Stojący przede mną chłopak nie wyglądał na groźnego. Był raczej typem leniwego hipstera, zaliczającego kolejną z rzędu imprezę. Oczy o szklanym połysku odzwierciedlały moje zdezorientowanie. On po prostu chciał się stąd jak najszybciej zmyć, tak samo jak ja.
- Jasne. - rzuciłam, odkrztuszając poranną chrypę. - Masz telefon?
- Mam. - odparł. - Rozładowany.
- To witaj w klubie. - westchnęłam z irytacją, kierując się na korytarz. - Chodź, może złapiemy coś po drodze.
Wyjrzałam przez staromodnie zakratowane okno. Chyba kojarzyłam tę dzielnicę. Stare, wysokie kamienice, długo nie remontowane. Byliśmy gdzieś na przedmieściach, chyba w Casten. To by tłumaczyło ten staromodny wystrój.
Wypadłam na ulicę i rozejrzałam się wkoło. Za mną stanął skołowany imprezowicz.
- Masz jakieś pojęcie, gdzie jesteśmy?
- Mniej więcej. - odpowiedziałam, ruszając ulicą w górę. - Musimy dotrzeć do głównej drogi, tam powinien być postój taksówek.
Z każdym pokonanym metrem coraz bardziej upewniałam się w przekonaniu, że wylądowałam w Casten Garden's. Nie była to ciekawa okolica. Ludzie mieszkający tutaj często chodzili obszarpani i nieumyci. A z biedą często wiązało się przestępstwo. Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy przyjeżdżałam tu na interwencję, kiedy jeszcze byłam zwykłym gliną.
W końcu dotarliśmy do drogi, przy której spodziewałam się zobaczyć postój. Skręciliśmy w prawo i po kilkuset metrach naszym oczom ukazały się trzy upragnione pojazdy. Wsiedliśmy do jednego z nich.
- Dokąd? - spytał taksówkarz, wyprowadzając auto z zatoczki.
Spojrzeliśmy z mężczyzną na siebie jednocześnie. Wzruszył ramionami.
- Centrum. Wszędzie mam blisko.
- Piąty komisariat. - powiedziałam kierowcy, po czym zwróciłam się do chłopaka. - Dalej sobie poradzisz?
- Nie ma sprawy. - rzucił, wyglądając przez szybę. - Komisariat? Chyba... nic się tam nie stało, na imprezie, co?
- Co? - w pierwszej chwili nie załapałam, o co mu chodzi. Zwykli ludzie idą na komisariat, żeby zgłosić przestępstwo, a dla mnie to niemal drugi dom. - Nie, nic z tych rzeczy.
Nie drążyłam tematu. Nie było tajemnicą, że cywile nie darzyli glin zbytnią sympatią. Tym bardziej takich, którzy węszą.
- Mam na imię Nivan. - oznajmił chłopak, zerkając na mnie znacząco.
- J.C. - sztywno podałam mu dłoń. - Miło mi.
- Mnie również. Bez względu na okoliczności.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, bo i o czym można gadać z nieznajomym po imprezie, której się nawet nie pamięta? Co, swoją drogą, było nieco dziwne. Po najgorszych zgonach zdarzało mi się pamiętać takie szczegóły, jak lecącą piosenkę czy nawet kolor bokserek kochanka. A tym razem... zero. Pustka.
W końcu dojechaliśmy pod gmach komisariatu. Kiedy Nivan przerzucał drobne w portfelu, ja wymacałam w kieszeni dwadzieścia Avarów i podałam je kierowcy. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się myśl, że to były chyba pieniądze na karmę dla Rex'a.
- Dzisiaj stawiam. Wystarczy?
- Jasne, nawet będzie na napiwek. - mruknął taksiarz, wciskając pieniądze do kasetki pod licznikiem.
Wydukałam szybkie, nieco niezręczne pożegnanie nowemu znajomemu, po czym opuściłam pojazd i jak na skrzydłach pognałam po schodach na posterunek. Miałam szczęście. Były dwie minuty przed dziewiątą.
- Nadal nie wiem, jak ty to robisz. - w drzwiach gabinetu powitał mnie Gilbert, kiedy zdyszana opadłam na krzesło. - To jakiś wewnętrzny budzik, po takiej ilości alkoholu?
Rzuciłam mu zirytowane spojrzenie. Pociągnął łyk kawy.
- Potrzebujesz czegoś?
- Żebyś dał mi pracować.
- Okej, już idę. - uniósł dłoń w obronnym geście, wycofując się. - Jakby osa ją dziś ugryzła...
Złapałam gazetę leżącą na biurku i rzuciłam w niego. Odbiła się od drzwi i spadła, gdy zatrzasnął je za sobą.
Koło czternastej byłam już po stercie raportów i z utęsknieniem patrzyłam na zegar. Jeszcze dwie... trzy godziny do końca zmiany.
Wtedy do mojego biura wpadł Gilbert. Wiedziałam już, że mamy nową sprawę. Był roztargniony, kiedy tylko dochodziło do jakiejś zbrodni.
- Co mamy? - spytałam, wstając.
- Przedawkowanie na imprezie. To chyba scylium.
Zaintrygowałam się, słysząc nazwę nowego narkotyku, niedawno wprowadzonego na rynek. Aktualnie byliśmy na tropie dilerów.
- Okej, gdzie? - już byłam przy drzwiach.
- W Casten Garden's.
Potknęłam się na progu, przeklinając głośno. Jeden z oficerów siedzących przy biurkach w głównym holu rzucił mi zaciekawione spojrzenie. Gilbert chwycił mnie mocno za ramię, pomagając wstać.
- Nie rób z nas pośmiewiska. - skarcił mnie.
- Jaja sobie robisz. - syknęłam, pocierając obolałe kolana.
- Chwila. - odeszliśmy na bok. - Nie powiesz mi chyba, że byłaś na tej imprezie?
- Na jakiejś byłam. - mruknęłam cicho.
Po tonie porucznika wyczuwałam, że jest źle. Na dodatek złapał się za głowę. Dosłownie.
- Że też na tyle orgii w całym Avenley, ty musiałaś być akurat na tej, na której zginęła dziewczyna!
- Nie wiemy, czy to ta sama... - podjęłam próbę uspokojenia Gilberta, która na nic się zdała.
- Jak się tam w ogóle dostałaś?! Przecież to daleko od Siedmiu Krasnoludków!
- Nie mam pojęcia! Od chwili wyjścia z baru, nic nie pamiętam... hej! Właściwie skąd wiesz, że tam siedzę?
Daniel przybrał surową minę Wkurzonego Ojca Chrzestnego.
- Ktoś musi cię kontrolować, Alexander. I wydaje mi się, że to była twoja ostatnia impreza.
- O nie, nie możesz dać mi szlabanu! - roześmiałam się ze złością.
- Sprawdź mnie. Weź pod uwagę, że bez względu na wszystko, jestem twoim przełożonym i w trybie natychmiastowym mogę cię odesłać do drogówki.
Przez długą chwilę wymownego milczenia prowadziliśmy ze sobą wojnę na spojrzenia. W końcu odpuściłam. Gilbert miał rację, przecholowałam. Moje wybryki całkiem niedługo mogą obrócić się przeciwko mnie.
- Jakieś zastrzeżenia? - rzucił twardo.
- Nie, sir. - mruknęłam, poddając się. Daniel posłał mi uśmiech.
- Więc jedźmy na miejsce zdarzenia.
Nivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz