Strony

10 sie 2018

Od Lucii C.D Althea

    Następnego dnia, po kolejnym, bardzo dłużącym się dniu w szkole, w końcu nadszedł ten wymarzony, ostatni dzwonek. Wstałam szczęśliwa i zabierając bluzę z szafki, wyszłam ze szkoły. Jaki szok zawitał na mojej twarzy, gdy przed budynkiem zobaczyłam czarne BMW, a przed nim mojego ojca, czekającego, aż skończę lekcje. Jak długo już tu stał? Nie wiem.
    Podeszłam do niego i przywitałam się z nim, ledwo ukrywając uśmiech. Może jednak nie jest taki zły? Przyjechał pod szkołę i czekał, nie wiem jak długo. Może rzeczywiście mu na nas zależy? Nie wiem. Tyle pytań kłębiło mi się w głowie przez ostatnie kilka dni, a na żadne nie znałam odpowiedzi. Może nawet nie chciałam ich znać?
    Gdy po krótkiej rozmowie powiedział, że chciałby mnie zabrać na obiad, zgodziłam się po krótkim zastanowieniu. Nie mogłam jednak zdusić w sobie słabnącego głosu, który sprzeciwiał się za każdym razem, gdy mężczyzna do mnie podchodził. Krzyczał głośno kilka dni temu, jednak z każdą chwilą coraz to bardziej słabnął i nie miałam oporów, by nie spotykać się z ojcem. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle… Alti na pewno nie byłaby zadowolona.
    Po zjedzonym obiedzie w jednej z przydrożnych knajp w całkiem dobrej atmosferze tata postanowił odwieźć mnie do domu. Mam nadzieję, że Alt nie zauważyła mojej nieobecności, że wróciła do domu później, niż zwykle. Moje modlitwy się jednak nie ziściły.
    Gdy dojeżdżaliśmy pod kamienicę, pierwsze co dostrzegłam na tle tego zaniedbanego budynku, była Al z Duchem u boku. Widać było, że nie jest oazą spokoju i w każdej chwili może wybuchnąć. Tego najmniej nam brakowało…
    Wysiadając z samochodu, od razu usłyszałam z lekka rozjuszony głos mojej siostry.
     - Już całkiem chcesz mi zabrać siostrę? Najpierw mała pomoc w domu, teraz odbieranie ze szkoły? - niemal warknęła na mężczyznę. Widać było, że na razie starała się zachować spokój, który mógłby być zniszczony w każdej chwili.
     - Nie chcę ci jej zabrać, chcę się tylko do was zbliżyć - wyjaśnił spokojnie, nie chcąc zaczynać kolejnej kłótni. Rozumiałam go w pewnym sensie, chciał się z nami dogadać. Nie było go tyle czasu, ale w końcu przejrzał na oczy. Może powinnyśmy dać mu szansę...?
     - Akurat - prychnęła, krzyżując ręce na piersi. - Nie chcę cię tu więcej widzieć. Masz tu nie przyjeżdżać, rozumiesz? - powiedziała ostrym i zarazem chłodnym głosem, który momentalnie zmroził mi krew w żyłach.
     - Nie możesz mi się zabronić spotykać z moją własną córką. - Ojciec zaczął powoli tracić swój spokój. Słowa wypływały z jego ust z coraz to większym zdenerwowaniem. Nie, błagam. Nie chcę, żeby było jeszcze gorzej.
     - Mogę - powiedziała pewnie, wręcz warcząc mu w twarz. - Jestem jej opiekunem prawnym, mogę decydować czy będzie się z tobą spotykać czy nie!
     - Mógłbym cię pozbawić praw rodzicielskich, sąd byłby mi o wiele bardziej przychylny. Sama widzisz, w jakiej ruderze mieszkasz. Nie masz nawet stałej pracy - prychnął, a ja zaczęłam powoli odciągać siostrę w stronę wejścia do kamienicy. Nie mogłam pozwolić, by to starcie miało katastrofalne skutki.
     - Tylko byś spróbował! Wynoś się! - krzyknęła, wyrywając się z mojego uścisku niczym dzikie zwierze. Objęłam ją i przytuliłam się do jej pleców, szepcząc jej do ucha.
     - Przestań, shh, Alti, spokojnie. - Kobieta, słysząc mój głos, momentalnie robiła się spokojniejsza. Wzięła głęboki oddech i wypuściła powoli powietrze ustami, podnosząc wzrok na mężczyznę.
     - Na co czekasz?! Zjeżdżaj! - krzyknęła i łapiąc mnie za rękę, wciągnęła mnie w głąb kamienicy.
    Milczałam. Nie chciałam jej w żaden sposób denerwować, nie chciałam jej namawiać do zmiany poglądów, że ojciec nie jest zły, że chce dla nas dobrze - to tylko pogorszyłoby sprawę. Najlepszą rzeczą, jaką mogłam robić, było milczenie.
    Wchodząc do mieszkania, nie wymieniłyśmy się ze sobą żadnym słowem. Kobieta położyła się na kanapie zmęczona. Widać było, że chciała zrzucić cały ciężar tego dnia ze swoich barków, ale dzień się jeszcze nie kończył. Nie chciałam jej tego dokładać, więc przez większość czasu milczałam. Robiąc obiad, kolację, jedząc z nią przy jednym stole, odrabiając zadania, czy też oglądając telewizję. Wszystko robiłyśmy w milczeniu. Jedynie pod koniec dnia odważyłam się i zbliżyłam do niej, wtulając swoją głowę w zagłębienie jej szyi i zamykając oczy. Objęła mnie wtedy ramieniem i przybliżyła bardziej do siebie. Milcząc, też potrafimy się porozumieć.

▼▲▼▲▼▲▼▲▼▲▼▲▼

    W ciągu ostatnich paru tygodni coraz częściej widywałam się z ojcem. Zazwyczaj zabierał mnie po szkole do siebie albo do jakiś innych, fajnych miejsc. Świetnie spędzaliśmy ze sobą razem czas, jak i zbliżaliśmy się do siebie. Przestałam do niego mówić per ojciec, to słowo przekształciło się w coś milszego dla ucha. Tato… Tata. To słowo rozbrzmiewało mi w głowie za każdym razem, gdy o nim usłyszałam. Głos, który do tej pory krzyczał, wył i lamentował, całkowicie zanikł, pozostawiając po sobie pustkę, której dziwnie nie potrafiłam niczym zapełnić. Jakby jakaś część mnie w pewnym momencie nieodwracalnie zniknęła. Co się ze mną stało?
    Gdy dzisiaj wróciłam wyjątkowo prosto ze szkoły do domu, czułam, że coś jest nie tak. Z każdym dniem było coraz to gorzej. Althea już prawie w ogóle ze mną nie rozmawiała. Bywały też dni, kiedy nie odzywała się ani jednym słowem. Widziałam, jak się stara. Teraz to ona robiła obiady po powrocie do domu. Żal mi było tego nie jeść, wiedząc, jak długo Al musiała stać przy garach, by to wszystko przyrządzić, więc nawet jeśli byłam już pojedzona i nawet jeśli bardzo mi to nie smakowało, pochłaniałam całą porcję, czasem też prosząc o dokładki.
    Pomimo tego wszystkiego nie czułam już tego znajomego, siostrzanego ciepła, które mieszkały między tymi ścianami na co dzień. Pewnego dnia przyszedł większy wiatr i wywiał to wszystko z całego mieszkania, pozostawiając za sobą tylko chłód. Takim wiatrem był ojciec. Wyrzuciłam te myśli z głowy. Tata nie był taki zły, jak myślałam, że jest.
    Koło szesnastej po południu powoli wymknęłam się z mieszkania. Umówiłam się z tatą na spotkanie. Mówił, że to coś ważnego. Rzuciłam tylko szybko do siostry, że idę spotkać się z koleżankami i wyszłam z mieszkania, oczywiście ruszając w kierunku apartamentu ojca. Źle się czułam z tym że okłamywałam moją siostrę. Okropnie źle. Czemu ja to robiłam? Bo inaczej nie dałaby mi się spotkać z tatą.
    Gdy dotarłam do jego mieszkania, otworzyłam drzwi bez pukania i weszłam do środka, krzycząc donośne “hej”. Od razu przy wejściu pojawił się mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach i pakunkiem w ręku. Spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi.
     - Co to takiego? - spytałam, podchodząc bliżej do niego.
     - Prezent. - Podał mi ładnie opakowanie pudełko do dłoni i patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na ustach, czekając, aż otworzę.
     - Kolejny? - zaśmiałam się. - Przecież wiesz, że nie musisz. Ja nie mogę tego wszystkiego przyjąć. Siostra się zorientuje, że się z tobą spotykam - powiedziałam cicho, na co on odpowiedział z uśmiechem:
     - Obiecuje, że to będzie ostatni. No już, otwórz. - Cały czas patrzył na moje dłonie z niecierpliwieniem. W końcu, pod wpływem jego presji, ściągnęłam z pudełka kolorowy papier i zamarłam, własnym oczom nie wierząc. Ręce mi się zaczęły trząść, gdy uświadomiłam sobie, jak bardzo kosztowną rzecz trzymam w dłoniach. To kosztowało majątek!
     - A-ale ja nie mogę tego przyjąć - powiedziałam drżącym głosem, oddając mu do rąk urządzenie. W tym samym czasie do mieszkania wparowała zdenerwowana Althea. Śledziła mnie… Boję się, co będzie dalej…


< Al? Nie sprawdzałam, bo za kilka minut budzą się wszyscy i nie chce przypału xD >
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz