Wysoki szatyn, bardzo podobny do Noaha, wręcz uderzająco, aczkolwiek ten z braci był dojrzalszy, co zresztą było naturalne — pełnił rolę starszego. Bijące bogactwo, cudownie pachnące perfumy wyczuwalne od kiedy tylko przekroczył próg, a także hipnotyzujący uśmiech, słowo daję, nie wyglądał na tak okropnego, jakim opisywał go Noa. Wzięłam oddech, starając obserwować sytuację z daleka. Nie miałam ochoty oświadczać, że jestem przypadkową laską, która kręci się wokół Noah i tłucze mu szklanki, ponieważ przeglądała mu telefon. A w dodatku rumienić się na widok tak przystojnego faceta. Odgarnęłam włosy z czoła, wychylając nieco dalej. Bracia wymieniali się zdaniami, rzucając je oschle, bez grama uczuć. Aaron (nie pytajcie, skąd znam jego imię. Kojarzę go z firmy... Brown Inc.? Chyba tak to szło) gestykulował żwawo, nie zmieniając tonu. Byłam niezwykle ciekawa, o co tak naprawdę chodzi. Zwyczajnie czułam, że tutaj historia gra jakąś rolę, nie same stosunki między dwoma mężczyznami.
— Louise, zostań w domu, wrócę za niedługo. — Spojrzał na mnie okropnym, zimnym wzrokiem, jakby mówił to na siłę. Zmrużyłam oczy, posyłając drugiemu ładny uśmiech. Tak na złość Noah. — A ty, idziesz ze mną.
Dopóki drzwi nie zamknęły się, wpatrywałam się w obu braci, na jednego, później drugiego, naprzemiennie. Kiedy w końcu zostałam sama, rozłożyłam się na sofie wzdychając. Zostałam sama w jego domu, do cholery.
Minęła godzina. Faktycznie, niedługo, Noah.
Minęła i kolejna, zdecydowany brak kontaktu z jego strony. Rozumiem, praca pracą, aczkolwiek... słowo? Przydałoby się, mówię to całkiem szczerze.
Ja: I jak idzie naprawa?
Noah?
Przepraszam, przepraszam, jest do niczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz