostawiwszy na biurku ten cały burdel stworzony z nieszczęsnych idiotyzmów wypisanych na pomiętych kartkach oraz czerwonego tuszu, którego było tam zdecydowanie za dużo (między innymi dlatego, że podczas sprawdzania moje pióro zdecydowało bezpardonowo i bez uprzedzenia się wylać). Nie wiem również, dlaczego nogi pokierowały mnie do jakiegoś niezbyt ładnego, raczej obskurnego baru, do którego jeszcze ani razu nie zajrzałem. Może też z obawy przed tym, bym nie ujrzał tam jakiegoś zagubionego ucznia ze starszych klas. Lub wręcz przeciwnie. By to on nie zobaczył mnie w dosyć dyskusyjnym jak na nauczyciela stanie.
Machnąłem ręką, barman podszedł, ja zamówiłem, to co miałem zamówić, aby następnie zacząć powoli sączyć nie najgorszą whisky, nucąc coś pod nosem i zastanawiając się nad sensem swojego żywota. Dopóki ktoś nie postukał palcem w moje ramię. Wtedy po prostu zacząłem się modlić, aby nie był to mój uczeń czy panna lekkich obyczajów, która raczej wyczułaby mój wisielczy humor, by na tym skorzystać. Wziąłem szybkiego łyka złotego alkoholu, a następnie powoli odwróciłem głowę.
— Tak? — mruknąłem, mrużąc oczy.
Ktoś, coś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz