Zaśmiał się, rozjuszając mnie jeszcze konkretniej, bo dokładnie wiedział, co zrobić, żeby doprowadzić mnie do szewskiej pasji. Wiedział, że nienawidzę, gdy pokpiwają sobie z mojej osoby, wiedział, gdzie nacisnąć, na który odcisk, żebym miał ochotę rozszarpać wszystko na strzępy, żebym dostał migren i żebym miał ochotę rozpierdolić sobie głowę o najbliższą ścianę, nie licząc się z konsekwencjami, bo śmiech zalegał głęboko w niej i rozlegał się głośno, doniośle, sprawiając, że czułem się jak pieprzony schizofrenik.
— A więc po co tutaj siedzisz? Przecież ciebie, kurwa, nie trzymam. Po co krzyczysz i wrzeszczysz, jeżeli mógłbyś odejść i w sumie to nie marnować swoich nerwów na mnie? To nie ja obwiniałem kogoś o rzeczy niestworzone na pieprzonym pomiętym liściku, Oakley. To nie ja nic nie powiedziałem o swoim wyjeździe — syknął, trafiając w kolejny punkt, przy którym zgiąłem się nieco w pasie, zmarszczyłem czoło, czując, jak słowa konkretnie bodą. — Zgadzałeś się, Nivan. Kurwa, nigdzie się nie wjebałem, zgadzałeś się, obaj się na to zgadzaliśmy i wydawało mi się, że i mnie, i tobie to pasowało. Wydawało mi się, że było dobrze. A teraz pozwolisz, że to ja odejdę na drugi koniec baru, bo nie mam ochoty na wszczynanie tutaj bójek. A ty już się gotujesz, więc pozwolisz, że tym razem ustąpię, bo chyba wszyscy doskonale znamy pewne mądre powiedzonko.
Bezpardonowo wstał, bezpardonowo się odwrócił i bezpardonowo zaczął odchodzić ze swoją szklanką pieprzonej whiskey.
A ja jedynie siedziałem, układając lewą dłoń na prawym przedramieniu i za chwilę wbijając w nie paznokcie, licząc tylko, że ból odwróci moją uwagę od faktu, że ponownie spieprzyłem całą sprawę.
Nie potrafiłem utrzymywać przy sobie ludzi i dlatego nieważne ilu znajomych bym przy sobie nie miał, na jakiej imprezie bym się nie obkręcił, zawsze byłem, kurwa, sam.
Bolała mnie głowa, bolało mnie ciało, bolały mnie paznokcie pozostawiające blizny na ręce, bolały mnie oczy, gardło, myśli. Skuliłem się nieco mocniej, zgarbiłem.
Nie miałem zamiaru szukać go po pomieszczeniu, wiedziałem, że sam nie będzie zerkać w moją stronę, po co więc dodatkowo się krzywdzić?
Chciałem, Adam, zawsze chciałem, zawsze się zgadzałem, zawsze robiłem to z przyjemnością.
Przekląłem w myślach, reflektując się, że im starszy byłem, tym bliżej było mi do Remusa, który rzeczywiście, był ostatnią osobą, z którą chciałbym zamienić się na miejsca.
A tymczasem nawet nie musiałem tego robić, żeby skończyć w obrzydliwym barze, z rozpierdolonym sercem i papką zamiast mózgu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz