20 sie 2018

Od Louise cd. Roxanne

          Ruda, średniego wzrostu dziewczyna podeszła do mnie, wykrzywiając usta w nader szczery i przyjacielski uśmiech. Owczarek niemiecki odlepił się ode mnie, powracając do właścicielki. Odwzajemniłam miły gest, powstając przy tym z ławki.
          — Louise. — Podałam również swoją dłoń. — Tak na dobrą sprawę, możesz mówić mi Lou, jak praktycznie wszyscy.
          Roxy ponownie przeprosiwszy za zachowanie pupila, poklepała go po łbie, na co ten pociesznie machnął ogonem. Psina była cudowna, znałam ją ze schroniska, które odwiedziłam całkiem niedaleko. Rasowiec bez właściciela, o mamo, dlaczego nikt nie chciał przygarnąć tego cuda? Z chęcią zrobiłabym to za nich wszystkich, ale ze względu na Kota musieliśmy odpuścić jakiegokolwiek psa (choć powtarzałam rodzicom, że psa bez problemu da się przyzwyczaić do kotów, mama za nic nie chciała się zgodzić, z racji, że Kot to jej największe oczko w głowie, wręcz obsesja, serio). Tata nie raz podziwiał cudne psy pasterskie, na przykład te berneńskie, albo te duże, takie milusie, nie pamiętam, jak się nazywały. I labradory, goldeny, jeju, one wszystkie są słodkie, z chęcią jeździłabym z nimi na szkolenia, uczyła, to byłoby świetne doświadczenie.
          — Może... miałabyś chwilkę i wróciła z nami do schroniska? — zagadnęła ruda. — To niedale...
          — Jasne, wiem, gdzie to jest. Pojawiam się tam nierzadko — bez wahania zgodziłam się, po czym kucnęłam, aby chociaż chwilkę wygłaskać Madi ponownie. Madi? Chyba tak. — Kto jest kochanym pieskiem? No kto? — mówiłam do niej, nie bacząc na rozbawioną minę Roxy.
          Koniec końców to mi przypadł zaszczyt prowadzenia na smyczy suczki, jednak w odległości kilkunastu metrów zmieniłyśmy się ponownie. Widoczne zamiłowanie do zwierząt nowo poznanej dziewczyny objawiało się i teraz. Czułam, że możemy znaleźć wspólny język, o ile nie zadziało się to już wcześniej, kiedy po raz pierwszy wymieniłyśmy się imionami. Już teraz mogłam uznać ją za godną poznania, z racji... głupiego przeczucia, które z tyłu głowy skandowało "Poz-naj! Poz-naj! Ka-wa! Ka-wa!". Szczerze powiedziawszy, z chęcią wybrałabym się z nią gdziekolwiek, jednakże... nie ukrywam, że mój strach i swojego rodzaju lęk przed narzucaniem się, a także w jakimś stopniu nieśmiałość natychmiastowo odpędzały mnie od tej aktualnie nierealnej wizji podania sobie numerów czy czegokolwiek, co mogłoby nas zbliżyć. No dobra, jednak chciałam.
         Gdy nadszedł czas powrotu Mad do klatki, kobiecie trudno było rozstać się z brązowo-czarną. To poniekąd urocze, jak zdążyły się polubić. Madi miała za sobą dobrą przeszłość, poza nieoczekiwaną śmiercią pana. Mimo wszystko pozostawała radosną, wierną i spokojną sunią, która dałaby pokroić się za człowieka. Nie jestem wolontariuszką, przynajmniej nie oficjalnie. Czasami się tutaj zjawię, z tatą przywiozę trochę karmy, misek, raz załadowaliśmy na dużą przyczepę kilkanaście ręcznie zrobionych bud i podrzuciliśmy tutaj.
          — To jak? — Z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny. — Kawa? Sok?
          Czytasz mi w myślach?
          — Sok?
          — Więc idziemy na sok! — zadecydowała.

Roxy?
Wiesz, co robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz