19 sie 2018

Od Billy'ego Joe cd Althei

                Dni mijały,  a ja ani razu nie wyszedłem ani razu z mieszkania. Dzwonili, wszyscy. Hannah, rodzice, kumple, Harry, dziennikarze, Althea. Ani razu nie odebrałem, wpatrywałem się tylko w telefon, zastanawiając się, kto jeszcze zadzwoni. Można powiedzieć, że żyłem tak, jakbym nie żył. Ciemne mieszkanie z zasuniętymi roletami, porozwalane, brudne talerze w kuchni. Butelki po winie, piwie i chuj wie czym jeszcze. Miałem dość. Przez pierwsze dni, było okej. Jednak, ludzie stojący pod moim blokiem byli męczący. Rzucali mi na balkon kamienie, przelatywali dronami przy oknach, dobijali się do drzwi. Aż w końcu nie wytrzymałem, zasłoniłem okna, zamknąłem drzwi. I siedziałem. Sam. Bez kontaktu z nikim innym, chyba, że z moim ochroniarzem, który chodził na zakupy. Mówili o mnie. W telewizji, gazetach, radiu.

„Moliere się stacza”

                Widziałem co się ze mną stało. Umarłem. Siedziałem właśnie pod drzwiami, oparty o nie plecami. Pokłóciłem się z rodzicami. Wygarnąłem im wszystko, co myślałem. Powiedziałem ojcu, jak bardzo go nienawidzę. za to co mi robił. Zarzuciłem matce, że przez jej brak reakcji, Hannah bała się ojca gdy była mała. Płakała po nocach. A ja sam miałem problemy psychiczne. To wszystko ich wina. Nie opiekowali się nami, a przynajmniej mną. Byłem pozostawiony sam sobie, co prawda, mama opłaciła mi lekcje śpiewu, ale tylko początkowo. Pracowałem na to wszystko. Sam. To tylko dzięki mojemu uporowi byłem teraz tu, gdzie byłem. Mój wzrok padł na podarte teksty piosenek, na gitarę, porzuconą w kącie, zakurzoną. Nie dotykaną od długiego czasu. Nie umiałem już grać, ani komponować. Po prostu nie umiałem.
                 Billy  Ciche pukanie do drzwi zwróciło moją uwagę, jednak po chwili było bardziej energiczne  Wiem, że tam jesteś. Proszę otwórz, porozmawiajmy o tym. O tym wszystkim… To ja, Al.
                Otworzyłem szeroko oczy, Al.? Co ona tu robi? Z resztą, nie ważne. Wstałem z podłogi, po czym wchodząc do kuchni sięgnąłem po leki. Zjadłem całą garść, kazali mi je brać, aby choć trochę złagodzić ból po wypadku. Jednocześnie, dali mi też drugie, aby moje myśli samobójcze sprzed lat nie wróciły. Sięgając po alkohol, na moją rękę padł strumień światła, który przebił się pomiędzy roletami. Była cała we krwi, zaschniętej krwi. Ignorując to, wziąłem łyk wódki.
                 Billy Joe Moliere, do cholery. Otwieraj te drzwi!  Pukanie było coraz bardziej irytujące. W jeden chwili, nawet nie myśląc podszedłem do drzwi po czym otworzyłem je szeroko. Stała tam Al, taka jak zawsze. Jednak, szok na jej twarzy był ogromny.
                 Pani do mnie? Bo wydaje mi się, że mnie z kimś pani pomyliła  Nie zamykając drzwi weszłem do mieszkania. Zaraz za mną, powoli weszła Al, nie starała się zapalać Światała. Wszystko było dobrze widać, mimo zasłoniętych rolet.
                 Billy? Co ci się…  Odwróciłem się do niej. Zamilkła, kiedy pokręciłem głową.
                 Billy? Billy Joe Moliere? Przepraszam, ale pani chyba naprawdę mnie z kimś pomyliła. Billy’ego Joe już nie ma. I nigdy go nie będzie. Bardzo mi przykro  Czując jak narasta we mnie ból, podszedłem znów do buteleczki z lekami, stojącej na szafce w kuchni. Wysypałem ich tak dużo, jak się dało, po czym połknąłem. Następnie wziąłem łyk alkoholu. Althea oglądała to z niedowierzaniem.
                 Billy…  co ci się stało? Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, wszystko było dobrze i…  Zaśmiałem się szyderczo, co sprawiło, że dziewczyna znów umilkła.
                 Dobrze? Nic nie było dobrze Al, prawie umarłem. A z resztą, może to byłoby lepsze. Przynajmniej dali by mi wszyscy spokój.   Stałem pośrodku kuchni, powoli pijąc wódkę, jednak w jednej chwili Al. podeszła do mnie i zabrała mi to.  Co ty robisz, oddaj to Althea.
                 Nie, nie będziesz pił. Widzisz jak to wszystko wygląda? Jak ty wyglądasz? Billy, wyglądasz jak wrak człowieka!  Zilustrowała mnie od stóp do głów wzrokiem  Jesteś blady, wychudzony,  potargane włosy, pogięte ubranie. To nie jest ten Billy, który grał dla chorych dzieci w szpitalu.
                 Masz rację. To nie jest tamten mężczyzna. On już nie żyje, nigdy nie wróci. Teraz, jestem ja. Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz Al. Doskonale sobie radzę. Sam. Nie potrzebuję pomocy.
                Odwróciełem się i szybko usiadłem na kanapie w salonie. Mimo bałaganu, ja czułem się tu dobrze. Spojrzałem na ścianę z zdjęciami. Nic tam nie było. Wszystkie fotografie leżały teraz w kartonie w garażu. Położyłem się, zakrywając twarz. Niechcący, trąciłem ręką butelki  stojące jedna na drugiej.
                 Billy… porozmawiajmy. Wyjaśnij mi, co się z tobą dzieje. Martwię się. Twoja rodzina się martwi. Widziałam twoją mamę, płakała Billy. Wyglądała tak, jakby opuściła ją wszelka nadzieja.  Althea powoli zbliżyła się do mnie i dotknęła mojej dłoni. Szybko zabrałem rękę, podnosząc się do pozycji siedzącej.
                 Co chcesz wiedzieć? Że, najpewniej znów mam depresję? Że te cholernie rany, nie wszystkie są po wypadku? A, może chcesz zobaczyć jak wyglądam w świetle?  Nie wytrzymałem, naciskanie Al zburzyło jakąś barierę we mnie, która odgradzała wszelkie uczucia. Nie słuchałem jej. Miałem gdzieś to co powie, dam jej to czego chcę, po czym wyjdzie, zapewne obrzydzona tym co zobaczy, zacznie wyzywać mnie od nienormalnych, po czym już nigdy się do mnie nie odezwie. Pierdolić to, tak będzie dla niej lepiej. Złapałem za pilot, a kiedy wcisnąłem przycisk rolety poderwały się do góry.
                Wzrok Al. przesuwał się po mnie. Czułem nawet, jak krew z moich najświeższych ran ścieka powoli po mojej ręce, dłoni, palcach, a następnie uderza w podłogę. Staliśmy w ciszy, jednak, Althea zrobiła coś zupełnie odwrotnego do tego, co przewidziałem. Podeszła do mnie powoli, bacznie obserwując moją reakcję, a kiedy znalazła się wystarczająco blisko, wyciągnęła rękę i położyła dłoń na moim zakrwawionym ramieniu. Ja jednak szybko się odsunąłem, nie chciałem aby mnie dotykała. Odszedłem od niej, jednak czułem, że dziewczyna śledzi mnie wzrokiem.
                 Chyba, lepiej będzie, jeśli pójdziesz Al… Nie chcę, abyś musiała na to patrzeć. Jak widzisz, mam się dobrze. Żyje. Dotrzymałem obietnicy i nie umarłem…   Usiadłem pod ścianą, miałem dość. Chciałem aby wyszła, musiałem wziąć leki. Musiałem się napić. Teraz, w tym momencie. Zerwałem się na równe nogi i z wręcz szaleństwem w oczach, znów połknąłem tabletki zapijając je wódką.
                 Nie wierzę w to, co widzę. Do cholery Billy odstaw to!  Podbiegła do mnie i uderzyła w butelkę, wytrącając mi ją z rąk. Rozbiła się, a alkohol rozlał się po podłodze. Wpatrywałem się w szkło, oraz substancję  Billy, proszę, spójrz na mnie.
Althea?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz